[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i wyglądał przez okno. Schulzowi było to na rękę. Podszedł do drzwi, otworzył je i zawołał: -
Bombardier Asch do dowódcy baterii!
Bombardier Asch przestąpił próg służbowego pokoju dowódcy baterii. Rozejrzał się dokoła.
Nie zdziwił się, że Wedelmann unika jego wzroku. Nie zdziwił się również, że Schulz ma taką
minę, jakby go chciał pożreć. Potem zaczął przyglądać się kapitanowi Dernie.
- Bombardierze Asch, mam tu przed sobą raport kaprala Lindenberga. Znacie jego treść?
- Treść jest zgodna z prawdą - odparł Asch. - Na życzenie jestem gotów wyjaśnić sprawę
bliżej.
- Odpowiadajcie tylko na zadawane wam pytania - powiedział surowo Schulz.
- Chciałbym wiedzieć - informował się Asch - kto tu właściwie zadaje pytania, pan czy pan
kapitan? -
- Ja tu pytam - oświadczył Derna nie bez dumy. - I ja was zapytuję, czy przyznajecie się,
żeście strzelali do starszego ogniomistrza.
- Ten, kto tak twierdzi, wyssał sobie to twierdzenie z palca.
- Chcecie przeczyć? - zapytał Schulz groznie. - Macie dość czelności, by przedstawić mnie
tutaj w oczach mego szefa jaku kłamcę?
- To przecież nie ma nic wspólnego z czelnością.
- Skąd w ogóle wiecie, że strzelano? - Schulz przejął całe dochodzenie w swoje ręce.
Derna nie zdążył zaprotestować, a Wedelmann wcale protestować nie myślał, gdyż
przeczuwał, że wyjdzie z tego dla Schulza coś paskudnego, i życzył mu tego z całego serca.
- Skąd więc wiecie o tym?
- Wiadomo o tym w całej baterii. Dużo się o tym opowiada.
- A skąd wiadomo, że strzelano właśnie do mnie?
- Był pan jedynym, który znajdował się w zasięgu strzału. Poza tym uważam to za zupełnie
naturalne. Prawie wszyscy żołnierze baterii są mego zdania. A niektórzy wyrazili wraz ze mną
nadzieję, że strzelec następnym razem lepiej wyceluje.
- Pragniecie więc zwyczajnego morderstwa!
- Skądże znowu - powiedział Asch. - Zresztą nie byłoby to morderstwo, lecz raczej rodzaj
samoobrony. Wcale nie chcemy, by został pan trafiony, pragnęlibyśmy jedynie, żeby się zwiększył
pański strach. Bo musi pana przecież ogarniać strach na myśl o tym, że jest pan znienawidzony do
tego stopnia, iż ktoś odważył się nawet wziąć pana na cel, a na dobitek - iż wielu nie tylko
przechodzi nad tym do porzÄ…dku, ale jeszcze siÄ™ z tego cieszy.
- Pan kapitan słyszy na własne uszy! - zawołał Schulz pieniąc się z wściekłości. - To banda
morderców!
- Jesteśmy co najwyżej produktem pańskiego wychowania - rzekł Asch. - To panu wreszcie
powinno dać do myślenia. Niech to będzie dla pana nauką. Przydałoby się!
- Dosyć! - zawołał kapitan Derna. - To więcej niż dosyć. - Ręce mu latały, twarz miał
skąpaną w pocie, ale nie myślał o tym, by ją obetrzeć. Przed oczyma miał jakby zasłonę, czuł się
bezgranicznie wyczerpany.
- Wyjdzcie, bombardierze Asch - powiedział Wedelmann. Asch spojrzał przelotnie na
podporucznika i opuścił pokój z obojętną na pozór miną. Oparł się o ścianę. Było mu marnie na
duszy. Ale się uśmiechał.
- Niemożliwa sytuacja - powiedział Derna słabym głosem. - Całkowicie niemożliwa
sytuacja.
- Proponuję doniesienie karne - powiedział starszy ogniomistrz.
- Nonsens - oświadczył podporucznik Wedelmann. - Materiał jest niewystarczający.
- Już to, co powiedział o strzelaninie - twierdził Schulz - wystarczy, by go postawić przed
sÄ…dem wojskowym.
- Wcale nie wystarczy - rzekł Wedelmann. - Słuchałem uważnie. Nie padło żadne
twierdzenie, nie mówiąc już o przyznaniu się do jakiejś winy. Wszystko, co powiedział, określić
trzeba jako hipotezy, rozważania i życzenia.
