[ Pobierz całość w formacie PDF ]
damy bawiącej na przyjęciu u znajomych.
Pierwsza strona w pliku nosiła numer pięćdziesiąty czwarty. Widocznie tylko tyle
ocalało z rąk pobożnych przyjaciół Waltersa. Tekst zaczynał się tak: ...ze zródeł, szczęśliw,
że znów mogę oddychać powietrzem. Zakryłem dobrze to wyjście, aby innych powstrzymać
od zamierzenia się na podobną peregrynacyę, gdzie terminy srogie spotkać ich mogą, co
wiem, bom dobrze poznał naturę potwora.
I wiele rozmyślań poświęciwszy owym potworom, a zwłaszcza najpotężniejszemu z
nich Chulthe, który spoczywa w głębinach pod wzgórzami w pobliżu Washington, jasnym się
dla mnie stało, że twarzą w twarz stanąłem z wcieleniem istoty, Szatanem lub Diabłem z
dawien dawna zwanym. Chociaż w odległych czasach Chulthe został zesłany w głębiny
wszechświata, to wezwał go na naszą planetę Aaron, który wznosił modły nie do Złotego
Cielca, jak mówi Stary Testament, ale do Złotej Bestyi o wyglądzie tak odrażającym, że nikt
jej opisać nie potrafi, lecz z pewnością nie przypominającym Cielca. I pozostał na naszej
planecie Chulthe od dnia owego, budując królestwo swoje w górach pod wielkim morzem i
ustanawiając pośledniejszych bogów-bestyje lennikami swymi. W dniach potęgi Atlantydy
Chulthe panował nad nimi i nad ludzmi, którzy ulegli straszliwej przemianie, by służyć jego
chuciom. A gdy Atlantydę pochłonął ogień spod oceanu, bogowie-bestyje uciekli i skryli się
w zródłach, co wodę wszystkim dają, jedni w Anglii, drudzy w rzekach Afryki, Indii, a
niektórzy nawet w samym sercu gór, w jaskiniach pod Nową Anglią. Tam to spoczywa
potężne wcielenie zła, Chulthe, i czeka na dzień, gdy powstawszy będzie władać nad resztą
całą bogów-bestyj i nad ludzmi, co żyją u morskich wybrzeży. A choć leży pod ziemią, to
diabelskie dzieła jego i jemu podległych sprawiły, że ludzie poczęli wierzyć w szatana, a
wizerunki bogów-bestyj odrazę na powierzchni budzą. Potwierdzają to słowa i znaki, jakie mi
sam Chulthe objawił w grotach pod New Milford i Washingtonem, a najwyrazniejszy jest ten
oto...
Następowało kolejnych dziesięć czy dwanaście kartek, żałowałem, że nie mam czasu
ich przeczytać, bo Josiah opisywał na nich, jak się bronił przed chrześcijańskim gniewem
swych bliznich i jak został zamknięty w przytułku. Ale najważniejsze były jego wypowiedzi o
Quithe czy Chulthe, a w tej chwili, gdy Carter miał rozpocząć wiercenie w głąb ziemi przy
farmie Bodine'ów, nie było czasu na historyczne ciekawostki.
Przewróciłem stronę.
- Gdzie jest ten znak? - spytałem panią Thompson. - Napisał, że przedstawia znak.
- I tak zrobił. Ja go zniszczyłam.
- Pani go zniszczyła? Ma pani pojęcie, jak ważny on się może okazać?
- Oczywiście. Jestem bardzo dobrą wróżką.
- Dlaczego pani to zrobiła? Ten znak mógł być naprawdę bardzo ważny. Może dzięki
niemu pokonalibyśmy potwora.
Odstawiła filiżankę i mocno zacisnęła usta w twardą, nieprzyjazną linię.
- Pani Thompson? Podniosła na mnie wzrok.
- Nie chciałam go w tym domu. Wprowadzał niepokój. Jak długo tu był, zdarzały się
różne rzeczy.
- Jakie rzeczy? - zapytał Dan. Spuściła oczy.
