[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Poszła za Johnemwyłożoną cegłami ścieżką, przecinającą
małydziedzińczyk. Tylnedrzwi prowadziłydosupernowoczes-
nej kuchni, zupełnieniepasującej dokolonialnegostylubudyn-
ku. Lśniące, nowoczesneurządzeniasąsiadowałyzwypolerowa-
nymi szafkami z drzewa wiśniowego. Jedynymwskaznikiem
wiekupokojubył wielki kominekprzyjednej ze ścian.
janes+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
58
- Może zjemy wsalonie? Tędy. - John wskazał na otwarte
drzwi. - Wez jedzenie, ają przyniosę talerzei sztućce.
Ciekawa, jakwyglądaresztadomu, Jessiezabrałatorbyzje-
dzeniemi przekroczyłaprógdługiegokorytarza. Poprawej znaj-
dowałasię dużajadalniazOgromnymstołemi dwunastomarów-
niutko ustawionymi krzesłami. Przy przeciwległej ścianie stał
wielki kredens, a wnimpomieszczono sporą kolekcję figurek
pasterekzsewrskiej porcelany. Pokój sprawiał wrażenieoficjal-
nego i nieprzytulnego. Jessie ruszyła dalej wkierunku frontu,
mijająctrojezamkniętych drzwi, aż doszła doobszernegoholu
wejściowego.
Rozejrzała się i jej wzrok spoczął na stole, który był naj-
wyrazniej wstyluSheratona. Znabożeństwemprzesunęłapalca-
mi pobłyszczącympalisandrze. Stół był cudowny, alenawet on
nie mógł sprawić, byspodobało jej się wejście do domu. Było
zbyt doskonale. Rzuciła okiemna równo ustawione na stole
figurki zjaspisu. Ten hol robił wrażenie, aleniezapraszał.
Okrążyła elegancką klatkę schodową, która dzieliła domna
dwie części, zerknęła do pokoju po prawej i stwierdziła, że to
biblioteka. Zmarszczyła brwi na widok stojących przy dwóch
ścianachpółeknaksiążki. Wszystkietomymiałyskórzaneopra-
wy, były dokładnie tej samej wysokości i, wwiększości, tej
samej grubości. Nic tak plebejskiego jak miękka oprawa czy
nawet zaczytanaulubioną lekturanienaruszałoporządku. Jessie
odwróciła się kupokojowi poprzeciwnej stronieholu.
Byłotonajwiększe z dotychczas widzianych pomieszczeń,
owymiarach mniej więcej sześć na dwanaściemetrów. Lśniący
parkiet częściowozakrywał wspaniałydywanwkolorachbłękit-
nymi kości słoniowej. Jessie przeszła po nimpowoli, bojąc się
niemal stąpać.
Postawiła torbyzjedzeniemnakwadratowymstolikumiędzy
dwiema sofami w oszklonym wykuszu. Zaciągnęła kremowe
lnianezasłony, byodgrodzić się odulicy, i zapaliła stojącą mo-
janes+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
59
siężną lampę. Lampa rzuciła na stolik ciepłe światło, ale był to
jedyny ciepły akcent wtympokoju. Jessie przeszedł dreszcz.
Pokój był najwyrazniej dziełembardzoutalentowanegoarchite-
ktawnętrz, któremuprzydzielononieograniczonefundusze. Nie-
mniej jednakostatecznyefekt okazał się, zdaniemJessie, odpy-
chający. Niebyłotunicosobistego. %7ładnegorzuconegoswetra,
stosu starych gazet, częściowo przeczytanej książki, żadnych
zdjęć rodzinnychnafortepianieczyrzezbionymgzymsiekomin-
kawstyluAdamów. Nictuniemówiłooosobowości właściciela
domu.
Usłyszałakroki Johnanawypolerowanej marmurowej podło-
dze holu wejściowego.
- Proszę. Rozstawto, a ja naleję wino. - John podał jej dwa
talerze i sztućce.
Jessieposłusznienakryła stół i usiadłanasofie, zapadającsię
wjej miękkiepoduszki. Przyjęłazrąkmężczyznykieliszekzwi-
nemi nadpiłaodrobinę, wdychającdelikatnybukiet.
- Bardzodobre- pochwaliła.
- Tojednoznowychwin zestanuWaszyngton. Odkryłemje
wzeszłymroku, kiedybyłemtamsłużbowo. Częstuj się. - Pod-
sunął jej kartoniki z chińskimi potrawami.
Jessienałożyła sobiejedzeniena talerz, mimobrakuapetytu
zdecydowanazjeść, iletylkobędziewstanie. Jeśli manadążać za
Johnem, powinna mieć jak najwięcej energii.
- Nastawiłemkawę - powiedział Tarrant, gdy skończyli. -
Masz ochotę na filiżankę?
