[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zakocham się tak jak ty.
Beatrice uśmiechnęła się z satysfakcją, ale nie po-
wiedziała już ani słowa na ten temat. Olivia przed sio-
strą nie umiała niczego ukryć, byłoby jednak głupio,
gdyby zaczęła wyolbrzymiać znaczenie uprzejmego za-
chowania kapitana Denninga poprzedniego wieczoru.
Przecież ani nie powiedział, ani nawet nie dał jej do zro-
zumienia, że mu się spodobała. Natomiast jej uczucia
były zupełnie inną sprawą.
No, nie! To śmieszne. Nie można się zakochać z dnia
na dzień! Kapitan Denning nie był nawet przystojny...
w każdym razie nie według powszechnie przyjętych
kryteriów. Poznała jednak wiele współczesnych wcie-
leń Adonisa i żaden z tych mężczyzn nie zrobił na niej
najmniejszego wrażenia. Poza tym należało sądzić, że
kapitan będzie wyglądał coraz bardziej krzepko w mia-
rę powracania do zdrowia.
Ech, jakie to miało znaczenie? %7ładnego. Nic przecie-
nie wskazywało na to, by kapitan Denning widział
w niej kogoś więcej niż miłą partnerkę do tańca.
Tego popołudnia Beatrice i Olivia przyjęły jeszcze
troje gości: pana Reginalda Smythe'a, pana Johna Par-
tridge'a, dość dystyngowanego człowieka ze znacznym
majątkiem, i lady Rowland, która miała młodego kuzy-
na, bardzo przez nią lubianego. Wszyscy troje wypili
herbatę, a lady Rowland zaprosiła siostry na karty
w przyszłym tygodniu.
- Nie oczekuję wielu osób - uprzedziła. - Będzie mi
bardzo miło, jeśli przyjdzie pani z siostrą, lady Ravens-
den.
- Chyba będziemy mogły przyjść - odrzekła Beat-
rice, zerkając w stronę kominka, gdzie za ramą eleganc-
kiego lustra tkwiła coraz większa liczba zaproszeń. -
Prawdopodobnie tymczasem dołączy do nas lord Ra-
vensden. Jego przyjazd opózniły ważne sprawy.
- Ach, rozumiem - powiedziała lady Rowland. -
Tak przypuszczałam. Wprawdzie krążyły pogłoski, że
powód jest inny... ale niektórzy czasem plotą niestwo-
rzone rzeczy.
- Wreszcie wyjaśniło się, dlaczego wczoraj tak róż-
nie cię przyjmowano - zawołała Beatrice do siostry,
gdy goście opuścili dom. - To doprawdy irytujące! Lu-
dzie najwidoczniej sądzą, że Harry'emu nie spodobał
się nasz wspólny przyjazd do Brighton. Natychmiast do
niego napiszę i...
Nie powiedziała już niczego więcej, bo przerwało
jej dzwonienie do drzwi. W sieni rozległy się głosy,
a na dzwięk jednego z nich Beatrice zerwała się radoś-
nie z kanapy. Wyczekująco spojrzała na drzwi i chwi-
lę potem na progu pojawił się jej mąż w stroju pod-
różnym.
- A więc jesteś - zawołała. - Właśnie miałam usiąść
i napisać do ciebie, żebyś pędził do nas co koń wy-
skoczy.
- Co za niecierpliwość, kochanie - powiedział Har-
ry z błyskiem w oczach. - Czy mam rozumieć, że za
mną tęsknisz?
- Harry, ty paskudniku! - %7łona spojrzała na niego
z wyrzutem. - Na pewno wiesz, że zawsze za tobą tę-
sknię, ale tym razem chodziło o Olivię. - Opowiedziała
o niemiłym przyjęciu, jakie spotkało siostrę poprzed-
niego dnia na balu. - Jak widzisz, gdyby nie kapitan
Denning, Olivia miałaby bardzo nieudany wieczór.
Harry zmarszczył czoło.
- Ludzie są głupi! Wybacz mi, proszę, Olivio. Po-
winienem był o tym pomyśleć. Rzecz jasna, natych-
miast wyjaśnię to nieporozumienie.
- Wydaje mi się, że ludzie i tak stopniowo zmieniają
front - zauważyła Beatrice - ale z tobą na pewno bę-
dzie nam lepiej, najdroższy.
Uśmiechnął się do niej.
- My też wydamy bal, Beatrice.
- Myślałam o kolacji...
- To byłoby zbyt blade - odparł. - Nie zaszkodzi
wywołać małe poruszenie, kochanie. Niech plotkarze
mają o czym mówić. Co o tym sądzisz?
- Jeśli tak uważasz... - Beatrice wydawała się za-
dowolona z pomysłu. - Dziś wieczorem jesteśmy za-
proszone na kolację z lady Simmons i kapitanem Den-
ningiem. Na pewno i dla ciebie znajdzie się miejsce
przy stole.
- Nie będziemy sprawiać kłopotu lady Simmons,
Beatrice. Naturalnie ty i Olivia powinnyście tam pójść,
to nie ulega wątpliwości. Tymczasem ja pokażę się
w kilku innych miejscach i postaram się położyć kres
niepożądanym plotkom.
Do domu lorda Wilburtona, w którym mieszkała la-
dy Simmons, było niedaleko. Mimo to Harry obstawał
przy tym, by Beatrice i Olivia pojechały jego powozem.
- Wolę, żebyście miały własną służbę, kochanie.
Tak będzie lepiej. Zwłaszcza że nie mogę wam towa-
rzyszyć.
Beatrice nie protestowała przeciwko tym przejawom
troski, co było do niej zupełnie niepodobne. Była ospała
i miała poczucie, że trochę rozpieszczania może jej do-
brze zrobić.
- Jeśli nadal niedobrze się czujesz rankami, powin-
naś powiedzieć o tym Harry'emu - zwróciła jej uwagę
Olivia, gdy jechały do lady Simmons. - To dla ciebie
nietypowe, Beatrice. Zwykle tryskasz energią.
- Rozleniwiłam się - odparła Beatrice, ale na wszel-
ki wypadek umknęła wzrokiem w bok. - Proszę, nic je-
szcze nie mów Harry'emu.
Olivia zadumała się, widząc lekki rumieniec siostry.
I nagle zrozumiała, jaka może być przyczyną poranne-
go złego samopoczucia. Nie wspomniała jednak o tym
ani słowa. Jeśli Beatrice była przy nadziei, z pewnością
sama chciała najpierw powiedzieć o tym mężowi.
Olivia poczuła ukłucie zazdrości. Zlubu siostrze nie
zazdrościła, po prostu cieszyła się szczęściem oblubień-
ców. Teraz jednak ogarnęło ją uczucie, jakiego dotąd
nie znała. Jak cudownie byłoby poślubić kochanego
mężczyznę i oczekiwać narodzin jego dziecka!
Czyżby naprawdę kiedyś wyobrażała sobie, że może
wieść szczęśliwe życie jako stara panna? Teraz rozu-
miała już, że myślała tak, bo nie sądziła, by mogła ko-
gokolwiek pokochać.
Z każdą mijającą godziną coraz jaśniej zdawała sobie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]