[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pijusowi we łbie się zakręci. Trzeba by tylko nie kuflami, a klepsydrą należności
mierzyć. I nieletnich zwolnić z pracy. Bo inaczej dekret o wychowaniu w trzez-
wości mocno naruszony zostanie.
Dziesiętnik przełożył. Karczmarz najpierw słuchał z niedowierzaniem, potem
złapał się za głowę, a w końcu dopadł beczki i zaczął walić w nią czołem, klnąc
i łkając.
Parszywy los mruknął współczująco dziesiętnik. Chodzcie, nic tu po
nas. A dla was i lepiej będzie w oczy mu teraz nie wchodzić. Potem albo się upije,
albo powiesi; tak czy siak na was sobie nieszczęścia odbijał nie będzie.
158
Wdrapali się po schodkach, przeszli przez kuchnię. Kucharka, umorusany po-
twór, równie ponętny jak jej piec, wyszczerzyła zęby i miejsca po zębach. De-
bren skrył się za dziesiętnika, przyspieszył. Weszli do izby gościnnej, gdzie smród
przypalonej ryby ustąpił woni opiumowego dymu. W Depholu, mateczniku libe-
ralizmu, narkotyki były modne i legalne.
Co z chłopakiem będzie? zapytał Debren.
Zarzut o kradzież i pijaństwo może upadnie. Dziesiętnik wyszedł na ga-
nek, poprawił pas. Ale z lenistwa się nie wykręci. Z napastowania kucharki też
nie. Ten zupą oblany do medyka pobiegł, więc zapłacić pewnie musiał, a jak pła-
cił, to pewnie zaskarży. No i mamy trzy poważne przestępstwa. Dodajmy czwarte
i kat ręce zaciera. Dobra opinia z miejsca pracy pewnie by pomogła, ale widzieli-
ście karczmarza. . .
Czwarte? Co jeszcze zmalował ten nieszczęsny hultaj?
No jak to? Przecie nie za dobre słowo drugi dzień w tym lochu siedzicie,
ekspertyzy czyniąc. Mówił mi karczmarz, że poza wiktem, noclegiem i dziew-
ką umówił się z wami na osiemdziesiąt szelągów za dzieło. Za samo to smar-
kacz da gardło, bo w miesiąc tyle nie zarobi. A prawo mówi: jak strat komuś
narobisz większych niż w cztery niedziele pensji bierzesz, to cię śmiercią ukarać
mogą, o ile wierzyciel inaczej nie zdecyduje. Mądry złodziej to za pierwsze łu-
py zaświadczenie se kupuje, że pracę ma i krocie zarabia, dzięki czemu rzadko
na stryczek trafia, ale ten tu to amator, więc pójdzie do nieba. No cóż, tak świat
urządzono.
Debren przysiadł na ławeczce z malowanych desek, przez chwilę wpatry-
wał się w równie kolorową kamieniczkę po drugiej strome ulicy. Było ciepło,
w maleńkich przydomowych ogródkach wróble radośnie chlapały się po kału-
żach. Gdzieś za rogiem walił kowalski młot, mechaniczny chyba, bo tempo miał
jak werbel prawie, a uderzał mocno. Jakaś schludnie odziana panienka w drew-
niakach wyszła przed dom i wymieniając uprzejmości z grzejącym się w słońcu
staruszkiem wylewała do rynsztoka zawartość nocnika-konewki, który nie brudził
ani chodnika, ani równo brukowanej jezdni. No cóż, to był Dephol, sam środek
pępka świata, kraj czystych miast, statecznych obywateli i krów, którym ponoć
myją wymiona.
No i komarów. Magun nie zastanawiał się długo, ale zatłukł aż dwa, nim prze-
mówił.
Jeśli nie wezmę tych osiemdziesięciu szelągów, to chłopaka nie powieszą,
tak? Ile mogę wziąć, by żywy z lochu wyszedł?
Dziesiętnik, jak przystało na stróża porządku i reprezentanta przodującej na-
cji, celnie strzyknął śliną do ślicznej, malowanej w kwiatuszki spluwaczki. Bo
i spluwaczkę ustawiono przy ławeczce.
