[ Pobierz całość w formacie PDF ]
każdego wroga, który ośmieli się stanąć na jego drodze.
Słysząc słowa Eraka, Ragnak ucieszył się:
- Oho, czyli nawet nasz mały mądrala potrzebuje pomocy,
powiadasz? A więc niechże ją otrzyma!
Z głośnym okrzykiem pognał za prącym do przodu Haltem, a w
ślad za wodzem podążyła jego przyboczna straż, złożona z dwunastu
krzepkich toporników.
Erak zmówił krótką modlitwę do Valli. Tych kilkunastu ludzi to
co prawda niewiele, lecz wespół z Ragnakiem - ogarniętym bojowym
szałem berserkera - powinno wystarczyć. Przestał więc na razie
zaprzątać sobie głowę prawym skrzydłem i zawołał posłańca. Cóż,
jeszcze przez kilka minut prawe skrzydło będzie musiało samo o
siebie zadbać. Teraz Erakowi chodziło o to, żeby wojownicy
zajmujący lewe skrzydło uderzyli na nieprzyjaciela z boku.
ROZDZIAA 38
Horace bardziej wyczuł niż dostrzegł czyjąś obecność. Odwrócił
się gwałtownie. Miecz, wysoko uniesiony, gotów był w każdej chwili
wykonać cięcie. Ale uczeń Szkoły Rycerskiej wstrzymał cios. Ujrzał
bowiem drobną sylwetkę najbliższego przyjaciela, który zasłaniał się
przed temudżeińską szablą za pomocą dwóch noży; Horace zamachnął
się bez namysłu i ciął przeciwnika w czoło. Temudżein zachwiał się,
uniósł ręce do twarzy, po czym upadł.
- Co ty wyprawiasz? - zawołał Horace, odpierając kolejny atak,
tym razem wyprowadzony z przodu.
- Pilnuję twoich pleców - wyjaśnił Will, odbijając pchnięcie
innego Temudżeina, który próbował zajść Horace'a od tyłu.
- Aha. To może jednak w przyszłości zechcesz mnie łaskawie
informować nieco wcześniej o swoich zamiarach, kiedy znów
przyjdzie ci do głowy podobny koncept - rzekł Horace i odbił dzidę
przeciwnika, kierując jej ostrze w bok, po czym trzasnął głowicą
miecza w czaszkę zdumionego właściciela owej czaszki. - O mało nie
przeciąłem cię na dwie połówki!
- Nie będzie zapewne żadnego znów - stwierdził Will. - Bo to
tutaj wcale mi się nie podoba.
Horace szybko rzucił okiem przez ramię. Will odpierał uderzenia
nieprzyjaciela za pomocą dwóch noży. Nie była to jednak technika
walki, którą podopieczny Halta opanowałby z jakimś szczególnym
kunsztem. A poza tym nie ćwiczył jej już prawie od roku. Ostatnio
trenowali ją jeszcze na wzgórzach Celtii. Temudżein zyskiwał więc
przewagę. Horace dostrzegł nagle, że koszula na lewym ramieniu
Willa przesiąkła krwią.
- Kiedy ci powiem, padnij - rozkazał Horace.
- Dobrze! - odparł ponuro Will. - Kto wie, może padnę nawet
trochę wcześniej, niż ty mi rozkażesz.
Horace uśmiechnął się mimo woli. Potem, gdy zmusił
następnych dwóch napastników, by się cofnęli, zawołał:
- Teraz!
Wyczuł bardziej, niż dojrzał, że Will pada na ziemię. Obrócił
miecz i natychmiast pchnął, kierując ostrze do tyłu; usłyszał okrzyk
bólu i zdumienia.
- Nic ci nie jest? - zawołał, odwróciwszy znów miecz, by
odpierać ataki nieustępliwego, uzbrojonego w dzidę Temudżeina.
Przez chwilę nie otrzymywał odpowiedzi, więc się przeraził. Może
trafił przyjaciela? Lecz już w następnym momencie rozległ się głos:
- Niezła sztuczka, naprawdę robi wrażenie. Gdzieś ty się tego
nauczył?
- Nigdzie. Wymyśliłem na poczekaniu - odparł Horace.
Temudżein z dzidą ustawił się nazbyt blisko, ostrze miecza bez
zwłoki, bardzo uczciwie liznęło więc ramię napastnika. Gdy ten padał,
Horace wyszarpnął miecz z jego rany i zadał kolejny cios, skierowany
w czaszkę następnego syna wschodnich stepów. Filcowa czapa
uratowała co prawda jezdzcowi życie, ale moc ciosu była tak wielka,
że skośnooki zwalił się na ziemię bez przytomności, postawiwszy
oczy w słup.
Korzystając z uzyskanej w ten sposób chwili wytchnienia,
Horace odwrócił się, by sprawdzić, jak się miewa jego przyjaciel.
- Aapa bardzo cię boli? - wskazał powiększającą się plamę
czerwieni na rękawie Willa. Młody zwiadowca, zaskoczony, podążył
oczami za wzrokiem Horace'a.
- Ani poczułem - stwierdził.
- Poczujesz pózniej - zapewnił solennie Horace.
- Jak dożyję - Will z powątpiewaniem pokręcił głową.
Już w następnej chwili rozległ się brzęk zwalnianych cięciw.
Zwisnęła kolejna salwa.
- Evanlyn pracuje - zawołał Will. - Nadal kieruje ostrzałem!
- Długo to już nie potrwa - stwierdził Horace.
Cienka linia skandyjskich pozycji obronnych strzegących
łuczniczej reduty, nadwątlona nieustannym naporem temudżeińskich
tłumów, zaczęła się chwiać.
- Biegnijmy tam! Pilnuj moich pleców, a wrzeszcz, jakbyś miał
jakieś kłopoty - zakrzyknął Horace i pobiegł ku nasypowi. Jego miecz
unosił się i opadał, szatkując łby nacierających Temudżeinów. Ci
odstąpili na kilka chwil, zdumieni furią ataku. Potem jednak,
dostrzegłszy, że napastników jest zaledwie dwóch, w dodatku jeden z
nich posiada tylko dwa noże oraz jest tak drobnego wzrostu, iż
przypominał jeszcze chłopca, odzyskali animusz i znów zaatakowali.
Horace walczył zaciekle. Wokół niego skupiła się nieliczna
garstka pozostałych przy życiu obrońców. Jednak Temudżeini
dysponowali zbyt wielką liczebną przewagą, aby ktokolwiek z
niedobitków broniących nasypu zdołał ich wszystkich powstrzymać.
Kilku pojedynczym żołnierzom udało się wreszcie przemknąć,
omijając grupę broniących się wściekle Skandian. Skoczyli do
umocnień, zza których łucznicy wciąż posyłali kolejne salwy,
wymierzone w główne siły napastników.
Obaj Aralueńczycy usłyszeli podniesiony głos Evanlyn, która
[ Pobierz całość w formacie PDF ]