- Tak. Pomogę ci. - Zebrałapustekartoniki, lekkozdziwiona
faktem, żeJohnnatychmiast przywracapokój dopoprzedniego,
dziewiczego stanu. Większość znanych jej mężczyzn nigdypo
sobieniesprzątała. Wtymprzypadkujednakżeniebyła pewna,
czyzmysł porządku Johna był korzystny, czynie. Jej zdaniem,
pokój byłbyprzytulniejszy, gdybypanował wnimlekki bałagan,
Alegospodarznajwyrazniej niepodzielał tej opinii. Nietylko
janes+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
60
natychmiast wyrzucił do śmieci puste kartoniki, ale także odsta-
wił brudne naczynia dozmywarki, a gdytylkoJessiedodała do
kawy śmietanki, schował resztę do lodówki. Mówiąc sobie, że
jego zamiłowanie do porządku to nie jej sprawa, powróciła do
salonu. Kujej ztrudemskrytemurozczarowaniuJohnusiadł na
sofiepodrugiej stroniestołu. Otworzył teczkę, wyjął dużą, brą-
zową kopertę, którą wręczył Jessie, a dla siebiewyciągnął gruby
plik kartek. Jessie rzuciła na nie okiem.
- Projekt dlaWaddingsa?- spytała.
- Mhm- mruknął potwierdzająco. - Nie mogę uwierzyć, że
Wyatt tak tozostawił.
- Kiedyjest termin?
- Pierwszegostycznia.
Pierwszegostycznia?Pazdziernik, listopad, grudzień.
- Tojeszczetrzymiesiące- zauważyła.
- Przygotowanie dobrych propozycji zajmuje dużo czasu.
Nie powinienembył nikomu tegopowierzać.
- Zdawałomi się, żemaszzamiar ograniczyć pracę i znalezć
sobie jakieś innezainteresowania.
- Mamten zamiar - potwierdził. - Jak tylko załatwię ten
kontrakt.
Jasne, pomyślałacierpko. Zapewneuczciwiemataki zamiar,
ale wfirmie takiej jak jego zawsze będzie jeszcze tylko ten
jedenkontrakt". Gdzieś trzeba powiedzieć sobie stop".
- John, mamzamiar wyświadczyć ci wielką przysługę.
- Toczemu twoje słowa brzmią jak grozba? - spytał pode-
jrzliwie.
- Naprawdę chciałbyś poszerzyć swoje zainteresowania?
- zignorowała jegopytanie.
- Naprawdę. Jaktylkozałatwię tenkontrakt. Toniestaniena
przeszkodzieposzukiwaniomMike'aLemminga. Wezmę papie-
ryze sobą.
- To nie ma znaczenia.
janes+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
61
- Właśnie to powiedziałem.
- Nie, mówię otym, żemaszzamiar tylkozakończyć sprawę
Waddingsa. Bo wchwili gdyją skończysz, wpłynie jakaś inna
poważna propozycja, której nie możesz powierzyć swoimpra-
cownikom. Nie, wysłuchaj mnie- dodała, bonajwyrazniej miał
zamiar jej przerwać. - Byzerwać z nałogiem, musisz najpierw
spojrzeć prawdziewoczyi przyznać, żerzeczywiściejesteś na-
łogowcem. Potemzaś możesz opracować plan kampanii, jakgo
zwalczać.
- Aleja mamtaki plan. Muszę tylkozałatwić ten kontrakt,
i zaraz potem...
- Myliszsię. - Jessiepokręciłagłową. - Toniedziała. Wiesz,
zaczynammyśleć, żeodczuwanaprzezciebiekonieczność kon-
trolowania wszystkiegowpracyprzynosi ci tylesamoudręki, co
mnie martwienie się oLemminga.
- Możliwe, alejest znaczniebardziej zyskowna. Apozatym,
tytegonie rozumiesz.
- Wątpliwychradości świata wielkiegobiznesu?Nie- przy-
znała. - Alerozumiemnałogi. Sześć lat temupaliłamtrzypaczki
papierosówdziennie i przysięgałam, żerzucę palenie, jaktylko
będę miała niecomniej roboty.
- I rzuciłaś. Totakjakzemną i kontraktemWaddingsa.
- Akurat. Rzuciłam, bopewnej nocyobudziłamsię owpół do
trzeciej rano, marzącopapierosie. Aponieważ akurat wieczorem
mi się skończyły, wkońcu ubrałamsię, wyszłami znalazłam
sklepnocny, gdziekupiłampaczkę. Wtedywłaśnieprzyznałam,
żetoniejarządzę paleniem, aleonorządzi mną. Tomnieotrzez-
wiło.
- Tak- przyjrzał jej się przymrużonymi oczyma- niewątpli-
wie nie lubisz być rządzona.
Jessie zastanowiła się przez chwilę, co właściwie miał na
myśli, ale postanowiła mówić dalej.
janes+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
62
- Rano zadzwoniłam do mojej lekarki, a ona skierowała
mniedoterapeuty, którypomógł mi przezwyciężyć nałóg.
- I jaktozrobiłaś?- spytał Johnz ciekawością.
- Tak jak mówiłam. Najpierw trzeba uczciwie uznać, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]