[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stroje. Przeważały długie włosy i gęste brody, na piersiach zebranych połyskiwały łańcuchy,
breloki, talizmany, wielu miało zawieszone na szyjach drewniane krzyże. Ktoś przemawiał,
akompaniując sobie na gitarze.
Usiedli na kamiennym obramowaniu fontanny.
- Ma pan tu pełny zestaw zbuntowanych: nawiedzonych, narkomanów, włóczykijów,
fantastów, uciekinierów z domów i naszych rodzimych kabonterów . Wielu z nich za
wszelką cenę pragnie wyglądać na żebraków. Moda, nic innego. Na grzbiecie mają łachmany,
przez ramię przewieszone parciane torby na sznurku, na nogach byle jakie trepy lub są
całkiem boso, a w kieszeni otrzymana od papcia książeczka czekowa. Nieraz takich
łachmaniarzy widzimy w przedziale pociągów pierwszej klasy lub w luksusowych
odrzutowcach. W każdym bądz razie wygląda to barwnie. Turyści specjalnie przyjeżdżają ich
oglądać, tak jak kiedyś przyjeżdżali oglądać u nas striptiz, dopóki im się to nie znudziło.
Prawdopodobnie tych też to czeka.
- Wymienił pan wśród hippiesów holenderskich kabonterów . Czym oni się różnią
od pozostałych?
- Od obcokrajowców różnią się nie strojem, ale, że tak powiem, ideologią. Ci
napływowi buntują się przeciw wszystkiemu, lecz jest to protest całkiem bierny. Niewielu z
nich ma coś do zaproponowania. Większość bawi się, śpi, leniuchuje, oddaje się kontemplacji
na modłę jogów, bez celu włóczy się po kraju. Natomiast nasi nie tylko protestują, lecz w
jakiś sposób wyżywają się aktywnie. Pragną być pożyteczni i służyć społeczeństwu. I trzeba
przyznać, że są lubiani. Nazywają ich różnie: gnomy, chochliki, elfy, krasnale. Rekrutują się
głównie spośród intelektualistów. Ostatnio ruch ten ogłosił ustanowienie Wolnego Państwa
Orańskiego i wypowiedział osiemdziesięcioletnią wojnę społeczeństwu i królestwu Holandii.
- No, no, to brzmi groznie...
- Na szczęście na brzmieniu się kończy. Jest to wojna bez stosowania przemocy.
Wojna prowadzona z uśmiechem na twarzach. Główną ich bronią jest satyra, ośmieszanie,
dowcip. Pragnieniem ich jest stworzenie nowego modelu społeczeństwa.
- Mianowicie?
- Utworzyli ponad sto grup zwalczających zanieczyszczanie naturalnego środowiska
człowieka. A więc występują przeciwko nadmiernie rozwijającej się w mieście motoryzacji,
zatruwaniu ściekami kanałów, bezplanowemu budownictwu, które nie zapewnia najbardziej
potrzebującym dachu nad głową...
- Czy poza szukaniem i eksperymentowaniem na co dzień widzi się rezultaty ich
działalności? - interesował się Wojnar.
- Tak, niewątpliwie. Gnomy prowadzą na szeroką skalę zakrojoną działalność
filantropijną. Przychodzą z pomocą tym, którzy jej najbardziej potrzebują. Opiekują się
ludzmi starymi, samotnymi, chorymi. Starają się zdobyć dla bezdomnych mieszkania. Nieraz
siłą ich tam wprowadzają. Wyszukują puste lokale, naklejają napisy Wstydzę się .
Zamieszkaj we mnie ! W godzinach szczytu, aby chronić miasto przed klęską spalin,
blokują arterie komunikacyjne, przestawiają znaki drogowe.
- Domyślam się, że często macie z nimi kłopoty.
- Tak, to jasne...
Szli dalej wśród oświetlonych jarzeniówkami alejek. W oddali na jednej z wież
rozpoczął się koncert dzwonów, trwał kilka minut.
Zatrzymali się na mostku kanału prowadzącego do staromiejskiej dzielnicy. Tu,
oparłszy się plecami o balustradę, siwowłosy staruszek obracał korbę okazałej katarynki. W
takt muzyki w bramowanych koronkami okienkach ukazywały się i poruszały liczne kukiełki.
Obserwowali w milczeniu Oświetlone ukrytymi reflektorami średniowieczne mury.
Na przemian półmrok, cienie, załamania świateł w strzelistych, okrytych patyną portalach,
krużganki i prześwity w okratowanych bramach stwarzały niezapomniane widowisko.
