[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Elliott.
- Tray - rzuciła lekkim tonem, choć oczy miała pełne łez. - Biorę kilka dni
urlopu. Annalise i ja jedziemy nad ocean.
- Czy coś się stało?
- Nie. - Wzięła głęboki oddech. - Chcemy sobie pogadać. Zadzwonię do cie-
bie po powrocie.
- Cieszę się, że mi to mówisz. Muszę jechać na kilka dni do San Francisco.
Wrócę w niedzielę. Wstąpię do ciebie, kiedy będę wracać.
- Dobrze.
Nie miała ochoty się sprzeczać. W niedzielę wieczorem nie będzie jej w do-
mu. Tray będzie zbyt zmęczony, by jechać nad ocean.
- W takim razie miłej podróży i pomyślnych interesów - rzekła, odłożyła słu-
chawkę i wybuchnęła płaczem.
Nie tak miało ułożyć się jej życie.
- Ależ tu zimno! - zawołała Annalise, wchodząc do domu nad oceanem.
Przedtem zjadły lunch w Waterfordzie i zrobiły zakupy w miejscowym skle-
pie spożywczym.
- Zaraz włączę ogrzewanie. Nie ma nic lepszego niż zawinąć się w stare koł-
dry babci i usiąść na werandzie, kiedy wieje zimny wiatr - odparła Lianne, rzucając
zakupy na blat kuchenny.
S
R
- Owszem, jest. Ciepły letni wieczór z orzezwiającą bryzą i uczta z krabów. -
Annalise także położyła torbę z zakupami i zatarła ręce.
- Ależ ty lubisz ciepło!
- No pewnie.
- Jak to dobrze, że Dominic zgodził się, żebyś wyjechała na parę dni.
- Już trzeci raz to mówisz. To dla niego żadne poświęcenie.
Lianne spojrzała na siostrę. Dlaczego jest taka rozdrażniona? Ona naprawdę
jest Dominicowi wdzięczna. Nie każdy mąż zgodziłby się, by jego żona nagle na
kilka dni zniknęła.
- Zabierzmy się lepiej do kolacji. Uwielbiam, jak w kuchni unosi się zapach
sosu do spaghetti - powiedziała Annalise, chowając zakupy do lodówki.
Wkrótce zrobiło się tak ciepło, że mogły już zdjąć płaszcze. Potem siostry za-
częły robić sos według przepisu babci. Wkrótce z garnka zaczął unosić się smako-
wity zapach.
- Opowiedz mi wszystko - poprosiła Annalise, siadając w wygodnym fotelu w
salonie.
Lianne usiadła na kanapie.
- To był głupi pomysł. Za długo zwlekałam. Doktor Wright mówiła, że nie ma
żadnych gwarancji na poczęcie dziecka. Zciśle mówiąc, stwierdziła, że to bardzo
mało prawdopodobne.
- Ale tak krótko się starałaś. Może powinnaś popróbować jeszcze ze dwa mie-
siące.
- Nie.
- Z powodu Traya?
- Z tego powodu, że się w nim zakochałam. Przedtem wcale go nie znałam.
Wciąż dowiaduję się o nim czegoś nowego. Podziwiam go. W dodatku coraz bar-
dziej pociąga mnie fizycznie. Muszę uważać, żeby nie rzucić się na niego, kiedy
wchodzi do pokoju.
S
R
- Czy miałby coś przeciwko temu?
- Nie pobraliśmy się z miłości, tak jak ty i Dominic. Nam chodziło o coś in-
nego.
- Chcesz powiedzieć, że od samego początku to planowałaś? - spytała Annali-
se ze zdziwieniem.
- Nie, ale wiedziałam, że to tak się skończy. Nie chciałam, żeby ktoś obwiniał
go o nasz rozwód, dlatego wolałam, żeby o ślubie nikt nie wiedział.
- Czy on chce rozwodu?
- Nie mogę trzymać przy sobie mężczyzny, jeśli nie możemy mieć dzieci. To
nie fair.
- A adopcja?
Lianne wzruszyła ramionami.
- Może kiedyś. Ale mogę to zrobić sama. Nie potrzebuję do tego Traya. On
zasługuje na to, żeby mieć rodzinę. Po śmierci wujka został sam jak palec. Nie są-
dzisz, że wolałby mieć własnego potomka?
- Dziwię się, że w ogóle chce mieć dzieci. Dominic nie chce.
- Ty też nie chciałaś. Zmieniłaś zdanie?
- Nie. Nie wiem. Zaczęłam się nad tym zastanawiać, kiedy powiedziałaś mi o
swoich planach. A może mam to samo co ty i też nie mogę mieć dzieci?
- Tobyś już o tym wiedziała. I miałabyś czas coś zrobić. Za długo zwlekałam,
ale trudno. Lubię swoją pracę, kocham siostrzenice i bratanków. Dam sobie radę.
