[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sala była już prawie pusta, mogłem więc mówić
względnie swobodnie.
Przyjechałem tu, niestety, nie na odpoczynek, ale
też i nie służbowo zastrzegłem z uśmiechem bo nie
jestem ani dziennikarzem, ani inspektorem kontroli.
Jestem plastykiem z Warszawy, oto moja legitymacja...
wyciągnąłem książeczkę i położyłem przed nią po
rozłożeniu. I jeśli chcę prosić panią o informację, to w
70
swojej ściśle prywatnej sprawie.
Kobieta zatrzymała wzrok na legitymacji, po czym
przeniosła go na mnie. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w
oczy, wreszcie odwróciła spojrzenie i uśmiechnęła się. Był
to pierwszy uśmiech, który pojawił się na jej nieruchomej
dotychczas twarzy.
Bardzo pan uroczyście zaczął rozmowę. W
czymże to mogę panu pomóc?
W lipcu tego roku byłem w Sopocie i przebywała
tu również pewna dziewczyna. Mówiła, że mieszka w pani
pensjonacie. Proszę, oto ona wyciągnąłem fotografię i z
bijącym sercem czekałem na reakcję mojej rozmówczyni.
Odetchnąłem z uczuciem ulgi, kiedy ta, rzuciwszy tylko
okiem na zdjęcie, zawołała:
Ach, to panna Elmer! Pamiętam ją doskonale!
Tak, właśnie, Anka Elmerówna... powtórzyłem
z pewną siebie miną, bo wreszcie dowiedziałem się
przynajmniej nazwiska. Bardzo... zawiesiłem głos
na krótki moment zaprzyjazniliśmy się i dlatego dała
mi to zdjęcie... Na odwrocie jest dedykacja, proszę, niech
pani przeczyta na dowód, że mówię prawdę...
Pani kierowniczka odwróciła zdjęcie i przeczytała
półgłosem słowa, które sam napisałem jeszcze w
Warszawie, obmyślając scenariusz tej rozmowy: Abyś
Tolu zbyt prędko mnie nie zapomniał Anka . Pod tym
była data i rok.
W spojrzeniu kierowniczki ujrzałem iskierki
rozbawienia, co dodało mi otuchy.
No, dobrze, ale co ja mam tu do powiedzenia?
Zaraz wyjaśnię. Przy rozstaniu, bo niestety
musiałem wyjechać wcześniej, Anka dała mi swój adres w
Warszawie i proszę pani... ja go zgubiłem!
71
No to bardzo współczuję. Ale cóż na to mogę
poradzić?
Przyszło mi na myśl, że w książce meldunkowej
pensjonatu zanotowane są miejsca stałego pobytu
przyjezdnych. Wsiadłem więc w pociąg i zjawiłem się u
pani...
Przyjechał pan specjalnie po ten adres?
Przecież nie mogę stracić takiej dziewczyny!
Prościej było pójść do biura ewidencji ludności w
Warszawie.
Na taką uwagę byłem jednak przygotowany.
Ależ oczywiście, byłem, proszę pani! Tylko że
kobiet o tym nazwisku jest tam kilkanaście, a ja nie byłem
pewien, czy Anka nie jest skrótem od jakiegoś innego
imienia.
Ach, wy młodzi! kierowniczka roześmiała się i
wstała z krzesła. Niech pan zaczeka, zaraz poszukamy.
Przyszła niebawem z książką w czarnej oprawie i
położyła ją przede mną.
Wracałem do Warszawy w nadziei, że moja gonitwa za
tą przeklętą dziewczyną dobiega końca. A był po temu
najwyższy czas, bo przecież już tylko sześć dni dzieliło
mnie od powrotu Teresy. Przyjechałem jednak zbyt pózno,
by natychmiast udać się pod zdobyty adres. Poszedłem
tam następnego dnia rano.
Drzwi otworzyła mi starsza pani, szczupła i drobna, o
siwych włosach poskręcanych w drobne loki. Jej twarz
była pokryta zmarszczkami, ale oczy zachowały niemal
młodzieńczy blask.
No i po co takie dzwonienie przywitała mnie
fuknięciem, bo istotnie pod wpływem dobrego nastroju
nieco dłużej przetrzymałem palec na guziku dzwonka.
72
Przepraszam najmocniej! Czy zastałem Ankę?
Co, znów to samo? Przecież już raz wam
mówiłam!
Jak to, znów...? zdziwiłem się mam do niej
bardzo ważną, ściśle prywatną sprawę.
To pan nie z milicji?
Ale skądże! Może mi pani jednak poświęci trochę
czasu? Trudno mi wyjaśniać sprawę w przedpokoju...
Staruszka obróciła się, rzucając mi przez ramię:
Proszę, niech pan wejdzie...
Wprowadziła mnie do schludnego pokoiku
ozdobionego różnymi zasłonkami, serweteczkami i
porcelanowymi figurkami. Wskazała fotelik pod oknem,
sama siadła na drugim.
Cóż to za prywatna sprawa? Czyżby Anka znów
coś nabroiła?
Z pani słów wnioskuję, że często jej się to zdarza
odpowiedziałem wymijająco, by najpierw zasięgnąć
nieco więcej informacji o dziewczynie.
Zainteresowanie milicji istotnie niczego dobrego nie
wróży...
Wróży, nie wróży, mniejsza z tym burknęła
niechętnie staruszka ale ten milicjant, co tu był, to
przynajmniej sympatyczny chłopak, czego nie można
powiedzieć o innych...
Czyżbym się wydał pani niesympatyczny?
spróbowałem zażartować.
Nie miałam pana na myśli!
Znów otrzymałem opryskliwą odpowiedz, nie wróżącą
niczego dobrego dalszemu przebiegowi naszej rozmowy.
Ale jak się okazało, mimo tej opryskliwości starsza pani
dała się wciągnąć w pogawędkę. Obrzuciła mnie krótkim
spojrzeniem, po czym mówiła dalej marszcząc brwi:
Był tu potem jeszcze ktoś... Nie podobał mi się,
73
bo jakiś taki... niedomyty. Dałam mu więc odprawę i, jak
się okazało, dobrze zrobiłam. Zaraz szelma zwąchał się z
naszym dozorcą, pijanicą, i musieli pójść na wódkę, bo
widziałam, jak razem wchodzili do tego baru naprzeciwko
kiwnęła ręką w stronę okna.
A o co temu milicjantowi chodziło?
To był oficer, porucznik... Pytał o Ankę, też chciał
wiedzieć, gdzie może ją znalezć. Ale ja nic mu nie
powiedziałam...
Staruszka zacisnęła usta, przybierając stanowczy wyraz
twarzy. A więc jednak coś o dziewczynie wiedziała.
Wróćmy jednak do mego kłopotu. Kiedy oczekuje
pani powrotu panny Anki?
Wyjechała i nie powiedziała ani dokąd, ani kiedy
wróci.
To był poważny cios, lecz pamiętając mimowoli
rzucone słowa staruszki, kontynuowałem rozmowę.
Więc naprawdę nie otrzymam od pani żadnej
informacji? Ta sprawa ma dla mnie ogromne znaczenie. A
sądzę, że dla Anki również dorzuciłem znacząco.
Staruszka spojrzała na mnie spod oka.
Ja mam udzielać informacji, a pan jeszcze ani się
nie przedstawił, ani powiedział, o co chodzi?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]