- Lubię stąd patrzeć na tę dzielnicę - odezwał się van Domen. - Efekty świetlne dodają
miastu uroku, potrzebne mu są jak kobiecie makijaż, subtelnie podkreślają to, na co warto
zwrócić uwagę. - Wtem chwycił Wojnara za rękę. - Proszę tam spojrzeć - przechylił się przez
balustradę.
Pod most wpływał miejski statek. Oświetlały go liczne lampiony.
- Druga ławka na prawo - informował van Domen. - Widzi go pan?
Na ławce, oparłszy się łokciem o burtę, siedział van Kolen. Miał na sobie dobrze
skrojony popielaty garnitur, ożywiony granatowym krawatem w białe grochy. Obok,
przywarłszy głową do jego ramienia, siedziała drobna rudowłosa dziewczyna.
- Nasz lew ze swoim jagnięciem zażywają rozkoszy wieczornej przejażdżki. Wiem
nawet, dokąd jadą. Tu jest w pobliżu na Nieuwe Doelemstraat restauracja Excelsior ,
położona tuż nad kanałem. Siedząc w niej przy stoliku można ręką pluskać w wodzie.
Podobała się panu Rita? Całkiem niezła. Nasz stary ma gust. To dobrze, że są razem. Jutro
będzie w dobrym nastroju. No, ale dość już łazikowania, wstąpmy i my coś przekąsić.
Weszli do skrzącego się od świateł lokalu. Zajęli miejsca na wysokich stołkach przy
barze. Zjedli sporą ilość indonezyjskich zakąsek, mocno zakropili je napojem,
przypominającym polską śliwowicę. Van Domen spojrzał na zegarek.
- Zrobimy tak - zaproponował. - Pan tu zostanie, a ja podjadę do mojego biura. Mam
tam do załatwienia pewne sprawy. Jeżeli uda mi się przekazać je koledze, wrócę za pół
godziny i przejdziemy do dzielnicy portowej, jeżeli nie, to sam pan wróci do domu.
Wojnar zamówił u barmana kawę i rozejrzał się po lokalu. Na sąsiednim stołku, tuż
obok siebie, dostrzegł mężczyznę w średnim wieku. Nieznajomy ubrany był z wyszukaną
elegancją. Suchą, nieco pociągłą twarz o regularnych rysach zdobił zarost. Wąsy i starannie
przystrzyżona, pasmem okalająca mocno zarysowaną szczękę bródka, stanowiły harmonijną
całość. Mężczyzna zajęty był przecieraniem przyćmionych okularów. Spojrzał przez nie na
barmana, przez chwilę patrzył na Wojnara, po czym założył je, mrużąc oczy. Następnie kilka
minut poświęcił na rozprowadzenie wyjętych z filiżanki fusów po kolorowej papierowej
serwetce. Robił to w wielkim skupieniu, służąca mu do tego celu słomka kreśliła na bibułce
przedziwne desenie. W pewnej chwili spojrzał na Wojnara, uśmiechnął się.
- Słyszał pan kiedyś o wróżeniu z fusów? zapytał.
- Oczywiście. Potrafi pan?
- Właśnie to robię. Jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu, chętnie panu powróżę.
Wojnar uznał, że jego sąsiadowi przy barze nie brak poczucia humoru.
- Proszę - zgodził się. - Niech pan wróży. Nieznajomy jeszcze chwilę manipulował
słomką po serwetce, wreszcie zaczął mówić.
- Przybył pan do nas z dalekiego kraju, który ma dwubarwną flagę. Widzę wielką
rzekę, a nad nią odbudowaną stolicę. Przybył pan tu nie w celach zarobkowych ani w
turystycznych... Poszukuje pan człowieka, na którym panu bardzo zależy... W odszukaniu go
pomaga panu mężczyzna, który przed kilkoma minutami pożegnał się z panem, oraz jeszcze
jeden, który ma przezwisko... jest to nazwa owada.
Wojnar spoważniał. Z coraz większym zainteresowaniem przyglądał się człowiekowi,
kreślącemu kółka na fusach. Ten przerwał swoją czynność, utkwił wzrok w Wojnarze,
również spoważniał.
- Należę do tych wróżbitów, którzy mówią prawdę, niezależnie od tego, czy jest to dla
osoby zainteresowanej przyjemne, czy przykre... A więc dalej. Proszę przyjąć do wiadomości,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]