- Skoro jest pan chemikiem, zapewne nazwie je pan zjawiskami fizycznymi. Ale to
było gorsze. Kiedy siedziałam tu sama, w innych pokojach widziałam zarysy postaci
ludzkich. Słyszałam głosy. Nie przyjacielskie, ludzkie, jak podczas seansu, ale dziwne, obce,
które rozmawiały między sobą i nie zwracały na mnie uwagi. Bardzo się bałam. Nadal
czasem się boję. Wydaje mi się, że Josiah Walters odkrył kwintesencję samego zła, które nie
spocznie, dopóki nie odzyska swojego królestwa.
- Czy mogłaby pani opisać ten zniszczony znak? - poprosił cicho Dan.
Czekaliśmy w milczeniu. Deszcz pluskał na dachu ponurej werandy, a nad wzgórzami
znów rozległy się grzmoty. Pani Thompson głęboko odetchnęła i nakreśliła palcem kształt na
białej powierzchni stołu.
- Widzieliście go na pewno już wcześniej. W dawnych czasach nazywano go okiem
szatana. To jest oko cyklopowe, i choć to bardzo prosty rysunek, zdaje się zawierać całą
głębię okrucieństwa i niegodziwości, jakie można sobie tylko wyobrazić. To symbol Chulthe,
symbol i znak przedstawiający jego oko. - Przerwała na chwilę, po czym ciągnęła: - Ten znak
w naszych okolicach łączył się z tak straszliwą grozą, że jego znaczenie zostało wyparte ze
zbiorowej świadomości. Jeśli go teraz pokazać ludziom, nie będą wiedzieli, co oznacza, a
jednak poczują się nieswojo. Ostatnio zdarzyła się dziwna historia: ten znak pojawił się w
jednej z książek o pradawnych bogach pochodzących z przestrzeni kosmicznej, znacie takie
dziełka. Autor uznał ten rysunek za prymitywny obraz istoty z innej planety. - Uśmiechnęła
się. - Oczywiście się mylił, to był bardzo rzadki, uproszczony obraz Chulthe. Ale choć sam
autor i inni ludzie z tych okolic o tym nie wiedzieli, to książka tak zle się sprzedawała, że ją
odesłano wydawcy. Ludzie brali ją z kontuaru, przeglądali i gdy natrafiali na tę ilustrację,
natychmiast odkładali. Przełknąłem ślinę.
- Pani Thompson, nie ulega wątpliwości, że odbiera pani fale emitowane przez
Chulthe. Skoro pani widziała te postacie i słyszała głosy?
Zmierzyła mnie twardym spojrzeniem.
- Tak, to prawda. Czy to takie dziwne, jeśli się pamięta o moim dziedzictwie?
- Nie, proszę pani, ale się zastanawiam, czy zgodziłaby się pani użyć tej właściwości
dla dobrego celu?
Nie odpowiedziała. Wszyscy troje siedzieliśmy na zapuszczonej werandzie, ulewa się
wzmogła, zapadał zmierzch. Była za pięć piąta. Niedługo Carter wyda polecenie robotnikom,
by rozpoczęli wiercenie.
Pani Thompson się odwróciła.
- Wie pani, o co prosimy? - spytał Dan.
Przytaknęła.
- Chcecie, żebym była waszym kanarkiem. Chcecie, żebym sprawdzała, czy duchowe
powietrze jest czyste, gdy wasi ludzie będą wiercili studnie w poszukiwaniu Chulthe.
- Kanarek to za mocno powiedziane - wtrąciłem. - Kiedy górnicy zabierali ze sobą
kanarki w głąb kopalni, to decydowali się na wyjście dopiero wtedy, gdy ptaki się
przewracały i zdychały. Zmierzyła mnie głębokim, świdrującym spojrzeniem.
- Nie sądzi pan, że i mnie może to spotkać? Nie sądzi pan, że psychiczna siła Chulthe
może mnie zniszczyć?
- Hmm, ja...
- Nawet i teraz nie zdajecie sobie sprawy, z kim stajecie w szranki? Walczycie
przeciwko szatanowi, wcieleniu całkowitego, absolutnego zła. Przeciwko Quithe, celtyckiemu
bogowi straszliwej otchłani. Przeciwko istocie tak potężnej, tak totalnie występnej, że pamięć
o niej przetrwała miliony lat. Widzieliście, co się stało, gdy on zaledwie poruszył się we śnie.
Poruszył się we śnie, panie Perkins, to wszystko. Proszę sobie tylko wyobrazić, co będzie,
kiedy się obudzi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]