A co wam tak na owym otroku zależy? uśmiechnął się domyślnie, ale
i wyrozumiale. W oko wam wpadł? Nie bójcie się mówić, to Dephol, nie ja-
159
kieś wczesnowieczne księstewko, gdzie za szczyt wyuzdania uważają wychędo-
żenie własnej żony bez koszuli nocnej. My tu, mówiłem, torel. . . lancyjniśmy są.
Chłopca chcecie? Nie ma problemu. Ale po co za byle karczemnego wycierucha
osiemdziesięcioma szelągami płacić? Tylko nam złej sławy narobicie w świecie,
że niby tak drogo u nas. Na ratusz wracam. Przejdzcie się ze mną, to wam po
drodze wskażę, gdzie już za dwanaście ślicznego pacholika wam dadzą, i to po-
rządnie, w łóżku czystym i przy świecach.
Innym razem. Teraz, jeśli taki uprzejmy z was człowiek, powiedzcie w ra-
tuszu, że czwartej skargi nie będzie. Jak się nie da inaczej, to zrezygnuję z zapłaty.
Czy może tylko z części wystarczy, co, dziesiętniku?
Głupio robicie pokręcił głową podoficer drabów. No cóż, serce nie
sługa. Ale będzie was to kosztować prawie całą sumę. Tu czeladz w karczmach za
wikt i opierunek głównie służy, płacą im tyle co nic.
Zasalutował do szturmaka i odszedł. Skacowanym marynarzom irbijskim,
wracającym na okręt bez sakiewek, butów i części garderoby, honorów ostenta-
cyjnie nie oddał, choć z pozostałej części garderoby wynikało, że służą w królew-
skiej flocie i jako wojskowym pozdrowienie im się należy. Irbijczycy nie zwrócili
uwagi na uczyniony im dyshonor. Dwaj podtrzymywali trzeciego, który próbował
rzygać na rabatkę tulipanów, czwarty śpiewał serenadę, śląc całusy zerkającej zza
firany mieszczce, a piąty usiłował kopnąć psa.
Debren zatłukł następnego komara i zaczął się drapać. W piwnicy było zim-
no i wilgotno, a opar winny, mimo profilaktycznie wypitego rosołu i zaklęcia
ochronnego, trochę go otumanił. Tu szalały te krwiożercze bydlęta, całymi chma-
rami ciągnące do miasta z podmokłych łąk, polderów i starorzeczy. Reumatyzm
i kac albo malaria. Miły wybór. Mógł też ukryć się w kuchni, gdzie było za
gorąco i za smrodliwie nawet dla bardzo wygłodniałego komara. Ale nie wytrzy-
małby długo w szczelnie zapiętym kaftanie, a na widok pierwszego odpinanego
guzika ta trzaskająca garami wiedzma zastawiała drzwi miotłą i zaczynała pod-
ciągać spódnicę. Cholerny przecywilizowany Wschód, gdzie prosta baba nie tylko
dożywa pięćdziesiątki, ale w parę lat pózniej ugania się jeszcze za portkami.
Mogłaby już przypłynąć ta barka.
Hej, ty. Tak, do ciebie mówię. Czy to karczma Pod Złotym Bażantem ?
Jezdziec był grubszy od swego muła, choć i ten na zabiedzonego nie wyglądał.
Miał dobrze po czterdziestce jezdziec, nie muł i trochę zaskakujący w tym
wieku strój rycerskiego giermka. Strój był w dobrym gatunku, wytrzymały, co mu
się bardzo przydało, bo plamy z błota, trawy, sadzy i tłuszczu świadczyły, że jego
użytkownik rzadko sypia w karczmach. Ton, jakim zadano pytanie, pasowałby
bardziej do rycerza niż sługi, ale Debrena nie zdziwił. Nieznajomy mówił płynną
irbijszczyzną, językiem opiekunów względnie okupantów w zależności, kto
komentował z dalekiego południa. Arogancja poddanych króla Belfonsa była
160
[ Pobierz całość w formacie PDF ]