[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bandyci nie dostali tego, po co przyszli, chociaż jeden z powozników został ranny.
Czasami tak się dzieje, nieprawdaż?
Ta niesamowita historia pobudziła jej wyobraznię, mimo wewnętrznego głosu
ostrzegającego, by przerwała tę litanię katastrof i zażądała, by wyszedł, zanim
jeszcze jej wyobraznia kompletnie nie zawładnęła zdrowym rozsądkiem. Ale im
dłużej mówił, tym bardziej była ciekawa, zwłaszcza przygód Harry ego, kiedy był
jeszcze zdrowy.
- Dlaczego Harry opuścił ekspedycję? - spytała śmiało o to, co budziło jej
najbardziej niepokojące podejrzenia. - Po tym co wydarzyło się z mułem, czy zrobił
to w czasie napadu?
Kit zachichotał i potrząsnął głową.
- A, Harry, zupełnie nie był stworzony do przygód, brakowało mu ducha. Opuścił
karawanę wkrótce po przekroczeniu granicy tybetańskiej, czym nie bardzo się
przejęliśmy. To właśnie jego muła straciliśmy.
- Nie był chory?
- Tylko ze strachu.
Bezwiednie zacisnęła pięść w geście zwycięstwa. Podejrzewała to już
poprzedniego wieczoru, a teraz uzyskała pewność. Fajtłapa zwiał z wyprawy, za
uczestnictwo w której oddałaby wszystko. Przeprawy przez rzekę, znikające muły,
bandyci. Teraz, zamiast sama być okryta sławą dokonanego odkrycia, została
przydzielona do sortowania i pisania, co wcale nie wymagało ochrony osobistej, jak
sugerował Carson.
Spojrzała na niego, przyznając w duchu, że znakomicie nadawałby się do tej roli,
gdyby istniała taka potrzeba. Ale nie istniała, twardo przypomniała sobie. Sam
pomysł był śmieszny. Zdaniem Kristine żadna kobieta nie potrzebowała mężczyzny
do obrony, czy czegokolwiek innego. Doskonale radziła sobie sama przez ostatnie
cztery lata. Prawdę mówiąc, radziła sobie teraz znacznie lepiej niż przedtem. Nie
miała najmniejszego zamiaru zrujnować tego świetnego połączenia pracy i siebie
samej, pozwalając, by jakiś nazbyt charyzmatyczny buntownik dyszał w jej usta,
podczas gdy ona ratowałaby jego projekt z bałaganu, jaki uczyniła garstka
mężczyzn.
Nabierając głęboko powietrza, przygotowywała się do wyjaśnienia mu swojego
stanowiska w oficjalnym tonie, pasującym do łączącego ich czysto profesjonalnego
związku.
- Obawiam się, że przez najbliższych parę dni będzie panu musiał wystarczyć
pokój w akademiku, panie Carson. - Raz jeszcze użyła tego tytułu, tak pasującego
do okoliczności, ale zupełnie nie do samego mężczyzny. - W sobotę będzie pan
mógł przeprowadzić się do jednego z wydziałowych apartamentów. Goszczenie
pana w moim domu zdecydowanie wykracza poza moje obowiązki czy też nakazy
gościnności. Mam nadzieją, że rozumie mnie pan.
I taką właśnie gorącą nadzieję miała. Nie wiedziała, co mogłaby zrobić, gdyby nie
zechciał jej zrozumieć. Wezwanie policji wydawało się nie tylko zbyt pospieszne,
ale i nie bardzo korzystne dla jej kariery.
- A więc nie doszliśmy do porozumienia? - spytał, wyglądając na zaskoczonego.
Było to dla niego rzadkie uczucie, jeśli właściwie odczytywała jego reakcję.
- Nie, nie doszliśmy.
- Myślałem, że zrozumiałaś...
- Chciałabym, żebyś ty zrozumiał - powiedziała, nie dając mu dokończyć.
Tłumiąc ziewnięcie. Kit spuścił wzrok i przejechał ręką po włosach. Sang Phala
nauczył go wielu rzeczy, ale stary lama z pewnością nigdy nie miał do czynienia z
żadną Amerykanką. Zastanawiał się, czy wszystkie były tak stanowcze, czy to
tylko wyjątkowa cecha charakteru Kristine. Był przyzwyczajony do kobiet, które
słuchały bez pytania, i mało wiedział o kobietach, które postępowały inaczej. To
było interesujące doświadczenie. Interesujące i odrobinę irytujące.
Kristine skrzyżowała ręce na piersi i obserwowała uważnie, jak przyjmie jej
ultimatum. Nie wyglądał na rozgniewanego, ale nie wydawało się też, żeby zrezyg-
nował. Za nic nie mogła zrozumieć, dlaczego tak nalegał na pozostanie tutaj.
Rzeczywiście, odwzajemniła jego pocałunek z niezwykłym entuzjazmem, ale
wszystko, co robiła od tamtej pory, miało na celu zniechęcenie go. Gdyby jej były
narzeczony miał chociaż połowę nieustępliwości Carsona, byłaby teraz mężatką,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]