[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ktoś z zewnątrz? Pan powie zapewne, że psy usnęły wraz ze stróżem, a przez
zapomnienie pozostawiono otworem wejściowe drzwi? Co? Fatalny zbieg
okoliczności?
Nikt nie mógł wejść odparł z dumą. Siedział wyprostowany i widać było,
że nieruchomo gardzi mną, gardzi z całej duszy.
Nikt potwierdziłem skwapliwie, ciesząc się z góry na widok dumy. Nikt
absolutnie! A więc pozostaje jedynie troje państwa i trzech służących. Ale służący
również mieli odcięty dostęp, gdyż pan... nie wiadomo czemu... zamknął na klucz
drzwi od kredensu. Czy może będzie pan utrzymywał teraz, że pan nie zamykał?
Zamknąłem!
A dlaczego, w jakim celu pan zamykał?
Zerwał się z krzesła. Niech pan się nie zgrywa! rzekłem i tą krótką uwagą
osadziłem go na miejscu. Gniew jego zmartwiał, sparaliżowany, urywając się
piskliwym tonem.
Zamknąłem nie wiem machinalnie powiedział z trudnością i szepnął
dwukrotnie:
Uduszony. Uduszony.
Nerwowa natura! Wszyscy oni, to były głębokie, nerwowe natury.
A ponieważ matka pańska i siostra również... machinalnie zamknęły drzwi
swej sypialni (a zresztą trudno przypuszczać prawda?), więc pozostaje... pan wie,
kto pozostaje. Pan jeden miał wolną drogę do ojca tej nocy. Już miesiąc zaszedł, psy
się uśpiły i ktoś tam klaszcze za borem.
Wybuchnął:
A więc to ma znaczyć niby... że ja... że ja... Ha, ha, ha!
A ten śmiech ma znaczyć niby, że to nie pan zauważyłem i śmiech jego
skończył się po paru wysiłkach, przeciągłym fałszem.
Nie pan? ale w takim razie, młody człowieku zagadnąłem ciszej proszę
wytłumaczyć mi dlaczego nie uronił pan ani jednej łzy?
Azy?
Tak, łzy. Tak mi wyszeptała pańska matka, o zaraz na początku, jeszcze
wczoraj na schodach. To zwykłe u matek, że lubią kompromitować i zdradzać swe
dzieci. A teraz przed chwilą pan się zaśmiał. Oświadczył pan, że pan cieszy się ze
śmierci ojca! rzekłem z tak tryumfalną tępotą, łapiąc go za słówko, że opadłszy z sił,
spojrzał na mnie jak na ślepe narzędzie tortury.
Lecz czując, że sprawa staje się poważna, spróbował, wytężając całą siłę woli,
poniżyć się do tłumaczenia w formie avis au lecteur, komentarza na stronie, który
ledwie mu przeszedł przez gardło.
To była... to ironia... Pan rozumie?... Na odwrót... Umyślnie.
Ironizować śmierć ojca?
Milczał, a wtedy szepnąłem poufnie, prawie w samo ucho:
Dlaczego pan się tak wstydzi? Przecież śmierć ojca to nic wstydliwego.
Wspominając ten moment cieszę się, że wyszedłem bez szwanku
aczkolwiek nie poruszył się wcale.
A może pan się wstydzi, bo pan kochał? Może naprawdę pan kochał?
Wyjąkał z trudem z obrzydzeniem z rozpaczą:
Dobrze. Jeśli pan koniecznie... jeśli... to tak, niech będzie... kochałem.
I rzucając coś na stół, krzyknął:
Proszę, to jego włosy!
Rzeczywiście, był to kosmyk włosów. Dobrze rzekłem niech pan je
zabierze.
Nie chcę! Może pan je zabrać! Daję panu!
Na cóż te wybuchy? Dobrze kochał pan zgoda. Jeszcze tylko jedno pytanie
(bo ja tam, jak pan widzi, nic a nic nie rozumiem się na tych waszych romansach).
Przyznaję, tym kosmykiem pan mnie prawie przekonał, ale widzi pan ja głównie
jednej rzeczy nie pojmuję.
Tu znów zniżyłem głos i szepnąłem do ucha.
Kochał pan, dobrze, ale dlaczego w tej miłości tyle wstydu, tyle pogardy?
Zbladł, nic nie mówił.
