[ Pobierz całość w formacie PDF ]

martwego płótna, żywa i jasna, kiedy usiadła przede mną i w całym majestacie podzielanego
szczęścia, cofnąłem się przed własną potęgą i przed własną nieudolnością. Zrobiwszy tyle,
zadrżałem... bo mi się zdało, że już więcej zrobić nie potrafię; od roku żyję w tej walce
okropnej, w tych zapasach z niedokończonym dziełem, może być, że mnie to utrzymuje wła-
śnie, bo juścić pewnym zdaje mi się, że gdy skończę mój obraz, skończę cały mój zawód i
umrę, ale jak ci mówiłem przed chwilą, śmierć mnie nie przeraża, gdy przeciwnie tak długie
wysilenie trudzić zaczynało - od wczoraj dwukrotnie szczęśliwy jestem - znalazłem! - znala-
złem! - Bóg mi sam ciebie dał, Beniaminie! Jaki ty szczęśliwy! jaki piękny przy jej boku bę-
dziesz! Cały wieczór wczoraj uważałem cudny owal twojej twarzy i tę ruchów rześkość, i tę
miękkość spojrzenia, i ten hardy rzut młodego karku, i ten pieszczotliwy ust całych obwód...
Sprzeciwiałeś mi się czasem jakimś wyrazem niespokojnego smutku, ja ciebie nie mogę pojąć
smutnym... nie... mów co chcesz sobie - smutek ci nie przystoi. Ty powinieneś być szczęśli-
wym - dlatego to położywszy się daremnie chciałem usnąć, mieniłeś mi się we wszystkie
zmiany twojego oblicza, a dobrej chwili podchwycić nie mogłem - ha! - wtedy wziąłem świe-
cę, poszedłem do ciebie, i znowu, znowu ty byłeś tym, którego po świecie szukałem tak długo
- piękny! O jaki piękny! - pod głowę lekko w tył zarzuconą jedną rękę podłożyłeś, druga sama
niedbale wyciągnięta wzdłuż ciała twego opadła, szyja biała, niby utoczona, cudnym spad-
kiem łączyła się z nieco odkrytymi ramionami, pierś młoda, marmurowa a gorąca drżała przy-
śpieszonym oddechem i rajskie jakieś widziadła na uśpione rysy wstępowały, niby duchy z
głębi spokojnej wody na jej powierzchnię szklisto falującą - obudziłeś mię, myślałem zrazu,
że wszystko utracę, lecz nie, ja wszystko odzyskałem, oh! i więcej nawet! Jakżebym chciał
już wziąć paletę i pędzel do ręki, żeby mnie nie odbiegła ta postać snem własnym i wraże-
niem słów moich ożywiona, żeby mi się mgłą nie rozwiał ten młodzieniec z jasnym czołem, z
przesilającym się w męskość dzieciństwem, z gwałtownością pierwszej żądzy, ze słabością
ostatniej trwożliwości swojej; ten młodzieniec taki już silny, taki już dumny, taki już chciwy,
żeby chciał na jednych ustach  pocałować wszystkie kobiety od północy do południa albo
jednym zamachem ściąć wszystkie głowy straszliwej hydry tego świata, albo jednym ramion
objęciem wszystkich ludzi jak braci do serca przytulić, albo jedną złotą czarą wszystkich
uciech spełnić toast i był sławnym, pięknym, szczęśliwym, kochanym - ach! i kochać! bez
miary, bez końca... wszakże to jest mój Alcybiades, mój Beniamin, mój prześlicznej Aspazji
kochanek...
Cyprianowi koniecznie trzeba było tak się rozmarzyć, Cyprian był artystą - lecz ja dziec-
kiem wtedy byłem i naprawdę rozlubowałem się... szczęściem, nie w sobie jeszcze, ale w
słowach jego, w takim, jak on go wyrazami malował, Alcybiadesie.
Czułem, że od serca po całej piersi, a od tyłu głowy po całym czole rozchodziły mi się ni-
by jakieś gorące promienie i koła, pochwyciłem trzymane przez Cypriana płótno i zacząłem
wszystkie obwijające je sznurki rozrywać z pośpiechem. A wtem drzwi się uchyliły, na pal-
cach cichuteczko weszła matka o syna swego niespokojna. Cyprian wytrącił mi z rąk na wpół
odwiniętą pakę i pośpieszył do wchodzącej. Jeśli z was kto ma jaką skłonność do mistycy-
zmu, niech sobie wystawi, że w tej chwili dwa duchy walczyły o całą przyszłość moją. Duch
ciemny, niekształtnie jeszcze uwinięty w owe grube pakunkowe płótno, potrącony ręką brata,
38
z wolna toczył się po ziemi jak gad plugawy, co by niechętnie miejsca ustępował; a duch ja-
sny, kobieta, matka, spokojnym uśmiechem, tkliwym słowem ścierała jego potęgę, zabierała
mu chwilę po chwili życia mojego i odepchnęła go wreszcie daleko, przynajmniej na czas
jakiś odepchnęła jeszcze.
