[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bliżej i szepnął jej do ucha: - Dla ludzi głupich i naiwnych. - Delikatnymi
pocałunkami obsypał jej szyję. - Potrzebujemy schronienia -powiedział cicho,
odrywając na chwilę wargi od skóry Maddy. - Bogu niech będą dzięki, że po
tylu latach odnalezliśmy się nawzajem. Bo do kogo innego, jak nie do siebie
mogliśmy się zwrócić po takim czasie?
Do nikogo, uprzytomniła sobie Maddy. Do nikogo innego. I może na tym
właśnie polegał cały problem. Czyż nie dlatego straciła nadzieję?
Obróciła twarz w stronę Carvera. Tak, by mogła spojrzeć prosto w oczy
człowiekowi, który swego czasu był przedmiotem jej ciągłych rozczarowań,
niechęci i złości, a zarazem fascynacji i miłości. Dzięki obecności w swoim
życiu Carvera Vennera posiadła zdolność odczuwania znacznie
intensywniejszego niż inni ludzie. Bez niego przestawała w ogóle reagować na
cokolwiek. Z każdą minutą coraz bardziej przeistaczała się w skorupę
człowieka. W istotę ludzką, której nie obchodziło nic. Nawet własne szczęście.
Roześmiała się lekko, nieco niepewnie.
- Chodzi o was, prawda?
Carver nie zrozumiał, co Maddy ma na myśli. Poprosił o wyjaśnienie.
Odparła:
- Chodzi o ciebie. O ciebie i Rachel. Od chwili w której akta małej
Stillman znalazły się na moim biurku i odkąd ujrzałam twoje nazwisko na jej
świadectwie urodzenia, miałam nadzieję, że stosunki między wami ułożą się
dobrze. Wierzyłam, że dojdziecie do porozumienia. Zależało mi na tym. Z
całego serca życzyłam wam jak najlepiej.
- Czy zawsze tak reagujesz na prowadzone sprawy?
- Nie. - Maddy spuściła głowę. - Nigdy nie spodziewam się dobrego
zakończenia. Już dawno temu przestałam się troszczyć o wyniki, bo po każdej
przegranej czułam się zdruzgotana. W sprawie twojej i Rachel po raz pierwszy
od lat miałam nadzieję, że wszystko skończy się pomyślnie. I tak się stało. -
Maddy roześmiała się radośnie. - Miałeś rację. Nadal tkwi we mnie odrobina
optymizmu. W gruncie rzeczy przez te dwadzieścia lat zmieniłam się niewiele.
Nauczyłam się jednego. Skrywać swoje uczucia. - Oczy Maddy wypełniły się
łzami. Tym razem jednak nie były to łzy smutku. - I zaczynam uprzytamniać
sobie coś jeszcze. %7łe naprawdę jesteśmy do siebie podobni. Na tyle głupi, że
pragniemy uzdrawiać świat.
- Raz nam się to wspólnie udało - dodał Carver. - Jeśli chodzi o Rachel.
Zjawiło się przed nami niepewne siebie, nieopierzone, zbuntowane i krnąbrne
małe stworzenie. A teraz co? Mamy swatkę. Dzisiejszego wieczoru jeszcze raz
udowodniliśmy Rachel, że nam na niej zależy. I dzięki takiemu postępowaniu
ta dziewczyna uczy się dbać o nas.
- Dzięki nam będzie miała szczęśliwą przyszłość.
- Dlaczego tylko ona? - Carver dotknął wargami rozchylonych ust
Maddy.- A co z nami? Kocham cię. Od ponad dwudziestu lat. Powiedz, że też
mnie kochasz.
- Też cię kocham.
Był zdziwiony, że poszło tak łatwo. Nie dlatego, że miał wątpliwości co do
uczucia ze strony Maddy. Sądził jednak, że ona tak szybko się nie podda.
- Naprawdę? - spytał.
- Tak. W pewnym sensie też kocham cię od dwudziestu lat. W każdym
razie żaden mężczyzna nie wyzwolił we mnie aż tak wielu rożnych odczuć.
- Odczuć? Jakich? - chciał się dowiedzieć Carver.
- No... bywałam wściekła, zgnębiona, zawstydzona, zaskoczona,
bezradna...
- Pożądałaś aż do szaleństwa...
- Nie znosiłam cię, miałam po dziurki w nosie, bywałam oszołomiona,
bardzo oszołomiona...
- Zakochana...
- Zakochana.
- Co teraz zrobimy? - zapytał rzeczowo.
- Proponujesz jakieś zmiany?
- Nie. No, może jeśli chodzi o ubranie... Chociaż podoba mi się to różowe
cudeńko, które masz na sobie. Wyglądasz jak odpustowy cukierek.
- Och, Carver, przestań.
- Muszę się dowiedzieć, co kształtuje gusta mojej córki. Pewnie jakieś
szmatławe piśmidła.
- W tej różowej szmatce czuję się jak Barbie. Muszę się jej pozbyć.
- Do usług, madame - Carver zaofiarował pomoc. - Chętnie cię z niej
wyswobodzę.
Sprawnie rozsupłał węzeł paska. Rozchylił poły różowego szlafroczka.
Całował ramiona i kark, a potem jego wargi dotknęły karku Maddy. Przeszył ją
dreszcz podniecenia. Obnażyła ramiona Carvera. Zacisnęła na nich palce. Czuła
się wspaniale. Od dotyku jej rak ożywały silne mięśnie. Niemal tańczyły w
migotliwym świetle kominka. Wsunęła palce we włosy Carvera i przyciągnęła
go do siebie.
Objął pierś Maddy. Wokół nabrzmiałych sutków kreślił koliste wzory.
Potem pochylił głowę i zaczął całować. Tak zachłannie, jakby chciał je
pochłonąć.
Maddy poddała się pieszczocie. Nikt dotąd nie sprawił, by było jej tak
dobrze. Zatraciła się bez reszty. Pożądała Carvera. Chciała kochać się z nim aż
[ Pobierz całość w formacie PDF ]