[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wszyscy. A ciocia Kabała ciągnęła z werwą:  Mieliście szczęście. W czwartek, kiedy
zatrzymałam się w Wieżycy, telefonowałam do biura. Traf sprawił, że telefon odebrał
inżynier Wanatowicz.  Z nieba pani dzwoni  mówi.  Niech sobie pani wyobrazi,
400
nasi chłopcy zamiast pojechać do Szczecina, wybrali się w podróż w nieznane. Straszna
awantura. Mój szwagier Fąferski włosy sobie wyrywa. Szuka ich przez radio i Bóg wie
co. Ostatnio byli w Mieliwie pod Brodnicą. Gdyby ich pani gdzieś po drodze spotka-
ła, to bardzo proszę zaopiekować się nimi i dać im dobrą szkołę, bo to im się należy
i przyda. I proszę mnie zawiadomić. . . 
Zawsze mówiłam, że inżynier Wanatowicz to człowiek z głową na karku. Jak tu
odmówić towarzyszowi kajakowych wędrówek. Pytam więc tu, pytam tam, czy nie wi-
dzieli takich dwóch gagatków. Wreszcie wieczorem natrafiłam na studentów.
 Meksykańczyków!  zawołałem.
 Właśnie. Mówią, że owszem, nie tylko widzieli, ale nawet zbierali z nimi grzyby.
 Niech pani wali do leśniczówki, oni na pewno tam nocują . Walnęłam się z samego
rana i proszę. . .
 To rzeczywiście ciocia miała szczęście  przerwał jej Janusz.
 Aadne mi szczęście  żartowała.  Przeklinam tę chwilę.
 A jednak ciocia chciała z nami jechać  wtrąciłem.
 To dla twego ojca, kochasiu.
401
 I dlatego ciocia zaraz z Wieżycy zatelefonowała do Warszawy. Wyobrażam sobie,
jak się tatuś ucieszył.
 Ucieszył? Wściekł się. Powiedział, żeby wam porządnie dać w kość.  Może od-
wiezć ich do Warszawy?  pytam.  Ale skąd!  woła.  Chcieli autostopu, niech
mają. Tylko proszę nie cackać się z nimi!
 Przepraszam  zapytał Janusz  a czy wuj porozumiał się z moim tatusiem?
 A jakże. Powiedział, że rozmawiał z nim telefonicznie i przekonał go, że taka
podróż dobrze wpłynie na twoje muszki w nosie.  Tym lalusiem trzeba się specjalnie
zająć  zawołał.  Może z niego wyrosną ludzie .
 I rzeczywiście  wtrąciłem w zamyśleniu.
 I rzeczywiście  powtórzyła ciocia.  Nie ma już naszego Dudusia. Zmienił
się nie do poznania. Nauczył się nawet smażyć naleśniki. . .
W tym momencie chciałem zaprotestować, lecz pomyślałem:  Lepiej nie rozwiewać
złudzeń. Niech tajemnica naleśników zostanie między mną, Januszem i M nabą .
 Tak  stwierdziłem  to były najsmaczniejsze naleśniki na świecie.
402
 A jak to ciocia zrobiła  zapytał Janusz  że ciocia Benia dzwoniła do cioci
w Wałczu?
 Grunt to dobra organizacja, kochasie  ciocia Kabała uniosła się, jak wódz Siuk-
sów przekazujący swoim wojownikom doświadczenia i nakazy.  Dobra organizacja
ułatwia człowiekowi życie. Umówiłam się z inżynierem Wanatowiczem, że w ponie-
działek o godzinie szesnastej będę czekała na poczcie w Wałczu na telefon od jego
żony. . .
 To fenomenalne!  zawołałem.  Skąd ciocia wiedziała, że w poniedziałek
o szesnastej będziemy w Wałczu?
 Kochasiu, gdybyś miał na liczniku ponad piętnaście tysięcy kilometrów, też byś
wiedział, gdzie i o której. Mama była wniebowzięta. Wiedziała już o naszym planie
i dostała wasze dwa listy.  Ciocia Kabała utkwiła swe sokole spojrzenie w dale-
kim horyzoncie. Wyglądała teraz jak stary Wiking bez rudej brody, jak nieustraszony
żeglarz, który nie bacząc na rozhukane fale płynie przez bezmiar oceanu.  Tak 
westchnęła.  Mam nadzieję, że ta podróż wiele was nauczyła.
 Tak  powtórzyłem jak echo.
403
Byliśmy blisko brzegu. Widać było szeroką, złocistą plażę, na plaży barwne paraso-
le. Kosze plażowe i ludzie. Pełno ludzi, jak mrówek na piasku.
I znowu poniosła mnie fantazja.