Z początku łajała matka Cypriana, że wstał zbyt prędko, widząc go jednak prawdziwie
zdrowszym i weselszym, sprowadziła nas obu do pokoju, w którym wszyscy razem, tak jak tu
dzisiaj na przykład, ciepły obsiedliśmy kominek. Julcia trochę śpiewała, dzieci dużo krzy-
czały, a gdyśmy na noc do siebie wrócili, Cyprian już nie chciał płótna swego rozwinąć. Tak
przeszły wszystkie dni świąteczne i wyjechałem z domu, obrazu nie widziałem, a Cyprian był
zdrowszy.
Zwięć się, święć się, wieku młody!
Znie na kwiatach, śnie mój złoty!
Idealne wiary, cnoty,
I miłości, i swobody!
O bodaj to mieć młode, czyste jeszcze serce! To jak muszla z dalekiego morza! w niej
każda rana - perłą; w nim każdy niepokój ideałem; rzuć garść błota do takiego serca, po jednej
marzeń godzinie będziesz miał błoto w diament skrysztalone. Zwięć się, święć się wieku mło-
dy.
Ah! żebyście wiedzieli, jak ja skrysztaliłem słowa Cypriana! A mieszkałem z nimi całe
sześć miesięcy prawie sam na sam, wśród gór i lasów. Pokochałem się w Aspazji - nie była to
owa marzycielska, bezscelna miłość, nie były to owe sny i tęsknoty za niepoznanym uczu-
ciem, owe błąkania się po raz pierwszy zbudzonego napływem gorętszej krwi serca. Nie, ja
kocham wyraznie słowa mego brata i tę postać z obrazu, która przecież istniała, chociażem jej
nigdy nie widział. Miałem pojęcie na uczucia moje, miałem i przedmiot pojęcia, tylko jedne-
go rzutu oka brakowało. Czasem byłbym dosiadł konia i ku domowi pędził niecierpliwy, ale
częściej - co mi po tym spojrzeniu! Ja kochałem Aspazję, kapłankę szczęścia, piękności, ro-
zumu. Szczęście, piękność i rozum to była miłość moja. Pierwej żyłem tym, co mi samo przez
się z życiem nadpłynęło - teraz roztworzyłem chciwe ręce i sięgałem na wszystkie strony po
marzenia, po objawy, po wiedzę. Pierwej, gdy co nie było ukochaniem moim, to mijałem bez
uwagi, bez myśli; pierwej świat mój był najcudniejszym zaiste światem, ale światem maleń-
kim, światem, od którego odpadła dla mnie w niebyłość cała jego resztująca masa - teraz nic
obojętnym, nic czczym, teraz z wszystkiego ja muszę coś wziąć, muszę wycisnąć chwilkę
przyjemności, zajęcia, nauki, a jeśli nie, to dopiero ciskam z oburzeniem i odznaczam sobie
uczuciem wstrętu, gniewu, pogardy; a martwego nic nie ma dla mnie. Dostał mi się świat no-
wy, świat drugi, zupełny; więc, wszak prawda, że kochałem Aspazję? Mnie się zdaje, że wte-
dy kochałem ją najwięcej, najprawdziwiej, bo wtedy i tylko wtedy niby ptak, co wszystkie
pióra do lotu rozwinie, niby okręt, co wszystkie żagle na wiatr pomyślny rozpuści, ja rozwi-
nąłem wszystkie władze mego ducha, rozpuściłem wszystkie istoty mojej żywioły i leciałem,
i pędziłem w nieskończoność - w nieskończoność!... O, ja wtedy najwięcej Aspazję kocha-
łem!
4. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Pokrewne

    Start
    Dominiak Ryszard Tenegera 3 wzywa SOS
    Norw
    Dancing Moon Ranch 10 Forb
    Dick Philip K Transmigracja Timothyego Archera
    McSparren Carolyn Super Romance 97 Karuzela
    Bonnie Dee [Magical Menages 02] Vampire's Consort (pdf)
    08 Zlota Dynastia Gold Kristi Kodeks zakochanych
    Corey Ryanne Kobieta z przeszśÂ‚ośÂ›cić…
    Sellers_Alexandra_ _Taka_mićąĂ˘Â€Âša_dziewczyna
    Cole, Allan & Chris Bunch Die Sten Chroniken 04 Division Der Verlorene
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ptsite.xlx.pl