[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przysłano gwiazdę. . .
Spokojnie, wyraznie kontynuował przemowę. Używał takich słów jak wy-
mieść , oczyścić i wyplenić . Głos wwiercał się w umysł niczym rozgrzany
do czerwoności miecz. Gdzie są magowie? Gdzie magia? Czy rzeczywiście kie-
dyś działała, czy to był tylko sen?
115
Rincewind zaczął się poważnie obawiać, że bogowie mogą to usłyszeć i tak
się rozzłościć, że wywrą zemstę na wszystkich, którzy w tym czasie byli w tym
miejscu.
Ale miał wrażenie, że nawet gniew bogów byłby lepszy niż dzwięk tego gło-
su. Gwiazda się zbliża, zdawał się mówić, a straszliwy ogień można odwrócić
jedynie przez. . . przez. . . Rincewind nie był pewien, ale przed oczyma stanęła
mu wizja mieczy, proporców i wojowników o pustych oczach. Ten glos nie wie-
rzył w bogów, co szczególnie Rincewindowi nie przeszkadzało, ale nie wierzył
też w ludzi.
Ktoś szturchnął Rincewinda w bok wysoki obcy mężczyzna w opończy,
który stał po lewej stronie. Mag obejrzał się. . . i spojrzał na wyszczerzoną czaszkę
pod czarnym kapturem.
Magowie, jak koty, potrafią zobaczyć Zmierć.
W porównaniu z dzwiękiem tego głosu, Zmierć sprawiał niemal miłe wraże-
nie. Opierał się o ścianę, a obok stała jego kosa. Skinął Rincewindowi.
Przyszedłeś się napawać? szepnął pytająco mag.
Zmierć wzruszył ramionami.
PRZYSZEDAEM ZOBACZY PRZYSZAOZ wyjaśnił.
To ma być przyszłość?
-JAKAZ PRZYSZAOZ.
Potworna.
SKAONNY JESTEM PRZYZNA CI RACJ.
Myślałem, że ci się spodoba!
NIE TAKA. ZMIER WOJOWNIKA ALBO STARCA CZY DZIECKA. . .
T ROZUMIEM. UZMIERZAM BÓL I AAGODZ CIERPIENIE. ALE TEJ
ZMIERCI UMYSAÓW NIE ROZUMIEM.
Z kim rozmawiasz? zapytał Dwukwiat.
Kilku ludzi z tłumu spoglądało na Rincewinda podejrzliwie.
Z nikim. Możemy już iść? Głowa mnie rozbolała. Ludzie zaczęli mruczeć
coś między sobą i wskazywać ich palcami. Rincewind złapał towarzyszy i szyb-
kim krokiem skręcił za róg.
Wsiadajmy na konie i jedzmy stąd powiedział. Mam niedobre prze-
czucie, że. . .
Czyjaś dłoń opadła mu na ramię. Obejrzał się. Para zamglonych szarych oczu,
umieszczonych w łysej głowie na szczycie muskularnego ciała, spoglądała z uwa-
gą na jego lewe ucho. Mężczyzna miał wymalowaną na czole gwiazdę.
Wyglądasz na maga oświadczył. Ton jego głosu sugerował, że to rzecz
bardzo nierozsądna, a możliwe, że wręcz fatalna.
Kto? Ja? Nie, jestem. . . urzędnikiem. Tak, urzędnikiem. Właśnie za-
pewnił Rincewind.
Zaśmiał się piskliwie.
116
Mężczyzna zamilkł. Bezgłośnie poruszał ustami, jakby nasłuchiwał we-
wnętrznego głosu. Zbliżyło się kilku innych ludzi z gwiazdami. Lewe ucho Rin-
cewinda wzbudzało powszechną uwagę.
Myślę, że jesteś magiem oświadczył mężczyzna.
Posłuchaj rzekł Rincewind. Gdybym był magiem, to bym potrafił
czarować. Zgadza się? Zamieniłbym cię w coś, a że tego nie zrobiłem, to nie
jestem.
Pozabijaliśmy wszystkich naszych magów oznajmił któryś z ludzi
z gwiazdami. Niektórzy uciekli, ale wielu zabiliśmy. Machali rękami i nic się
nie działo.
Rincewind patrzył na niego niespokojnie.
Myślimy, że ty również jesteś magiem powtórzył mężczyzna, coraz
mocniej ściskając ramię ofiary. Masz skrzynię na nogach i wyglądasz jak mag.
