[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pełnie innego.
Czuła na ustach smak pocałunków Raleigha. Pragnęła go.
Teraz. Tak bardzo, że aż przymknęła oczy. Pierwszy raz w ży¬
ciu gotowa była kochać się z mężczyzną na siedzeniu samo¬
chodu. .
Odechnęła głęboko i poprawiła płaszcz. Co za szalone my¬
śli przychodzą jej do głowy? Tylko zwariowane nastolatki
mogą się tak zachowywać. Rebeka przycisnęła ręce do piersi
i roześmiała się.
- Co cię rozśmieszyło? - zapytał Raleigh, wyraźnie gotów
dzielić z nią radość.
- To, że tak bardzo jestem głodna.
Popatrzył na nią, uśmiechnął się lekko i włączył silnik.
- Głodna? Z pewnością nie bardziej niż ja - odrzekł.
Kiedy dziczyzna została zjedzona, a arie odśpiewane, Ra¬
leigh gotów był zabrać Rebekę do domu. Oboje byli już
83
NIESPOKOJNY
DUCH
zmęczeni uprzejmą rozmową o zajęciach w college'u, przy­
gotowaniach do zjazdu koleżeńskiego rocznika Rebeki i wie­
lu innych obojętnych sprawach. Pozostał tylko jeden temat
- wzajemne pożądanie. Przez ostatnie czterdzieści pięć minut
wymieniali znaczące spojrzenia. Teraz nadszedł czas długo
wyczekiwanego sam na sam. Kiedy Raleigh poprosił o rachu­
nek, kelner położył przed nim kartę deserów. Niezdecydowa­
ny, spojrzał na listę ciast oraz lodów. Nadarzała się świetna
okazja, by zadbać o zęby i odmówić sobie słodyczy. Zabebnił
palcami o stół. Oczywiście, Rebeka może coś wybrać, pomy­
ślał. Spojrzał na nią i serce zabiło mu mocniej. Zerkała właś¬
nie na zegarek.
- Może pojedziemy do domu, żeby ubrać choinkę - za¬
proponował, wyciągając ku niej rękę.
- Choinkę? Oczywiście. Trzeba ją ubrać - zgodziła się
i podała mu dłoń.
-Rozejrzeli się za kalnerem.
- Prosimy o rachunek - powiedzieli równocześnie.
Pół godziny później, po wysłuchaniu arii z „Cyganerii
Rebeka zdejmowała płaszcz w domu Raleigha. On rzucił swój
na podłogę. Zanim zdążyła zrobic to samo, Raleigh przycisnął
ją do drzwi i pocałował. Objęła go mocno i wyszeptała jed¬
nym tchem:
- Raleigh, umarłabym tam, gdybym musiała siedzieć i pa¬
trzeć, jak zjadasz deser.
- Rebeko Barnett - powiedział z uśmiechem, głaszcząc
jej policzek - przez cały czas mam ochotę na deser. Pomyśla¬
łem tylko, że lepiej będzie, jeśli przywiozę go do domu.
Zrobiłeś to? - spytała, zanim zrozumiała, że mówił
o niej.
84
NIESPOKOJNY
DUCH
- To najbardziej szalona rzecz, jaką kiedykolwiek zrobi­
łem. Dziesięć lat temu nie wyobrażałem sobie czegoś po­
dobnego.
- Tak się cieszę, że to powiedziałeś — rzekła uradowana
Rebeka. - Sama czuję się podobnie.
Przytuliła się do ukochanego.
-
Raleigh - szepnęła, rozchylając usta w oczekiwaniu po¬
całunków, gdy nagle ktoś zadzwonił do drzwi.
Zamarli na chwilę, przygwożdżeni do ziemi nieoczekiwa¬
nym dźwiękiem. Raleigh przyłożył palec do ust, nakazując
Rebece milczenie.
- Może odejdą - szepnął, lecz pukanie rozległo się znowu.
- Wujku? Jesteś tam?
Profesor Hanlon odsunął się od Rebeki i wzruszył ramio¬
nami. Odechńął głęboko, poprawił koszulę i podniósł z pod¬
łogi płaszcze, by powiesić je na wieszaku. Powiedział sobie,
że skoro tak długo czekał na Rebekę, może jeszcze wytrzyma
parę minut.
- Penny? To ty? - zawołał, gdy znowu odezwał się
dzwonek.
- Jezu! Pewnie, że ja. De osób mówi do ciebie: „wujku"?
- Tylko sami szczęśliwcy - zażartował i rzucił okiem na
Rebekę, sprawdzając, czy zdążyła doprowadzić się do ładu.
Wreszcie otworzył drzwi i wpuścił bratanicę.
- Co tu robisz o tej porze? - zapytał.
- Przyjechałyśmy z Jennifer. Ona chciała odwiedzić swe¬
go chłopaka - wyjaśniła Penny. - Celia mówi.
- To twoja mama.
- Tak, to moja mama. Zostawiłam ci wiadomość na auto¬
matycznej sekretarce. Nie odebrałeś? O! Panna Barnett.
85
NIESPOKOJNY
DUCH
W każdym razie umówiłam się z Jennifer, że mnie stąd zabie¬
rze, gdy będzie przejeżdżała. Nie masz nic przeciwko temu?
Nie jesteś zajęty, wujku? - spytała, zdejmując płaszcz.
- Zajęty? Hmm...
- Prawdę mówiąc, przyszłaś we właściwym momencie
- odezwała się Rebeka, biorąc od dziewczyny okrycie i sza¬
lik. - Obiecałam twojemu wujkowi, że pomogę mu ubierać
choinkę i właśnie mieliśmy zaczynać.
- Żartujesz? - rzekła z niedowierzaniem Penny. - Nie pa¬
miętam, żebyś kiedykolwiek ubierał tu choinkę, odkąd roz¬
wiodłeś się z Karen - zwróciła się do Raleigha.
- Czasy się zmieniły - zauważył profesor Hanlon i objął
bratanicę ramieniem, a Rebece posłał spojrzenie, które miało
znaczyć: „później, obiecuję". - Chodźcie - rzekł. - Założy¬
łem już lampki. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Pokrewne

    Start
    Susan Elizabeth Phillips Hot Shot
    Susan Squires Danelaw
    Susan Ee Angelfall
    Harris Charlaine Harper 2 Grób z niespodzianką
    Grob z niespodzianka Harris Charlaine
    Sarah Ashley CzuśÂ‚e chwile
    Grady Robyn CieśÂ„ PrzeszśÂ‚ośÂ›ci
    Anonymous The Memoirs of a Voluptuary
    Baker Linda Dragonlance Zaginione opowieśÂ›ci t 2
    Jack L. Chalker X 4 Medusa A Tiger by the Tail
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • paulink19.keep.pl