[ Pobierz całość w formacie PDF ]
skrzypiącym
głosem i podniósł ręce, by znów przywołać Strach.
Tym razem oczy maga zwróciły się na Conana.
Ogniem otoczona i z diabelską załogą
wprost z głębin piekielnych, przeklęta przybyła.
Lew złamał jej czary i sięgnął po skarb
z czerwonych otchłani wieziony.
Podróże Amry
7
WIDMOWI WOJOWNICY
Stary Sigurd zobaczył to spojrzenie i zrozumiawszy jego sens ryknął do Yakova na przednim
pokładzie:
Przedziurawcie tego diabła w piórach!
Strzały pomknęły ze świstem. Mag przerwał w połowie czar przywołujący Strach i zaczął
wypowiadać z pośpiechem jakieś inne zaklęcie. Pierwszy pocisk skręcił nagle i nieszkodliwie
uderzył o pokład. Druga i trzecia strzała również chybiły, ale następne dosięgły czarownika.
Było
ich zbyt wiele, by ten mógł odparować je wszystkie mocą swych zaklęć. Jeden z pocisków
przebił mu prawą rękę.
Ciemne oblicze czarownika zszarzało. Odruchowo przycisnął zranioną rękę do kościstej
piersi, po czym zniknął.
Sigurd chrząknął i otarł swój gruby nos.
Cóż możemy zrobić przeciw tym przeklętym, piekielnym mocom, Amra? Zawróćmy
raczej, zanim Cienie dopadną nas wszystkich.
Conan spojrzał na niego przenikliwie.
Czyżbyś stracił rozum? warknął wściekle. Ten piekielny okręt jest tym, czego
szukamy! To tutaj powstają Czerwone Cienie!
Ale stal nie obroni nas przed nimi&
Sam widziałeś, jak chłopcy Yakova dostali tego diabła, czyż nie? syknął Conan targając
Sigurda za ramię. Nie przywoła swych diabłów tak okaleczoną ręką, nadszedł więc czas
ataku! Uniósł głowę. Sternicy, jeden rumb na lewą burtę! Przygotować haki
abordażowe!
Ustawić się do ataku!
Dziób Czerwonego Lwa prześlizgnął się obok rufy galery i przesunął wzdłuż jej burty z
trzaskiem i gruchotem łamanych wioseł. Haki wbiły się w pomalowane na zielono drewno.
Dziesiątki rąk napięło liny i przyciągnęło do siebie obydwa statki.
Abordażownicy, naprzód! rozkazał Conan, zeskakując na pokład, by przyłączyć się do
piratów stłoczonych przy burcie. Stali z nożami w zębach oraz kordami, mieczami i toporami
w
dłoniach. Wszyscy mieli na sobie najrozmaitsze pancerze, kolczugi i karaceny. Hełmy o
różnych
kształtach okrywały ich rozczochrane głowy.
Conan pierwszy skoczył na wrogi statek i wylądował pomiędzy nadburciem a pokładem, tam
gdzie powinni siedzieć wioślarze. Nie było tu jednak nikogo. Wiosła same z siebie miarowo
poruszały się w dulkach.
Włosy podniosły się na głowie zabobonnego barbarzyńcy. Conan wbiegł pośpiesznie na
główny pokład, niespokojnie rozglądając się za wrogiem. Nagle czarny olbrzym, Yasunga,
chwycił go za ramię i wskazał na tylny pokład galery. Spójrz, Amra! Pierzasty diabeł!
Chudy
czarodziej powrócił, lecz zamiast wspaniałego płaszcza z piór przywdział teraz długą
kolczugę z
kółeczek, wykonanych z jakiegoś dziwnego, różowo świecącego w słońcu metalu.
Fantastyczny
hełm, o kształcie głowy ptaka, chronił nagą czaszkę maga. W lewej ręce trzymał on długi i
prosty
spiżowy miecz z zębami jak u piły, a w prawej miał tarczę z zielono emaliowanego metalu,
ozdobioną wizerunkiem krakena.
Conan ruszył, by stawić czoło czarownikowi, gdy ten wypowiedział zaklęcie w tym samym
języku, w którym wcześniej wzywał Czerwone Cienie. Jęk grozy wyrwał się z piersi piratów.
Tam, gdzie stał jeden uzbrojony człowiek, teraz stało ich tuzin, a wszyscy wyglądali tak
samo.
Do ataku! ryknął Conan, skacząc na schodki wiodące na tylny pokład. Ostrze
Cymmerianina ze szczękiem zderzyło się z mieczem magicznego wojownika. Conan uspokoił
się
całkowicie, znajdując w swych wrogach ciało i krew zwykłych ludzi. Jego przeciwnicy byli
wysocy, chudzi i niezbyt silni, ale walczyli dobrze. Z furią rozjuszonego wilka Cymmerianin
wpadł pomiędzy nich, roztrącając ich szyk. Rycząca horda piratów runęła za nim siekąc i
kłując.
Jazgot dzwięczącej stali buchnął niczym z piekielnej kuzni. Wykrzykując cymmeriańskie
przekleństwa, Conan rąbał z furią orłonosych mężczyzn, którzy znalezli się na jego drodze.
Jeden
cięty na odlew, runął na plecy z rozchlastaną do połowy twarzą. Inny padł na kolana,
przytrzymując kurczowo wypływające jelita. Trzeci cofnął się poruszając niemrawo kikutem
ramienia. Czwarty zwalił się z czaszką rozłupaną aż do szczęki. Wciąż jednak nadchodzili
następni. Conan zabił już dziewięciu wrogów, ale pozostali otoczyli go zwartym kręgiem.
Miecz
Cymmerianina ubroczył się we krwi aż po rękojeść. Kolczuga zwisała porwana w tuzinie
miejsc,
w których dosięgły jej zębate ostrza. Potężne ramiona krwawiły z kilkunastu
powierzchownych
zranień. Dzierżąc miecz w obydwu dłoniach, Conan uderzył w otaczający go pierścień
wrogów,
warcząc jak schwytany w pułapkę wilk. Dziesiąty wojownik runął przebity na wylot.
Cymmerianin odbił kilka zagrażających mu ostrzy lekkim ruchem nadgarstka. Serce waliło
mu
jak wojenny bęben Piktów. Krew huczała mu w uszach, a jego zabójcza stal migotała jak
wściekła błyskawica. W końcu jednak Conan zaczął odczuwać ciężar swych sześćdziesięciu z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]