- Nie rezygnuj tak szybko.
Lianne spojrzała na siostrę.
- Nie mam wyjścia.
Tray wrócił do Waszyngtonu o piątej po południu. Prezentacja się udała i fir-
ma Protection, Inc. zdobyła nowego klienta.
Prosto z lotniska pojechał do Lianne. Nie mógł doczekać się, kiedy wreszcie
S
R
ją zobaczy. Chwilę pózniej zapukał do jej drzwi. Może szkoda, że nie kupił kwia-
tów? Albo nie zaproponował, że zabierze ją na kolację?
Cisza. Zapukał jeszcze raz. Wyjął telefon i wystukał numer jej komórki.
- Telefon Lianne - powiedziała Annalise.
- Czy mogę ją prosić? Mówi Tray.
- Leży w łóżku. Ma skurcze.
- O Boże! - Oparł się o ścianę. - Jak się czuje?
- Bywało gorzej. Kiedy się obudzi, powiem jej, że dzwoniłeś.
- Przyjadę do was.
- Nie. Ona musi leżeć, a ja nie mogę opiekować się nią i jednocześnie cię za-
bawiać.
- Nie musisz nic robić. Sam zajmę się moją żoną.
- Dajemy sobie radę, Tray. Lianne zadzwoni do ciebie - rzekła Annalise i się
rozłączyła.
Schował telefon i wyszedł z budynku. Dziś da im spokój, ale jutro z samego
rana pojedzie do domu nad oceanem. Annalise nie ma prawa decydować o losach
ich małżeństwa.
Tuż po dziewiątej zadzwoniła Lianne.
- Jak się czujesz? - spytał.
- Lepiej. Annalise zrobiła mi pyszną zupę z owoców morza z krakersami.
Mówiła, że dzwoniłeś. Jak się udał wyjazd?
- Zwietnie. Przyjadę jutro rano.
- Właśnie dlatego dzwonię. Nie przyjeżdżaj, Tray.
- Co się stało, Lianne?
- Nic. Wszystko. Nie wiem, ale nie jestem w ciąży i nie mam już siły znosić
bólu.
Tray poczuł ciarki na grzbiecie.
- Co to znaczy?
S
R
- Zadzwonię rano do doktor Wright i umówię się na wizytę, żeby można było
wyznaczyć termin operacji.
- Nie możesz tak szybko zrezygnować.
- Muszę. Chcę być zdrowa.
- Annalise mówiła, że tym razem nie było najgorzej.
- Czasem jest trochę lepiej, a kiedy indziej wydaje mi się, że umrę z bólu.
Poddam się operacji. Ty pójdziesz swoją drogą, a ja swoją.
- Co to znaczy?
- Wezmiemy szybki rozwód. Nie musimy nawet nikogo zawiadamiać.
- Ach, tak. Mamy udawać, że nic się nie stało? Jesteśmy przecież małżeń-
stwem!
- Tylko dlatego, że postawiłeś taki warunek. Mówiłam, że to niepotrzebne.
Teraz się rozwiedziemy.
- A jeśli się nie zgodzę?
- Tray... - Nie odzywała się przez chwilę. - Znajdziesz kobietę, która urodzi ci
tuzin dzieci. Tylko najpierw się ożeń, żeby nie było jak z Suzanne.
- Chciałem, żeby nam się udało.
- Wiem. Przykro mi. - Rozłączyła się.
Tray ubrał się, spakował walizkę i wsiadł do samochodu. Nie zerwie z Lianne
tylko dlatego, że zle się czuje i ma chandrę. Chciał walczyć dalej.
Chciał być z Lianne.
W całym Baden Harbor było ciemno. Nigdzie nie paliły się żadne światła, ale
i tak znalazł drogę. Gdy w końcu zapukał do drzwi, odpowiedziała mu cisza. Potem
kilkakrotnie uderzył pięścią w drzwi. Skoro obie siostry śpią, to nie usłyszą zwy-
kłego pukania.
Annalise zapaliła światło i mu otworzyła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Pokrewne

    Start
    Barbara McCauley Osiem lat i osiem dni Sekrety 15
    Cartland Barbara Najpiękniejsze miłoœci 145 Dziewczyna ze snu
    Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 154 Droga ku szczęściu
    Dziewczyna ze snu Sekrety 02 Barbara McCauley
    Skradzione chwile 1. Barbara Stewart Nie kochaj mnie
    D310. Boswell Barbara Sekret i zdrada
    Dunlop Barbara Przystanek Las Vegas
    Hannay Barbara Drużba pozna druhnę
    Dunlop Barbara Miłość w Białym Domu
    Kraszewski Józef Ignacy Boleszczyce
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ptsite.xlx.pl