Tyle okrucieństwa, tyle wstrętu? Dlaczego pan ukrywa się z nią, jak
zbrodzień ze zbrodnią? Pan nie odpowiada? Pan nie wie? Może ja za pana będę
wiedział.
Kochał pan owszem ale kiedy ojciec się rozchorował... nadmienia pan
matce o potrzebie świeżego powietrza. Matka, która zresztą również kocha słucha,
kiwa głową. Racja, racja, dobre powietrze nie zawadzi, przenosi się więc obok do
pokoju córki i tam będę blisko na każde zawołanie chorego. Czy może nie tak było?
Może pan sprostuje?
Tak było!
O właśnie! Ze mnie, wie pan, stary wróbel. Mija tydzień. Pewnego wieczoru
matka z siostrą zamykają na klucz drzwi od sypialni. Dlaczego? Bóg raczy wiedzieć!
Czyż potrzeba się zastanawiać nad każdym przekręceniem klucza w zamku? Raz,
dwa przekręciły, machinalnie i hop do łóżek. Tak, a jednocześnie pan zamyka na
dole drzwi od kredensu. Dlaczego? Czyż każdą drobną czynność tego rodzaju
można uzasadnić? Równie dobrze można by wymagać uzasadnienia, dlaczego pan
w tej chwili siedzi, a nie stoi.
Zerwał się na równe nogi, a potem usiadł z powrotem i rzekł:
Tak, właśnie tak było! Tak było, jak pan mówi!
A potem przychodzi panu na myśl, że ojciec może jeszcze czegoś
potrzebować. A może myśli pan matka i siostra zasnęły, a ojciec czegoś
potrzebuje. A więc cicho, bo po co budzić śpiących, cicho idzie pan do pokoju ojca po
skrzypiących schodach. No, a kiedy pan już znalazł się w pokoju dalszy ciąg nie
potrzebuje komentarzy wtedy już machinalnie jazda na całego.
Słuchał, nie wierząc własnym uszom, lecz nagle jakby się ocknął i jęknął z
akcentem rozpaczliwej szczerości, którą tylko wielki strach potrafi natchnąć:
Ależ kiedy ja wcale tam nie byłem! Ja cały czas byłem u siebie na dole!
Zamknąłem nie tylko drzwi kredensu, ale także i sam zamknąłem się na klucz ja
także zamknąłem się w moim pokoju... To jakaś pomyłka!
Krzyknąłem:
Co? więc i pan się zamknął? więc wreszcie wszyscy się pozamykali?...
Więc któż w takim razie?...
Nie wiem, nie wiem odparł zdumiony, trąc czoło. Teraz dopiero
zaczynam rozumieć że może spodziewaliśmy się czegoś może czekaliśmy na coś
może przeczuwaliśmy i ze strachu, ze wstydu wybuchnął naraz brutalnie każdy
u siebie na klucz... gdyż chcieliśmy, żeby ojciec żeby ojciec sam się z tym załatwił!
Ach, więc przeczuwając, że śmierć się zbliża, pozamykaliście się na klucz
przed tą nadchodzącą śmiercią? Więc jednak czekaliście na to morderstwo?
Myśmy czekali?
Tak. Lecz w takim razie któż go zamordował? Bo jest zamordowany, a
wyście tylko czekali, a nikt obcy nie mógł się dostać żadną miarą.
Milczał.
Ależ kiedy ja rzeczywiście byłem w swoim pokoju zamknięty szepnął,
gnąc się pod ciężarem nieodpartej logiki. To jakaś pomyłka.
Lecz w takim razie któż go zamordował? rzekłem pracowicie. Któż go
zamordował?
Zamyślił się jakby czynił okropny rachunek sumienia był blady,
nieruchomy, ze wzrokiem wycofanym w głąb pod opuszczonymi prawie
powiekami.
Czy dojrzał co, tam w głębi swojej? Co dojrzał? Może zobaczył siebie
wstającego z łóżka i ostrożnie wstępującego na zdradliwe schody, z rękami
gotowymi do czynu? I może przez chwilę tylko ogarnęła go wątpliwość, że jednak,
kto wie, czy taka rzecz byłaby absolutnie nie do pomyślenia. Być może w tej jednej
sekundzie nienawiść ukazała mu się jako dopełnienie miłości, kto wie (to tylko moje
przypuszczenie), czy w tym jednym mgnieniu oka nie dojrzał dwoistości strasznej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]