- Całkowicie niemożliwa sytuacja - powtórzył kapitan Derna. Był bezradny i nawet nie
zadawał już sobie trudu, by to ukryć.
- Byłoby bardzo pożądane, panie kapitanie, zastanowić się nad tym, kto tę sytuację
stworzył.
- Któż, jeżeli nie ten Asch! - zawołał Schulz oskarżycielskim tonem.
- Nie podzielam pańskiego zdania - odparł ostro Wedelmann. - Wina nie leży po stronie
Ascha.
- Może po mojej!
- Będzie pan to uważał za niemożliwe, ale tym razem ma pan rację.
Kapitan Derna potrząsnął głową i powiedział: - Niesłychanie przykra sytuacja! I tego Ascha
przedstawiliśmy do awansu na podoficera!
Dla Wedelmanna była to nowina pierwszej klasy. - To niesłychane! I któż to wpadł na ten
pomysł?
- Ja - rzekł skromnie starszy ogniomistrz.
Wedelmann wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Cały się trząsł ze śmiechu, śmiał się
aż do łez. Potem chwycił się za boki i zaczął pojękiwać z rozkoszy. - To najlepszy dowcip, jaki
w moim życiu słyszałem - wystękał przerywanym basem.
Derna i Schulz nie mówiąc ani słowa patrzyli z śmiertelnie poważnymi minami na
trzęsącego się od śmiechu podporucznika. Mieli wrażenie, że widzą jakiegoś groznego potwora
albo klowna, który przez pomyłkę produkuje się na stypie.
- No cóż, pomyliliśmy się - powiedział szef. - To przykre. Ale teraz nie wolno nam tego
brać pod uwagę.
Wedelmann otarł łzy z oczu. - A co będzie, jeżeli dowódca dywizjonu, podpisał już wniosek
awansowy? Co będzie, jeżeli ukaże się on dziś w rozkazie dziennym dywizjonu?
- Trzeba go będzie cofnąć.
- Nie zna pan w takim razie naszego dowódcy dywizjonu. Z majorem Luschke nie da się
tego zrobić.
- Przecież tu chodzi o żołnierza, który nie jest w porządku pod względem umysłowym! -
zawołał Schulz. - Sam pan przecież powiedział, panie podporuczniku, że. Asch jest niepoczytalny.
- To doskonałe rozwiązanie - oświadczył kapitan Derna, jak gdyby się obudził z długiego,
męczącego snu. - Doskonałe wyjście z sytuacji - powtórzył z wzrastającym zapałem.
- Jak mam to rozumieć? - zapytał Wedelmann nieufnie.
- Przyzna pan - powiedział z ożywieniem Derna - że to, co się tu stało, nie jest normalne.
Nie da się to również załatwić w drodze postępowania dyscyplinarnego. Jeżeli przyznamy się do
tego wszystkiego, co się tu stało, dojdzie do ogromnego skandalu.
Jeżeli natomiast będziemy mogli udowodnić, że u tego Ascha ma się do czynienia
z pewnymi zaburzeniami umysłowymi...
- Panie kapitanie! - ostrzegawczo powiedział Wedelmann.
- ...z przejściowymi, jednorazowymi zaburzeniami umysłowymi, a więc z wykolejeniem,
które można zrozumieć i usprawiedliwić. Jeżeli potrafimy to udowodnić, wyjdziemy z tej afery
cało.
- Jak sobie to pan kapitan wyobraża?
- Zupełnie prosto! - Derna płonął z podniecenia. Nareszcie ujrzał ląd. Uważał swe odkrycie
za genialne. - Widzicie, moi panowie - powiedział radośnie - mogę się poszczycić tym, że
z lekarzem dywizjonowym, doktorem Sämigiem, pozostajÄ™ w najlepszych koleżeÅ„skich stosunkach.
Poproszę go po prostu, by się bliżej bombardierowi Aschowi przyjrzał, by go dokładnie zbadał
i wziÄ…Å‚ pod swojÄ… lekarskÄ… opiekÄ™. Nie oponujcie, moi panowie. To najlepsze rozwiÄ…zanie.
Zawieszamy nasze dochodzenie do chwili, kiedy będziemy mieli wyniki badań lekarza
dywizjonowego. No, moi panowie, co wy na to?
Podporucznik i starszy ogniomistrz nie odpowiedzieli nic.
Czcigodny panie kapitanie - oÅ›wiadczyÅ‚ lekarz dywizjonowy, doktor Sämig przez telefon. -
Przed zobaczeniem pacjenta nie mogę oczywiście stawiać diagnozy. Przypadek, który mi pan
[ Pobierz całość w formacie PDF ]