[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Odkąd to jesteś lekarzem? - zapytał kpiąco.
- Przecież razi go światło i ma nudności - powiedziała z
naciskiem.
- No i co z tego? - zniecierpliwił się. - W tak słoneczny
dzień jak dziś mnie też razi światło. A nudności? Może po
prostu wypił za dużo piwa do lunchu.
- Kogo razi światło? - usłyszeli za sobą głos Bena.
Podszedł bezszelestnie i najwyrazniej słyszał fragment
rozmowy.
- Pacjenta z sali numer dwa - odpowiedziała Laura
natychmiast.
- To zwykła infekcja ucha - upierał się Martin.
- Czy on sam skarżył się na światłowstręt? - zwrócił się
Ben do kolegi.
- Nie - bronił się Martin. - Wspomniał o tym Laurze.
Powinnaś mi była od razu o tym powiedzieć. - Spojrzał na nią
z wyrzutem.
Zamurowało ją. Jak śmie zwalać na nią winę za własne
niedbalstwo!
- Ja... - zaczęła, chcąc wszystko wytłumaczyć.
- To ty jesteś lekarzem - przerwał jej Ben, patrząc na
Martina lodowatym wzrokiem. - Twoim obowiązkiem było
dokładnie wypytać chorego o objawy. Zapewne ma też
gorączkę i boli go głowa?
Martin skinął głową.
- Wobec tego zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie zająłeś
się nim dokładniej. Mam nadzieję, że sprawdziłeś, czy ma
sztywny kark? A nie przyszło ci przypadkiem do głowy, że to
wygląda na zapalenie opon mózgowych? - Popatrzył na niego
groznie. - Daj mi kartę. Sam go zbadam. John Greenway jest
bardzo zajęty.
Martin podał mu dokumenty. Ben i Laura poszli do sali, w
której leżał Colin. Ben nie odzywał się po drodze. Obawiała
się nawet, czy przypadkiem nie obwinia jej za to, co się stało.
Czuła się niezręcznie, ale nie chciała pogrążać Martina i
rozmawiać na jego temat.
Pacjent leżał na boku, skulony, z podwiniętymi nogami. Z
trudem otworzył oczy, kiedy weszli.
- Nazywam się Kendricks, jestem lekarzem - przedstawił
się Ben. - Chciałbym pana zbadać.
- Muszę jechać do domu. - Chory próbował usiąść, - Moja
żona jest w ciąży,..
Ben delikatnie popchnął go z powrotem do pozycji
leżącej.
- Zajrzę panu w oczy - powiedział, wyjmując z kieszeni
małą latarkę.
- Ale potem będę mógł wrócić do domu? - dopytywał się
pacjent.
Ben pochylił mu głowę do przodu.
- Czy boli pana szyja?
- Nie. - Spojrzał na lekarza zaniepokojony, - To tylko
infekcja ucha, prawda?
- Tak, niemniej uważam za konieczne pozostawienie pana
w szpitalu. Awersja do światła i nudności oznaczają, że jest
pan bardziej chory, niż pan przypuszcza. Ale - uśmiechnął się,
żeby mu dodać otuchy - zatrzymamy pana na obserwacji,
damy antybiotyk i wszystko wróci do normy.
Colin Bradley nachmurzył się.
- Po co obserwacja? Czyżbyście podejrzewali zapalenie
opon mózgowych? - zapytał z niepokojem. - Mój siostrzeniec
na to umarł.
- Nie sądzę, żeby choroba już się rozwinęła, ale chcemy
jej ewentualnie zapobiec,
- Myślałem, że zapalenie opon mają tylko dzieci - zdziwił
się pacjent.
- Dorośli zapadają na nie wtedy, gdy nie wyleczą jakiejś
dokuczliwej infekcji, na przykład zapalenia ucha.
Ben wstał z łóżka, a wtedy Colin Bradley chwycił go za
rękę.
- Ale co będzie z moją żoną? Jest w ciąży, to nasze
pierwsze dziecko - tłumaczył poruszony.
- Czy ma pan jakichś krewnych?
- Moi rodzice mieszkają niedaleko - odparł chory z
rezygnacją, opadając na poduszkę.
- Proszę podać siostrze numer telefonu. Ona ich
zawiadomi. Na pewno zaopiekują się pańską żoną. Proszę się
nie martwić, antybiotyki szybko panu pomogą.
Laura z podziwem obserwowała opanowanie Bena.
Przecież pacjent był pełen obaw, kiedy wchodzili na salę, a on
zdołał go uspokoić do tego stopnia, że pożegnał ich z
uśmiechem na twarzy.
Jak to się stało, iż jego uprzejmość i rozwaga nie
dotyczyły Davida i małego Timmy'ego? - zastanawiała się,
kiedy zostawił ją w końcu samą z pacjentem.
Zanotowała numer telefonu i adres rodziców Colina
Bradleya, po czym poszła do gabinetu lekarskiego.
Nie zastała tam Martina, natomiast Ben wydawał
dyspozycje Celii Jackson.
- Trzeba mu jak najszybciej podłączyć kroplówkę. Siostra
ma numer telefonu jego rodziców - powiedział, spoglądając na
Laurę. - Proszę ich szybko zawiadomić, żeby mu zaoszczędzić
zmartwień.
- Zaraz to zrobię - obiecała Celia, biorąc kartkę i wpisując
numer do dokumentacji pacjenta.
- Powiem mu, że wszystko załatwione i może być
spokojny - oznajmił Ben i wyszedł z pokoju.
- Dobrze by było, żebyś posiedziała z panem Bradleyem,
dopóki go nie zabiorą na górę - zwróciła się siostra Jackson do
koleżanki.
- Dobrze - zgodziła się Laura.
Nie czekała długo, lecz z dyżuru wyszła po czasie.
Wejście na oddział urazowy znajdowało się z boku.
Dobudowano ten oddział wiele lat po powstaniu szpitala, był
więc nowoczesny i dobrze wyposażony. Najstarszy budynek
znajdował się w śródmieściu przy Ledborough Road. Kiedy
go stawiano, nie było wokół miejsca na zieleń. Miejscowa
służba zdrowia wykupiła jednak duży, opustoszały obiekt
zlokalizowany tuż obok, pózniej zburzyła go, a na jego
miejscu postawiono właśnie oddział urazowy. Resztę terenu
adaptowano na niewielki park, w którym chorzy spotykali się
z rodzinami.
Laura wyszła ze szpitala, znów zajęta myślami o Benie.
Idąc przez park, zerknęła na widoczną stamtąd ulicę, żeby
sprawdzić, czy nie nadjeżdża autobus, i wtedy zobaczyła Rose
Powell. Dziewczyna siedziała pochylona, z głową opartą na
kolanach.
Laura nie wiedziała, że chwilę wcześniej pojawił się tam
również Ben. Zauważył młodą matkę przez okno, kiedy
schodził z oddziału dziecięcego, kierując się w stronę
parkingu. Prawdopodobnie uciekłaby, ale była tak zamyślona,
że nawet nie zauważyła, kto do niej podchodzi.
Ben usiadł przy Rose i wziął ją za rękę. Zwrócił uwagę, że
dziewczyna jest wręcz wychudzona. Twarz miała zmęczoną,
malował się na niej wyraz desperacji. Był pewien, że jego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]