[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Obawiam się, że może być pani w poważnym niebezpieczeństwie, skoro tyle pani
wie. Muszę coś wymyślić, by panią ochronić. Ale najpierw proszę mi wszystko opowiedzieć.
Julia zastygła w napięciu, zaciskając palce na kieliszku, a kobieta zaczęła mówić.
Uprzedzam, że to nie będzie przyjemna opowieść. To było w czerwcu 1955. Do
Bułkowic przyjechała para młodych ludzi, byli bardzo w sobie zakochani. Chcieli się tu
osiedlić. Poprosili księdza, by udzielił im ślubu, mieli już cywilny, ale zależało im na
kościelnym. Dziewczyna była w ciąży, miała nie więcej niż osiemnaście lat, chłopak był o rok
starszy. Ksiądz udzielił im ślubu i państwo Sasin zamieszkali w wiosce.
Sasin? przerwała Julia. Nazwisko wydawało jej się znajome.
Tak się nazywali. Nie wiem, co skłoniło księdza Franciszka do jakichkolwiek
podejrzeń. Może ich wygląd, widzi pani, byli bardzo do siebie podobni. Jasne włosy,
niebieskie oczy, podobny wykrój ust, kształt nosa. Sprawdził ich. Dokument o zawarciu ślubu
cywilnego był sfałszowany kobieta westchnęła i dokończyła ze smutkiem: To było
rodzeństwo. Obsesyjnie się kochali. Oczywiście takie rzeczy się zdarzają, ale przeżyliśmy
szok.
Kto jeszcze o tym wiedział?
Ksiądz, doktor Rybczewski, ówczesny lekarz i ja. Cóż było robić, był wtedy
pazdziernik, dziewczyna była w siódmym miesiącu ciąży. Ksiądz był w rozpaczy. Wiedział,
że powinien o tym donieść władzom, ale pani rozumie, co to wtedy oznaczało, a oni byli tacy
młodzi. Kochali się. Postanowiliśmy poczekać do rozwiązania. Dziecko urodziło się martwe.
Szczerze mówiąc, odetchnęliśmy z ulgą. Doktor Rybczewski powiedział, że dziewczyna
najprawdopodobniej nie może mieć zdrowych dzieci. Młodzi byli zrozpaczeni. Widzisz moja
droga, oni nie widzieli nic złego w tym, co robili. Jakiż przeżyliśmy szok, gdy dziewczyna
znowu zaszła w ciążę. Byliśmy przerażeni. Tym razem dziecko, dziewczynka, urodziło się
zdrowe. Gdy w roku 1957 miało się urodzić kolejne, ksiądz powiedział, że trzeba to przerwać.
Błagał doktora i mnie, abyśmy coś z tym zrobili. Nie pytał o szczegóły. Nie chciał ich znać.
Tak więc, podczas porodu, przy którym asystowałam, doktor podwiązał dziewczynie
jajowody. Nie mieli więcej dzieci. Obie dziewczynki były normalne, co rzadko się zdarza.
Wyrosły i wyszły za mąż. Nikt nie znał ich tajemnicy. Chyba nawet one same długo nie
zdawały sobie z niczego sprawy. Ale natury nie da się oszukać. Co nie wyszło w pierwszym
pokoleniu, wyjdzie w następnym. Tak się też stało. Obie siostry urodziły chorych synów,
tylko że po jednym to widać, a po drugim nie. Ten pierwszy jest nieszkodliwy, co do drugiego
ksiądz zawsze miał wątpliwości.
Rozdział dwudziesty
Odkrycie
Gdy Julia pożegnała się ze staruszką i jechała drogą między polami, spadły pierwsze
krople deszczu. Wiatr wzdymał jej sukienkę. Była szósta, ale zrobiło się ciemno, prawie jak
wieczorem.
Była wciąż oszołomiona tym, co usłyszała. Zadrżała, może z zimna, a może pod
wpływem tego, co na nią jeszcze czekało. Poczuła się samotna i opuszczona. Nie chciała być
sama, chciała z kimś pogadać. Nie o %7łniwiarzu, tylko o czymkolwiek. Pomyślała o sierżancie.
Ciepło znowu rozlało się wewnątrz jej ciała. Zapragnęła go zobaczyć, porozmawiać z nim, a
może wcale nie rozmawiać.