Rincewind uświadomił sobie, że ich trójka i Bagaż oddalili się jakoś od ko-
ni i że teraz stoją w zacieśniającym się kręgu poważnych ludzi o poszarzałych
twarzach.
Bethan zbladła. Nawet Dwukwiat wyglądał na lekko zaniepokojonego, choć
jego umiejętność dostrzegania zagrożeń była w przybliżeniu tej klasy, co Rince-
winda umiejętność latania.
Rincewind nabrał tchu. Wzniósł ramiona w klasycznej pozie, której nauczył
siÄ™ przed laty.
Cofnijcie się! rozkazał. Albo wszystkich was porazi magia.
Magia wygasła odparł mężczyzna. Gwiazda ją zabrała. Wszyscy
fałszywi magowie wypowiadali te śmieszne słowa i nic się nie działo. Potem ze
zgrozą spoglądali na swoje ręce i bardzo niewielu miało dość rozsądku, by ucie-
kać.
Nie żartuję! zagroził Rincewind.
On mnie zabije, myślał. To koniec. Nie potrafię już nawet oszukiwać. Ani
czarować, ani oszukiwać. . . Jestem zwyczajnym. . .
Zaklęcie drgnęło w jego umyśle. Poczuł, jak lodowata ciecz sączy mu się do
mózgu. Był gotów. Zimny dreszcz popłynął wzdłuż ramienia.
Ręka uniosła się sama; poczuł, że usta otwierają się i zamykają, że porusza się
jego własny język, a głos, który nie należał do niego, głos stary i oschły, wymawia
sylaby wzlatujące w powietrze niczym obłoczki pary.
Z palców strzeliły oktarynowe ognie. Oplotły przerażonego mężczyznę, aż
zniknął w lodowatej, pryskającej iskrami chmurze, która wzniosła się ponad ulicą,
zawisła na chwilę i eksplodowała w nicość.
Nie został nawet kłąb tłustego dymu.
Rincewind ze zgrozą przyglądał się własnej dłoni.
Dwukwiat i Bethan chwycili go pod ręce i powlekli przez oszołomiony tłum,
aż dotarli na otwartą przestrzeń ulicy. Tu nastąpił bolesny moment, gdy każde
117
z nich próbowało uciekać w inną stronę. W końcu jednak pobiegli razem. Stopy
Rincewinda prawie nie dotykały bruku.
Magia mruczał podniecony, pijany mocą. Rzuciłem czar. . .
To prawda przyznał uspokajająco Dwukwiat.
Chcecie, żebym rzucił zaklęcie? spytał Rincewind. Wskazał palcem
przebiegającego psa. Uuiiii! zawołał.
Zwierzę spojrzało na niego z wyrzutem.
Najlepiej spraw, żeby twoje stopy biegły szybciej rzuciła ponuro Bethan.
Jasne! bełkotał Rincewind. Hej, stopy! Biegnijcie szybciej! Patrzcie,
naprawdÄ™ to robiÄ…!
Mają więcej rozumu od ciebie stwierdziła dziewczyna. Którędy te-
raz?
Dwukwiat rozejrzał się. Gdzieś z bliska dobiegały gniewne krzyki.
Rincewind wyrwał się i niepewnie podreptał w najbliższą uliczkę.
Potrafię! wrzasnął dziko. Uważajcie tylko. . .
Jest w szoku wyjaśnił Dwukwiat.
Dlaczego?
Nigdy jeszcze nie rzucił zaklęcia.
Przecież jest magiem!
To skomplikowana historia wysapał Dwukwiat, biegnąc za Rincewin-
dem. Zresztą, nie jestem pewien, czy to on. To nie był jego głos. No chodz,
staruszku.
Rincewind skierował na niego dzikie, niewidzące spojrzenie.
Zamienię cię w krzak róży oznajmił.
Tak, tak, świetny pomysł. Tylko już chodzmy. Dwukwiat delikatnie po-
ciągnął go za rękę.
Z kilku uliczek naraz rozległ się tupot nóg i nagle otoczyło ich kilkunastu
ludzi z gwiazdami. Bethan chwyciła bezwładne ramię Rincewinda i wymierzyła
je groznie.
Nie zbliżać się! krzyknęła.
Tak jest! zawołał Dwukwiat. Mamy tu maga i nie zawahamy się go
użyć!
Nie żartuję! Bethan obróciła Rincewinda za ramię niby kabestan.
Zgadza się. Jesteśmy ciężko uzbrojeni! Co? nie zrozumiał Dwukwiat.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]