[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Po chwili włożył w usta dwa palce i głośno zagwizdał.
W ciemnym wejściu odezwał się głos:
- To ty, Julek?
- Ja! - odkrzyknął Królewicz. - Spiesz się, bo się spóznimy.
Czekając na Skumbrię, wodził apatycznym wzrokiem po ruinach. I tutaj jeszcze ludzie mieszkają
- pomyślał patrząc na mdłe światło przebijające się przez zakurzone okienko suteren. - Jak szczury . -
Splunął z obrzydzeniem.
Z ciemnego wylotu bramy odezwał się głos inny, suchy, zniecierpliwiony:
- Czego go wyciągasz, ty włóczykiju! Znowu was milicja przymknie. Dzisiaj znowu był sierżant.
Pytał, jak się sprawujecie.
Królewicz poznał głos matki Skumbrii. Odruchowo schował papierosa za siebie i cofnął się o
krok. Nic nie odpowiedział.
- Mama da spokój - odezwał się z głębi wyłomu Skumbria. - Nie widzi mama, że załatwiamy
interes.
- Wy tak zawsze... zawsze - kobieta podniosła głos. - Jeszczeście na to za młodzi, żeby po nocach
się włóczyć.
- Zaraz wrócę - uspokajał ją Skumbria.
- Znalazłeś sobie odpowiednie towarzystwo - jazgotała nadal - samych chuliganów, łobuzów,
włóczykijów!
- Nie tak ostro, pani Pakorska - rzucił niemal spokojnie Królewicz.
- Ty smarku, nie odzywaj się. Cicho siedz, jak starszy do ciebie mówi. Jakie to przemądrzałe!
Z sieni wyłonił się Skumbria.
- Chodz, bo nas jeszcze zatrzyma - szepnął i mrugnął porozumiewawczo. Zcigał ich piskliwy
głos:
- Pamiętaj, Rysiek, wracaj wcześniej, bo ci lanie sprawię. Gdy wyszli na ulice, Skumbria
przystanął.
- Codziennie te same hece - powiedział z rozżaleniem. - Odkąd ten Baryła tu był, matka nie daje
mi spokoju.
- Przejmujesz się? - uśmiechnął się cierpko Królewicz.
- Ale skąd! Tylko obrzydło mi to wszystko - chwycił Królewicza za rękaw. - Powiedz, byłeś
tam?
- Byłem!
- I co?
Królewicz machnął ręką.
- Leżymy, bracie.
- Jak to: leżymy?
- Normalnie. Paragon wcale nie bujał. Idę ja na boisko, patrzę, a tam Stefanek z nimi trenuje.
Ustawili się w koło i jeden drugiemu gałę podaje jak na Konwiktorskiej, żebym skonał... - splunął,
wyciągnął papierosy. - Pal, to amerykany , od brata dostałem.
Skumbria wyciągnął rękę, ale cofnął ją natychmiast.
- Stefanek, mówisz?
- Jakbyś zgadł.
- Skąd go wytrzasnęli? Królewicz wzruszył ramionami.
- A bo ja wiem? Paragon chwali się, że to on go zorganizował. Palisz? - jeszcze raz podsunął
paczkę chesterfieldów .
- Nie. Prawdziwy gracz nie pali. Królewicz uśmiechnął się kpiąco.
- I co będzie? - zapytał nagle Skumbria.
- Jeżeli nie wykombinujemy jakiegoś trenera, to nam wleją jak złoto.
Chwilę szli w milczeniu. Zatrzymali się przed jasno oświetloną wystawą lokalu III kategorii
Pod Zledzikiem . Za zakurzoną szybą w rozpływającej się galarecie tkwiło kilka kawałków
faszerowanej ryby - reklama podmiejskiej knajpy.
- Romek czeka na nas z szefem - szepnął Królewicz. Skumbria zawahał się.
- Może ja tu zaczekam. Królewicz pociągnął go za sobą.
- Chodz! Czego się boisz?
Minęli pierwszą izbę przepełnioną tłoczącymi się przy bufecie mężczyznami, połyskującą
rzędami ustawionych na półkach butelek. Owionął ich gorzkawy zapach piwa i ostra woń potu. Gdy
przeszli za welwetową kotarę, znalezli się w obszernej sali zastawionej stolikami. W kącie zobaczyli
czarną, na jeża przyciętą czuprynę starszego Wawrzusiaka. Siedział z rosłym, barczystym mężczyzną
o czerwonej i lśniącej od potu twarzy.
- Jesteś - przywitał Julka starszy brat. - Siadajcie, chłopaki.
- My tylko na chwilę... - zająknął się Skumbria, rozglądając się dokoła. Nieswojo czuł się w
lokalu, w którym przebywali przeważnie starsi, i do tego dobrze podchmieleni mężczyzni.
- Siadaj, Skumbria - starszy Wawrzusiak walnął go mocno w plecy i siłą posadził na wolnym
krześle.
- Nie bój się. Jesteście pod opieką. Nic wam nie grozi.
Siedzący naprzeciw mężczyzna, którego Królewicz nazwał przedtem szefem, uśmiechnął się do
Skumbrii mętnymi już oczyma.
- To kapitan waszej drużyny? - zapytał Królewicza.
- Tak - odrzekł chłopiec krótko.
- Pani Stasiu! - zawołał szef na przechodzącą obok kelnerkę. - Dwie słodkie wiśniówki dla
młodych obywateli.
Skumbria popatrzył ze zdumieniem na Królewicza.
- Ja nie piję teraz... - wykrztusił cicho.
- Prawdziwy sportowiec - zaśmiał się szef. - No, to napij się ciemnego piwa. Piwo słodowe
mogą pić nawet oseski. Pani Stasiu, dwa duże ciemne.
- Cóż macie takie smętne miny? - zwrócił się do nich Romek Wawrzusiak. Język już mu się plątał
i głowa kiwała na zgrabnej, ogorzałej szyi. Po wypróżnionej półlitrówce, która stała wśród
odpadków jedzenia i kieliszków, można było wywnioskować, że kolacja trwała już dość długo.
- My? - skrzywił się Królewicz mrużąc swe ładne oczy.
- Mamy zmartwienie - podjął Skumbria.
- No, co takiego? - zaciekawił się Wawrzusiak.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]