[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wziął głęboki oddech, uniósł ręce nad swoją spuszczoną
głowę i udając, że się poddaje, próbował uskoczyć w krzaki.
Nagle usłyszał świst i poczuł palący ból w lewej ręce. Prawą
ręką szybko sięgnął po pistolet, który zawsze nosił u boku, lecz
przy uchu świsnęła mu druga kula, a kolejna wytrąciła mu broń
z ręki. Stracił władzę w nadgarstku i wiedział, że koniec jest
blisko, ale w odruchu desperacji dobiegł do krawędzi urwiska
i skoczył w dół. Upadł na ostre kamienie, kilka metrów niżej.
Policjanci wreszcie odnalezli kryjówkę bandytów. Od jakie
goś czasu domyślali się, że znajduje się ona gdzieś w tym
rejonie i kiedy jeden z nich podczas rutynowego patrolu zo
baczył, że do miasteczka przyjechał obcy mężczyzna, który
kupił sporo jedzenia i wysłał telegram o dziwnej treści, zaraz
zameldował o tym na posterunku. Komendant natychmiast
zarządził obławę.
Nikt z mieszkańców nie wiedział o akcji policji. Policjanci
wyjeżdżali z miasteczka pojedynczo i zebrali się już za rogat
kami. Trzymali się w bezpiecznej odległości od podejrzanego
mężczyzny, aby nie mógł dostrzec, że jest śledzony.
Teraz przeczesywali dokładnie teren wokół schronienia
przestępców. Złapali wszystkich i zaprowadzili do furgonetki,
którą zostawili u podnóża góry. Kilku policjantów zeszło ost
rożnie w dół urwiska, gdzie leżał Eryk.
Następnego dnia w gazecie ukazało się krótkie sprawozdanie
z akcji. Ujęto cały gang, oprócz jednego mężczyzny. Człowiek,
o którym mówił artykuł z poprzedniego numeru, zginął na
miejscu.
Wiadomość o śmierci Fane'a dotarła do Glencarrol dopiero
po kilku dniach. Wcześniej poinformowano tylko policję i oso
by najbliżej związane z jego sprawą. W gazetach ukazała się
jedynie niewielka wzmianka. Eden nie dowiedziała się o śmier
ci Eryka, przyjaciele powiedzieli jej jedynie, że złapano go i że
nie trzeba się już niczego obawiać.
Nie trzeba było nawet ukrywać gazet przed Eden, ponieważ
i tak nie miała teraz głowy do czytania. Z samego rana przyje
chał do niej Niles Nevin. Nie była jeszcze ubrana i zajęło jej
trochę czasu, zanim mogła zejść na dół i go przywitać. Nie była
pewna, jak ma z nim rozmawiać, choć jedno nie ulegało
wątpliwości: nie miała najmniejszej ochoty jechać do Nowego
Jorku. Postanowiła być dla niego miła i przyjacielska, ale jed
nocześnie chciała mu dać do zrozumienia, że nie ma zbyt wiele
czasu, by odpisywać na jego listy.
Niles powitał ją z szerokim uśmiechem.
- Eden! - wykrzyknął. - Tak się cieszę, że cię widzę. To
była dla mnie istna tortura, że nie widziałem cię tak długo.
Dopiero teraz mogłem się wyrwać z domu. Nie można powie
dzieć wiele przez telefon, zwłaszcza gdy cała rodzina, lekarze
i pielęgniarki przysłuchują się każdemu słowu. Co za nuda! Nie
cierpię interesów... ale jestem pewien, że zrozumiesz, dlaczego
nie odzywałem się tak długo.
- Pewnie, że tak - odparła Eden szybko. - Rozumiem to
bardzo dobrze. Sama długo się opiekowałam chorym ojcem,
potem Taborem, więc wiem, jak to jest. Zresztą ja też byłam
dość zajęta. Jak się czuje twoja mama? Lepiej? Przypuszczam,
że tak, bo inaczej byś nie przyjechał.
- Nie powiedziałbym, że o wiele lepiej - odrzekł Niles.
- Wydaje się bardzo słaba, w ogóle nie przypomina dawnej
mamy. Ale zabrali ją dzisiaj do szpitala na jakieś zabiegi,
których nie mogliby wykonać w domu, więc mogłem się wy-
rwać. Doktor powiedział, że to może jej bardzo pomóc, a że nie
byłem przy tym potrzebny, wsiadłem w pierwszy pociąg i przy
jechałem. Oczywiście będę musiał wracać wieczorem, ponie
waż te zabiegi nie potrwają długo, ale nie mogłem stracić takiej
okazji. Od dłuższego czasu próbowałem ci coś powiedzieć,
Eden. Przyszło mi to do głowy już podczas naszego pierwszego
spotkania, ale było mi jakoś niezręcznie. Pomyślałem więc, że
zaczekam, aż do nas przyjedziesz. Chciałbym, żebyś poznała
mój dom i moich przyjaciół. Znasz Vestę i wiesz, jakich znajo
mych może sobie dobierać.
- Ach tak? - Eden uniosła brwi. - Bardzo mi przykro, że nie
przyjęłam twojego zaproszenia i jestem pewna, że polubię two
ich przyjaciół, jeżeli tylko będę miała okazję ich poznać. I ro
zumiem, że z powodu choroby twojej matki musieliśmy
przełożyć mój przyjazd.
- Nie o to mi chodzi - powiedział energicznie. - Nie przyje
chałem, żeby się tłumaczyć czy przepraszać. Muszę wracać
wieczorem, dlatego chciałbym przejść od razu do rzeczy. Nie
masz nic przeciwko temu?
- Oczywiście, że nie - wzruszyła ramionami. - O co cho
dzi?
- Przyjechałem... żeby poprosić cię o rękę. Jeśli się
zgodzisz, możemy bez zbędnych ceregieli pobrać się jeszcze
dzisiaj, a potem pojechać do mnie. Wspaniale byśmy się razem
bawili i na pewno nie nudziłoby się nam. Ta decyzja może ci
[ Pobierz całość w formacie PDF ]