[ Pobierz całość w formacie PDF ]
panie. Ktoś znowu nadchodził tajnym korytarzem ze „świątyni dumania”. Niósł
w ręku zapaloną świeczkę, bo blask chybotał na ścianach i posadzce.
— Halo! — krzyknąłem w tamtym kierunku.
Człapanie ustało.
— Kto tam? — usłyszałem przerażony głos Janiaka.
— To ja, kustosz. Niech pan podejdzie bliżej i uwolni mnie z więzów.
135
Przyśpieszył kroku i wkrótce znalazł się tuż przy mnie. Postawił świeczkę na
posadzce i natychmiast zabrał się do rozsupływania pęt. Po chwili byłem wolny
i podniosłem się, rozcierając ręce i nogi.
— Zauważyłem, że jacyś łajdacy zakradli się do rupieciarni w parku — wyja-
śniałem mu sprawę mego uwięzienia, — Poszedłem za nimi i odkryłem wejście do
korytarza. Ale oni tu zaczaili się w ciemnościach. Uderzyli mnie czymś w głowę,
a potem związali.
— Ja też ich zauważyłem — rzekł Janiak. — Pan kazał mi pilnować nocą
dworu i dawać baczenie na park, więc tak zrobiłem. Nocą przeszedłem się dwu-
krotnie po parku i zobaczyłem, że jakichś dwóch osobników z workami na plecach
wyszło z rupieciarni. A gdy mnie spostrzegli, rzucili się do ucieczki. Jestem już
stary, więc mi uciekli. Ale goniłem ich aż do szosy. Tam czekał na nich samochód.
Wsiedli do niego i odjechali. Wtedy wróciłem do rupieciarni i znalazłem wejście
do piwnicy. Dokąd prowadzi ten korytarz? — zainteresował się.
— Do biblioteki. — pokazałem mu mechanizm w drewnianej ścianie, zamy-
kającej korytarz.
Za ścianą stał ogromny zegar szafkowy. Gdy odsunęło się go na bok, otwierał
drogę do biblioteki.
— Pewnie coś ukradli we dworze, bo nieśli pełne worki — stwierdził Ja-
niak. — Zawiadomi pan milicję, prawda?
— No, oczywiście. Chociaż przypuszczam, że nic nie zginęło. Nic takiego —
poprawiłem się — co jest zapisane w księdze inwentarzowej albo w katalogu.
Wąskim korytarzem, a potem schodami wyszliśmy z Janiakiem do „świąty-
ni dumania”. Wyjrzałem do parku pogrążonego w ciemnościach nocnych. Wiał
mocny, porywisty wiatr, jak zwykle przy zmianie pogody. Drzewa w parku hu-
czały ponuro. W mroku słabo bielały ściany dworu, w żadnym z okien nie paliło
się światło. Wszyscy smacznie spali.
— Niech pan wraca do domu i kładzie się spać — powiedziałem do Jania-
ka. — Dziękuję za uwolnienie z więzów.
Nie kwapił się z odejściem. Wyciągnął paczkę „sportów” i poczęstował mnie
papierosem. Gdy zapaliliśmy, obsadził papierosa w swej rzeźbionej cygarniczce.
— Dlaczego pan rzeźbi takie dziwne kształty? — zapytałem.
Wzruszył ramionami, jakby sam nie bardzo wiedział, czym ten fakt wytłuma-
czyć.
— Pan Czerski mówił, że to dobry znak — powiedział po namyśle. — Widzia-
łem ten znak na obrazie w gabinecie pana Czerskiego. Jest także wyrzeźbiony na
kolumienkach w sali balowej. Pan Czerski też palił papierosy i jak dowiedział się,
że umiem rzeźbić cygarniczki, to właśnie kazał sobie zrobić taką, z tym znakiem.
— Rozumiem — kiwnąłem głową. Zaczęła mi świtać jakaś dziwna, szokująca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]