[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zażarcie żuchwami.
Zaabsorbowana chęcią pokonania młodej czarodziejki Helde na moment
zapomniała o likantropie.
Trey rzucił się na nią, a jego ryk wypełnił komnatę. Skoczył prosto na
szkaradną twarz i oplótł ją od tyłu ramionami. Zcisnął z całej siły i zanurzył
potężne szczęki w jednym z oczu. Istota wydała okrzyk, próbując wycofać się
do bezpiecznej skorupy, lecz Trey był na to przygotowany: zaparłszy nogi o
pancerz, ciągnął w drugą stronę, nie rozluzniając szczęk.
Helde zaczęła młócić przednimi nogami, ostrymi szpicami dotkliwie
raniąc boki wilkołaka. Ale likantrop pozostał nieugięty - poczuł świeżą moc.
W końcu była to część jego przeznaczenia. Rany jedynie dodawały mu
energii, dlatego zaciskał szczęki jeszcze mocniej, aż piekielna bestia zaczęła
słabnąć i wreszcie osunęła się na podłogę. Dopiero wtedy wilkołak zwolnił
uścisk i dysząc ciężko, opadł na cztery łapy z językiem wywieszonym z
umazanego krwią pyska.
- Treyu? Wszystko w porządku, Treyu?
Podniósł wzrok i zobaczył, że Alexa znowu stoi na nogach. Jej ciało lśniło
od ran, w wielu miejscach została pokłuta - na dłoniach i ramionach wyrosły
rozognione bąble.
- Tak - powiedział. - Wszystko w porządku. Kilka skaleczeń i siniaków. A
u ciebie?
- Tak sobie. Czuję się jak poduszeczka na igły, ale chyba najgorsze
ustąpiło. - Na jej twarzy pojawił się grymas, który miał być uśmiechem.
Gdzieś z podłogi dobiegł jęk i oboje odwrócili się do Helde. Piekielna
bestia znikła i czarodziejka powróciła do swojej poprzedniej postaci,
przynajmniej częściowo. Poza tymi, które tworzyły głowę i tułów, duża
liczba owadów wydawała się niezdolna do tego, by znowu utworzyć spójny
kształt. Pomimo wysiłków czarownica nie była w stanie zebrać ich razem i
wiła się na podłodze, głośno jęcząc.
- Trzeba jej przyznać - stwierdziła Alexa - że walczy do końca.
Z piersi Treya wydobyło się grozne warczenie.
- Przekonamy się - powiedział, a następnie podszedł do umierającej
czarodziejki i chwycił ją za kark, nie zważając na skargi, gdy odpadły znaczne
części jej ciała. Zbliżył się do okna. Tysiące malutkich stworzeń pospieszyło
za nim i zaczęły się wspinać po jego ciele. %7ływy strumień popłynął wzdłuż
ramion wilkołaka i wtopił się w czarną masę, która zwisała z jego ręki, jakby
chciała utworzyć nową postać.
Trey spojrzał w dół i zobaczył oba wampiry.
Znalazł się tam w samą porę.
40
Mimo że kosztowało go to wiele wysiłku, Lucien dogonił brata, który
obrzucał go teraz paskudnymi inwektywami i grozbami.
- Jesteś zdrajcą swojego rodzaju, Lucienie! Pogardzanym zdrajcą,
znienawidzonym przez tych, którzy ci zaufali. Sprawię, że będziesz cierpiał
tortury przez tysiąc lat. Będziesz mnie błagał o życie, ale nie dam ci tej
satysfakcji! O nie, ja...
Znajdowali się kilka metrów przed wejściem do tuneli, gdy Lucien rzucił
się do przodu i chwyciwszy Kalibana, przewrócił go na ziemię.
Wampiry zwarły się w walce, przewracając się na kamiennym chodniku,
szarpiąc przeciwnika zębami i pazurami. Walczyli zawzięcie, zdecydowani
zabić, by raz na zawsze skończyć tę rywalizację. Pomimo mocno
okaleczonego ciała Kaliban powoli zyskiwał przewagę. Był silniejszy niż
Lucien, dodatkowo napędzała go nienawiść. Widział, jak jego brat słabnie.
Zamarkował uderzenie zmiażdżoną metalową protezą, szukając okazji, i gdy
tylko ją dostrzegł, zaatakował zdrową ręką; jego pazury głęboko rozorały
twarz Luciena, który krzyknął z bólu i zatoczył się do tyłu. Kaliban poszedł
za ciosem i posługując się pogruchotaną metalową dłonią jak pałką, zaczął nią
uderzać w głowę brata, który opadł na kolana. Przewróciwszy Luciena na
plecy, nie przestał go okładać, aż poczuł, że przeciwnik nie stawia już oporu.
Zdrową ręką odciągnął głowę wampira do tyłu, tak że oparła się o
zakrwawioną kamienną płytę, odsłaniając szyję.
- Zegnaj... bracie - powiedział wpatrzony w ciało, w które zamierzał wbić
zęby. - Wygląda na to, że jednak nie tak trudno cię zabić. - Był gotów do
ostatecznego ugryzienia. W tym momencie słaby błysk słońca zawieszonego
za warstwą purpury sprawił, że zamrugał gwałtownie.
Z wieży popłynął ryk wilkołaka. Kaliban znieruchomiał, a potem spojrzał
w górę. W oknie najwyższego piętra dostrzegł Treya Laporte. W wieży? Nie!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]