Zdawało mi się, że płyniemy z Jackiem Londonem na jachcie  Snark . Przebyliśmy
już osiem tysięcy mil z San Francisco i właśnie zbliżamy się do Honolulu. Na brzeg
wylegają krajowcy. Smukłe hawajskie dziewczyny niosą wieńce z kwiatów, a hawaj-
scy chłopcy dzierżą hawajskie gitary i śpiewają pieśń powitalną. Ja tymczasem siedzę
w kajucie i piszę na maszynie reportaż dla  Examinera  za każde słowo dwa dolary.
Jest o czym pisać  tyle wspaniałych przygód.
6
Nareszcie stanęliśmy na lądzie. Na cześć miłych gospodarzy odśpiewaliśmy  Nie
ma to jak spać w hamaku. . .  i  Sto lat , a potem uścisnęliśmy im dłonie. Morowa
wiara! Dzięki nim z honorem dobiłem do ostatniego portu.
404
Najmocniej uścisnąłem prawicę obywatelowi kapralowi.
 Dziękuję bardzo za opiekę  powiedziałem.  Proszę przyjechać do nas do
Warszawy. Przedstawię obywatelowi kapralowi Franka Szajbę i wytrzasnę bilety na
mecz  Legia   Wisła . Murowane.
Rzuciłem mu się na szyję i ściskałem jak starszego brata. Aza zakręciła mi się w oku,
gdy wspomniałem, jak komfortowo spałem na jego tapczanie. I jemu się zakręciła, gdy
przypomniał sobie, jak ochoczo na jednej nodze skoczyłem po wodę. Jednym słowem,
zżyliśmy się i trudno było się rozstać.
A potem ruszyliśmy z przystani na ulicę Słoneczną. Ja pchałem wózek, Janusz
wspominał o Dudusiu, a ciocia Kabała patrzyła na nas sokolim okiem. Milczeliśmy,
bo ogarniało nas wzruszenie.
I nagle, kiedy skręcaliśmy w boczną ulicę, zza zakrętu wyłoniła się malownicza
grupa  dwie panie w wielkich słomkowych kapeluszach i czworo dzieci pstrych jak
biedronki. Myślałem, że mnie wzrok myli, lecz tym razem nie mylił.
 Mamo!  zawołałem radośnie. Rzuciłem wózek, rozwarłem ramiona i pobie-
głem na spotkanie.
405
Mama też rozwarła. Wpadłem w jej objęcia. I nagłe uczułem, że po burzliwych
dniach przybiłem do najwspanialszej, najczulszej przystani. A mama tuliła mnie, gła-
skała włosy, w których było pełno rozmaitego listowia jeszcze z Wałcza, Tucholi i Wie-
życy.
Potem wszyscy z wszystkimi obejmowali się, całowali. I był taki rozgardiasz, że nie
wiadomo, kto z kim się witał i kto do kogo mówił. Słyszałem tylko urywane okrzyki:
 Jak wy wyglądacie!
 Opaleni jak Cyganie!
 Brudni jak kominiarze!
 Co wam strzeliło do głowy?
 Duduś jest nie do poznania.
 Zmężniał.
 A Poldek ma dziurawą koszulę.
Pierwszy Janusz przerwał tę litanię. Zciągnął poważnie brwi, zrobił tajemniczą minę
i powiedział zupełnie tak, jak wuj Waldek:
406
 Chciałem wam zakomunikować, że nie jestem już Dudusiem. Od dzisiejszego
dnia proszę do mnie mówić Janusz.
 Tak!  zawołałem.  Z niego już coś wyrosło.
 A ty?  zapytała mama.  Czy ty już też zmądrzałeś? I powiedz mi, mój drogi,
co ci strzeliło do głowy, żeby jechać autostopem?
 Nic mi nie strzeliło  powiedziałem  tylko zgubiliśmy pięćset złotych i nie
chcieliśmy was narażać na wydatki.
Wszyscy roześmiali się, jakbym powiedział coś bardzo wesołego, a mały Maciuś
zawołał:
 Najśmieszniejsze, że te pięćset złotych zostawiliście u cioci Anki na stole!
K o n i e c
Warszawa, kwiecień 1964 r. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Pokrewne

    Start
    Eugeniusz Zamiatin My przeł Adam Pomorski
    Bytof Adam Jasnosc
    Bahdaj Do przerwy 1
    Bahdaj Adam Do przerwy 0;1
    Carol Grace Szejk z San Francisco
    61 Niedziela na wsi
    027. Logan Anne Glos przeznaczenia
    Jack L. Chalker, Effinger, Resnick The Red Tape War
    Guy N. Smith Kraby 02 Zew krabów
    Metcalfe Josie Wędrowcy
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ptsite.xlx.pl