[ Pobierz całość w formacie PDF ]

więc teraz zrobimy?
 Spróbuj doprowadzić tę łódz pięć mil na południe  rzekła Daris.  Przypomniałam sobie
jeszcze jedno miejsce, gdzie można ją ukryć, ale tylko w nocy, gdy nikt nie kreci się w pobliżu.
Co prawda, będziemy musieli pokonać znacznie większy kawałek drogi piechotą, jednak sądzę,
że damy sobie z tym radę.
Mężczyzni zgodzili się. Seyan pozostało za nimi.
Kryjówka Daris okazała się dużą jaskinią w urwistym brzegu. Grota była na tyle obszerna, że
można w niej było dokonać podstawowych manewrów i tak długa, że łódz była niewidoczna
z rzeki. Uciekinierzy postanowili spędzić tu resztę nocy.
O świcie wspięli się na szczyt wzniesienia. Z zapasów zgromadzonych w łodzi wybrali
najpotrzebniejsze rzeczy. Każdy z nich wziął nowe ubranie, koc, zapas żywności i worki na
wodę. Ich racje żywnościowe miały wystarczyć na parę dni, w skórzanych workach zaś powinna
zmieścić się odpowiednia ilość wody ze zródeł i strumieni, które obiecała znalezć Daris. Oprócz
noży każdy dzwigał broń. Conan swój topór, najcięższy oręż, jaki tu znalazł, Falco zakrzywioną
szablę i niewielką, okrągłą tarczę, a Daris łuk, kołczan pełen strzał i nieodłączny rzemień.
Przez cały dzień szli na zachód. Równy początkowo teren porósł szybko garbami pagórków
i wzgórz. Na horyzoncie wznosiły się owiane niebieskawą mgiełką góry, z widocznymi nawet
z tej odległości stromymi urwiskami, dolinami, strzelistymi turniami i piarżyskami. Była to
surowa kraina, sucha i niemal pozbawiona drzew. Jedyną roślinność stanowiły skarłowaciałe
akacje, krzaki oraz wysoka trawa falująca na wietrze i kłująca nogi ostrymi, twardymi łodygami.
Wiał silny wiatr. Kryształowo czyste powietrze pozwalało sięgać wzrokiem na wiele mil.
Pachniało sianem. Czasami wędrowcy mijali kamienne szałasy, widzieli ślady bydła, jednak nie
spotkali nigdzie ani jednego pasterza. Dzikie zwierzęta różnie reagowały na ich widok:
przypatrywały im się z ciekawością lub uciekały. Spotkali wiele gatunków antylop, żyrafę, zebry,
pawiany, lwy. W powietrzu tańczyły motyle, przelatywały zięby, kuropatwy, żurawie, czasami
można było dostrzec krążące sępy. Wysoko w górze, dokładnie nad nimi krążył majestatycznie
samotny orzeł.
W miarę jak posuwali się do przodu, Daris wydawała się coraz szczęśliwsza.
 To mój kraj!  wykrzyknęła.  Urodziłam się wśród tych sięgających nieba urwisk, należę
do tych, którzy przemierzają tamte podniebne ścieżki! Wróciłam do domu!
Conan milczał. Był dzieckiem północnej Cymmerii, śnieżnych pagórków, mrocznych lasów,
chłodnych deszczy i świecącego krótko słońca. Chociaż nie mógł tam wrócić, chociaż ten surowy
krajobraz pasował nieco do tamtego, wiedział, że nie wytrzyma długo w tej suchej, skąpanej
w blasku słońca krainie. Chyba że tu spoczną moje kości&  pomyślał kwaśno.
Kłopoty zaczęły się następnego dnia wieczorem.
Wszystko stało się nagle. Gdy znalezli się na wysokim, skalistym pagórku, który
wykorzystali jako punkt obserwacyjny, Daris poprowadziła ich w kierunku widocznego stąd
strumienia. Ich twarze oświetlały różowe promienie zachodzącego słońca, na stoki wzgórz kładły
się ich długie cienie. Droga była stroma i opadała ku wielkiemu wąwozowi. Strumyk płynął
wartko, z charakterystycznym pluskiem. Okoliczne kamienie były wygładzone przez wodę.
Wokół niewielkiej zatoczki bujnie zieleniły się trawy, zioła, sitowie i karłowate drzewka. Całość
emanowała niezwykłym spokojem.
 Stać!  zawołał niespodziewanie Conan.
Jego spojrzenie powędrowało w górę strumienia. Tam, niedaleko płynącej wody, przy
płonącym ognisku siedziało około czterdziestu ludzi. Pomiędzy łażącymi nieco dalej mułami
walało się mnóstwo paczek i pakunków. Obóz otaczały zasieki z ciernistych krzaków. Mężczyzni
ubrani byli w stare łachmany lub krótkie spódniczki z trawy. Wszyscy należeli bez wątpienia do
jednego plemienia i nie byli Tajami. Uciekinierzy mieli przed sobą czystej krwi Murzynów.
 Wędrowcy z Keshan?  zdziwiła się Daris i wytężyła wzrok, usiłując dojrzeć więcej
szczegółów.  Nie, to chyba nie oni  dodała po chwili.
 Wyglądają jak mieszkańcy południowego wybrzeża Kush  odezwał się Cymmerianin. 
Co mogło przygnać ich tak daleko od domu?
Tamci też ich dostrzegli. W obozie powstało zamieszanie. Mężczyzni chwycili włócznie
i owalne tarcze. Przeskakując przez kolczasty żywopłot ruszyli w dół, chcąc najwyrazniej
otoczyć trójkę wędrowców. Ich intencje były jasne.
 Nie podoba mi się to  mruknął Conan.
 Nie możesz winić ich za to, że nas podejrzewają  wtrącił się Falco.
 Pewnie, że nie. Spróbujemy zawrzeć z nimi pokój, ale bądzcie gotowi do walki 
powiedział barbarzyńca i rozłożył szeroko ramiona.  Jesteśmy przyjaciółmi  zawołał po
stygijsku.
Człowiek, będący najwyrazniej dowódcą oddziału, zatrzymał swą grupę i wysunął się przed
linię tarcz. W odróżnieniu od innych, młodych i szczupłych, był otyłym, siwym starcem,
ubranym w wełniany kaftan i sporządzoną z lamparciej skóry spódniczkę. Grube ramiona zdobiły
mosiężne bransolety, pod podwójnym podbródkiem zaś zwisał złoty naszyjnik.
 Kto wy?  zapytał.
Kaleczący zgłoski akcent świadczył dobitnie o jego miernej znajomości stygijskiego.
 Skąd wy? Po co?  powtórzył.
 Chcemy tędy przejść&  odparł Conan.  Teraz.
Ledwie skończył, wśród wojowników rozległ się pomruk i wrogie okrzyki. Wódz milczał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Pokrewne

    Start
    Andersen Prunty Hi I'm a Social Disease Horror Stories (pdf)
    Anderson Kevin J. Moesta Rebecca Oblążenie Akademii Jedi
    154. Anderson Caroline Prezent od Sary
    M315. (Duo) Anderson Caroline Romantyczny sąsiad
    042. Anderson Caroline Bliski nieznajomy
    Cykl Conan Prorok ciemności Jeffrey Archer
    Green Roland Conan i bogowie gĂłr
    Conan Doyle Arthur Dolina strachu
    Jordan Robert Conan Tryumfator
    00000227 Andersen Baśnie Andersena
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • immortaliser.htw.pl