[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zapadł zmierzch. Nie zdziwił się więc, gdy ujrzał wnętrze swojego domu w stanie
kompletnego chaosu. Wszystko, co nie zostało w jakiś sposób przymocowane, znalazło się na
podłodze - no, prawie wszystko. Ciekawe, że karafka, miska z drewnianymi jabłkami i
pudełko na rękawice pozostały nietknięte. Ale blat biurka Qwillerana został wymieciony do
czysta, dwie lampy przewrócone, a puchaty dywan przypominał niezasłane łóżko. Tak
wyglądał atak kociego szału w najgorszym, albo w najlepszym, wydaniu, zależnie od punktu
widzenia.
Koko był najwyrazniej zadowolony z efektów swoich działań. Wyciągnięty jak długi
na gzymsie kominka, z satysfakcją przypatrywał się bałaganowi. Ale gdzie była Yum Yum?
Przycupnęła na galerii dla widzów - na schodach, chroniąc skarbu pozostawionego przez
policjantów: listka gumy do żucia, prawdopodobnie pierwszego, jaki kiedykolwiek widziała.
Qwilleran przeżył już tak wiele napadów kociego szału, że wiedział, co robić.
Zachować spokój, nie krzyczeć, posprzątać.
Doprowadzając dom do porządku, zastanawiał się nad tym, co zaszło. Koci szał
zwiastował nie tylko nadejście Wielkiej Zamieci, ale też zamknięcie sprawy trzech czarnych
owiec. Z doświadczenia wiedział, że Koko straci teraz zainteresowanie jabłkami, drozdami,
rzezbionymi kasetkami z drewna i listami do redakcji. To potwierdzało jedną z dwóch teorii:
albo Koko świadomie demaskował zło, albo był zwykłym kotem, który przejściowo
interesował się tym i owym, a wszystkie skojarzenia miały zupełnie przypadkowy charakter.
Nie było jednoznacznych odpowiedzi. Naukowcy, usłyszawszy o uzdolnieniach kota od
pewnego porucznika policji z Nizin, chcieli poddać badaniom mózg Koko, lecz dziennikarz
zdecydowanie odmówił. Wolał przypisywać niesamowite zdolności kota jego sześćdziesięciu
wąsom.
Na obiad Qwilleran pokroił kotom w kostkę porcję indyka z Toodles Market", a dla
siebie otworzył puszkę zupy. Potem czytał im na głos. Yum Yum leżała zwinięta w kłębek na
jego kolanach, a Koko rozparł się wygodnie na poręczy fotela. Nagle oba małe ciałka
zesztywniały, a głowy odwróciły się w jedną stronę. Jak na komendę oba zwierzęta popędziły
do kuchni. Na zewnątrz było ciemno i cicho, lecz w padającym z okna świetle dały się
zauważyć pierwsze płatki śniegu wirujące leniwie nad spieczoną ziemią.
Koko głęboko mruczał, a Yum Yum cicho miauczała. Tak brzmiało preludium do
Wielkiej Zamieci!
Qwilleran chwycił kurtkę, włożył wełnianą czapkę i wyszedł na zewnątrz. Płatki
śniegu spadały na ziemię, jak prawdziwe błogosławieństwo. W pobliżu nie było żadnego
sąsiada, z którym mógłby podzielić się radością tej magicznej chwili. Dwa delikatne płatki
śniegu wylądowały mu na wąsach. Wtedy wystawił język. A czemu nie?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]