Nigdy u niego nie była, ale wiedziała gdzie mieszka. Gdy jechała, wiatr dął jej w twarz
i smagał piaskiem ciało. Deszcz lunął nagle, jakby w niebie puścił jakiś zawór. W ciągu
kilkunastu sekund Julia była zupełnie przemoczona, łącznie z bielizną. Sukienka
nieprzyjemnie lepiła jej się do ciała. Mimo to czuła ogarniające ją podniecenie na myśl, co
wydarzy się zaraz, gdy stanie przed nim w mokrej sukience, ociekając wodą.
Zatrzymała się pod jego domem. Uśmiechnęła się na widok skąpanego w deszczu
BMW. Dom sierżanta był zupełnie zwyczajnym, przedwojennym budynkiem. Pomyślała, że
wynajął go z przeświadczeniem, że nie zabawi tu długo. Nacisnęła dzwonek, ale zapewne z
powodu burzy nie działał. Zapukała, lecz deszcz zagłuszał wszelkie dzwięki. Drżąc z zimna,
nacisnęła klamkę i weszła do środka. Próbowała zapalić światło, ale również nie działało.
Szła dalej pustym, pozbawionym mebli korytarzem. Instynktownie czuła, że on musi być w
domu. Nagle pomyślała, że nie powinna tak wchodzić do cudzego mieszkania. Ogarnęło ją
nieprzyjemne przeczucie, że najlepiej by było, gdyby tu nie przychodziła. Ale gdy zajrzała do
salonu, było za pózno, by się wycofać.
Zobaczyła swojego kochanka opartego o stół. Przy nim stał Bergen, obejmując go.
Całowali się. Bergen rozpiął mu spodnie i wolno osunął się na kolana.
Nie zauważyli jej. Byli zbyt zajęci sobą. Julia oniemiała i oszołomiona wycofała się
bezszelestnie do przedpokoju, pewna, że bicie jej serca musi być głośniejsze niż deszcz
bębniący o dach i szyby. Przycisnęła rękę do piersi, próbując je zagłuszyć. Krew płynęła jej
ciurkiem z nosa, kapiąc na dekolt, mieszając się z deszczem i spływając wzdłuż ciała.
Minęła chwila, nim zdołała dostosować swój otępiały słuch do odgłosów mieszkania.
Stała, drżąc z zimna i doznanego szoku. Usłyszała, jak Duraj mówi dziwnym, ochrypłym
głosem:
Przestań, Wiktor.
Głos Bergena był cichy, przytłumiony i dziwnie bezbarwny:
Nie chcesz?
Błagam cię, nie zaczynaj. To nie ma sensu brzmienie głosu sierżanta było inne niż
to, które znała. Nie mogła jednak zorientować się, na czym polega zmiana.
Dlaczego, kochanie? spytał Bergen.
Nie, nie dotykaj mnie.
Usłyszała jakieś odgłosy, widocznie Bergen wstał z klęczek.
Nie rozumiem powiedział po chwili dziennikarz i chyba zapalił papierosa.
Będzie inaczej mówił dalej Bergen. Wrócisz do Warszawy i wszystko się ułoży.
Ale ty jesteś naiwny. Naprawdę w to wierzysz? mruknął Duraj z niechęcią. Daj
macha po chwili kontynuował szybko: Nic się nie ułoży i nie wiem, czy wrócę do
Warszawy. Masz przecież swojego chłopaczka, tego uroczego blondyna.
Nie sądz po pozorach, mój drogi odparł Bergen.
Zapadło milczenie, Julia bała się, że ją usłyszą. Chyba się znowu całowali. Po chwili
dał się słyszeć odgłos przesuwania jakiegoś mebla.
Przestań warknął Duraj. Chyba oszalałeś.
Minęła chwila ciszy, gdy Julia usłyszała słowa Bergena:
Kocham cię.
Reakcją był śmiech Duraja, nieprzyjemny i szyderczy.
Wiem, że mnie kochasz wycedził. Jedynie myśl o tym, że ty cierpisz bardziej niż
ja, pozwalała mi przetrwać w tym kurewskim mieście. Bo widzisz, Wiktor, ty mnie kochasz, a
ja cię nienawidzę.
Głos Bergena, gdy ten się odezwał, miał dobrze znane Julii, lekko ironiczne
zabarwienie:
Jesteś okrutny, to mnie chyba w tobie tak pociąga. Czy to dlatego przeleciałeś tę
słodką jak cukierek ślicznotkę z blizną? Chciałeś mi dokuczyć, skarbie?
Duraj zaśmiał się znowu zimno. Julia miała wrażenie, że nogi jej miękną. Nie
usłyszała dalszych słów sierżanta. Obraz przed oczami zamienił się w jaskrawe i czarne płaty.
Poczuła, że osuwa się na ziemię.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]