[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Alison, nigdy nie znałam nikogo z... z sumieniem metodysty. Nie oszukałaś Susannah Brent. Nawet nie byłaś
odpowiedzialna za jej horrendalne długi. Sama nie wiem, jak się powstrzymałam przed ciśnięciem jej w twarz tych
wszystkich kłamstw, które o tobie nawygadywała.
- Bardzo dobrze, że tego nie zrobiłaś - powiedziała Alison i uśmiechnęła się smutno. - Potem trudno byłoby ci
przekonać lorda Marchforda, że nic o mnie nie wiesz.
- Jego i tego okropnego typka, którego na mnie nasłał - dodała Molly. Uśmiechnęła się; w oczach zatańczyły jej
ogniki przekory. - Och, Alison, mówię ci, jaka byłam wspaniała. Przekonałam i hrabiego, i tego natrętnego de-
tektywa, że jestem niedorajdą z kurzym móżdżkiem, nabraną przez sprytną oszustkę.
- Powinnaś iść na scenę - roześmiała się Alison. - Beth i ja zawsze podziwiałyśmy twoje talenty. - Na
wspomnienie przyjaciółki obie się zasępiły.
- Biedna Beth - westchnęła Molly. - Wiedziałam, że to małżeństwo z Jackiem Crawfordem skończy się
tragicznie.
- Ale ona go kochała. - Alison skrzywiła się. - A on też ją kochał na swój sposób. Szczerze rozpaczał, gdy
odeszła.
Molly skinęła głową.
- To prawda. Kilka miesięcy po jej śmierci przyjechał do mnie w odwiedziny. Byłam przerażona odmianą, która
w nim zaszła. Bardzo schudł, przestał się schludnie ubierać. A jest przecież jednym z najprzystojniejszych znanych
mi mężczyzn, no i kiedyś lubił się stroić. Ojejku! - Gwałtownie wyprostowała się na krześle. - Chyba tracę rozum!
Omal nie zapomniałam ci powiedzieć. Jack Crawford też jest w Bath!
- Co takiego? - spytała zdumiona Alison. - Tutaj? Nie spotkałam go. Co on robi w Bath?
- Nie wiem. Naturalnie nie obraca się w tych samych kręgach co lady Edith Brent, więc nic dziwnego, że wasze
drogi się nie skrzyżowały. Ale na twoim miejscu uważałabym. Nie wiem, w jaki sposób ktoś miałby skojarzyć
Lissę Reynard z Jackiem Crawfordem, wydaje mi się jednak, że rozsądnie byłoby, gdybyś trzymała się od niego z
dala, przynajmniej póki Jest tu lord Marchford.
- Masz rację - bąknęła Alison, przerażona wizją rychłego zdemaskowania. - Dziękuję ci, Molly, będę bardzo
uważać.
27
Molly dopiła herbatę i wstała.
- Muszę jechać dalej, moja droga. W karecie czeka na mnie służąca. Poza tym śpieszę się, żeby zdążyć do
Bristolu na umówioną godzinę. Napisz do mnie, jak sobie radzisz. - Zamknęła przyjaciółkę w pachnących
ramionach. - Naturalnie gdybyś miała kłopoty i gdyby wypędzono cię ognistym mieczem z domostwa lady Edith,
to serdecznie cię zapraszam do mnie. Nawet bardziej niż serdecznie. - Uśmiechnęła się figlarnie. - Wszak każdy
farbowany lis potrzebuje bezpiecznej nory.
Alison gorąco odwzajemniła uścisk.
- Mam szczęście do przyjaciół - powiedziała markotnie.
- Phi - parsknęła w odpowiedzi Molly. Cmoknęła Alison w policzek i energicznie ruszyła do wyjścia. Za progiem
przystanęła na chwilę i rozejrzała się po ulicy, jakby w obawie, że ktoś ją obserwuje. Dopiero potem wsiadła do
czekającej karety.
March, który skręcał właśnie w Royal Crescent, patrzył bez szczególnego zainteresowania, jak Molly zegna
Alison niedbałym skinieniem dłoni i wsiada do karety. Dopiero gdy zerknęła ukradkiem w jego stronę, zwrócił na
nią uwagę. Stanął jak wryty, bowiem rozpoznał w niej kobietę, u której mieszkała Lissa Reynard podczas pobytu w
stolicy.
Boże, co wicehrabina Callander robi w Bath? Co robi na Royal Crescent? Skąd ta bliska komitywa z Alison? I
dlaczego rozgląda się tak, jakby deptali jej po piętach komornicy? Wykonawszy obrót na pięcie, wycofał się z
powrotem na Brook Street. Przystanął, bo poczuł przykre sensacje w żołądku. Wkrótce jednak machinalnie zaczął
się oddalać od domu ciotki. Oprzytomniał dopiero, gdy dotarł do barierki przy wejściu na most Pultney. Tam
zatrzymał się na dłużej i zapatrzył w wody Avonu, płynącego w dole. Podczas tej przechadzki dopasował do siebie
kilka faktów. Poczuł się tak, jakby w jego wnętrzu wybuchła bomba.
Ależ byłem głupi, pomyślał tępo. Pozwolił się wystrychnąć na dudka niczym nie opierzony żółtodziób tylko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]