[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przerwaÅ‚ mu Eli. - On powiedziaÅ‚ tylko, że nigdy nie rzu­
ciła go żadna dziewczyna. Od podstawówki chodził stale
z tą samą dziewczyną, więc...
- Znowu przekłamujesz historię, Eli - powiedział Cole
ponurym tonem. Ale jego oczy lśniły wesoło.
- Czego chcecie, chłopaki? - Grant prawie krzyknął.
- Przyszliśmy po prostu odwiedzić brata - odparł Eli.
Cole wyjął z ręki Granta pusty kieliszek.
- Pomóc mu przetrwać ciężką noc - powiedział.
- Dzień nie był ciężki, to i noc nie będzie - warknął
Grant gniewnie.
- Nie, oczywiście. - Eli usiadł. - Twoja siostra trafiła do
więzienia, ty sam nie wiesz, czy chcesz wracać do Nebra-
ski, i jeszcze rzuciła cię kobieta.
Cole ze współczuciem pokiwał głową.
- To może popchnąć faceta do pijaństwa.
- Nikt mnie nie rzucił, do cholery! - Grant zaczynał
być wściekły.
Cole rozejrzał się dookoła.
- W takim razie gdzie jest Anna?
- Poszła do domu, żeby być z Jackiem.
- jest bardzo dobrą matką - zwrócił się Eli do Colea.
- Pewnie byłaby też wspaniałą żoną.
- O, tak. SÅ‚odka, seksowna i mÄ…dra. Potrójne zagroże­
nie. - Cole pokiwał głową. - Jestem zdumiony, że do tej
pory nikt jej złapał.
Grant wyrwaÅ‚ kieliszek z rÄ™ki Colea i napeÅ‚niÅ‚ go szyb­
ko. MamrotaÅ‚ coÅ› przy tym gniewnie o tym, jak to czasa­
mi dobrze jest nie mieć rodziny.
- Jack powinien zostać w Napa - ciągnął Cole, jakby
nic nie zaszÅ‚o. - W koÅ„cu jest naszym bratem. A to ozna­
cza, że zrobimy wszystko, żeby i Anna tu została.
- Może powinniÅ›my znalezć jej męża? - zapropono­
waÅ‚ Eli. Z rozbawieniem zerkaÅ‚ na Granta. - Mam mnó­
stwo znajomych, którzy z radością umówiliby się z nią
na randkÄ™.
- Co powiesz o Miltonie? - spytał Cole. - To dobry
chÅ‚opak, caÅ‚kiem mÅ‚ody, przystojny. JeÅ›li tylko nie prze­
szkadzają ci rude włosy i biała cera.
Nieokiełznana wściekłość gotowała się w Grancie.
MiaÅ‚ już dosyć Colea i Eliego. MiaÅ‚ dość sÅ‚uchania o An­
nie i jej przyszłości z innym mężczyzną.
- Wynoście się! - wybuchnął. - Wynoście się! - Jak
rozkapryszone dziecko, cisnÄ…Å‚ kieliszkiem o podÅ‚ogÄ™. Po­
przez opary wina zobaczył, jak rozprysnął się na miliony
kawałeczków.
Eli popatrzył na rozsypane szkło i czerwoną plamę po
winie i pokręcił głową.
- Mama da ci za to popalić, Grant - powiedział.
- Sama wybierała te kieliszki, prawda, Eli? - rzucił
Cole.
- Tak, w sklepie z antykami w... Vermont to chyba by­
Å‚o. .. kilka lat temu.
- Wstrętny księgowy! - zaryczał Grant.
- Co się z nim dzieje? - spytał Eli z łobuzerskim
uśmieszkiem.
Cole wzruszył ramionami.
- Chłopak ma kłopoty. No, może trochę przesadziłem
z tym chłopakiem. Ale miły z niego gość.
Grant patrzyÅ‚ to na jednego, to na drugiego. PotrzÄ…s­
nął ciężką głową.
- Jesteście wstrętni - powiedział.
Obaj zaśmiali się wesoło.
- Nie - zaprotestował Cole. - Jesteśmy tylko twoimi
braćmi. W naszej rodzinie zawsze bawimy się w taką grę,
kiedy chcemy, żeby ktoś się zbudził, zanim zaprzepaści
wszystko.
- Co zaprzepaści? - Grant aż kipiał z wściekłości.
Eli pociÄ…gnÄ…Å‚ wielki Å‚yk prosto z butelki.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Nie - bÄ…knÄ…Å‚ Grant.
- No to jak, wracasz do Nebraski czy co? - spytał Cole.
Tym razem bardzo poważnym tonem.
- Nie mam zielonego pojęcia.
- Ford jest żonaty. Abby jest zamężna. Co z tobÄ…, z two­
im życiem?
- Oni są moim życiem.
- Nie. Oni byli twoim życiem.
- Zupełnie jakbym słyszał Annę.
Cole wysoko uniósł brwi.
- I jeszcze taka spostrzegawcza. Milton bÄ™dzie napraw­
dę wdzięczny.
Grant kipiał.
- Jeśli przedstawicie ją komukolwiek, obydwu połamię
karki - zagrzmiał.
- Ach, miłość. - Eli westchnął marzycielsko. - Czyż to
nie okropna wiedzma?
- Kto tu mówi o miłości? - rzucił Grant zaczepnie.
- Daj spokój, chłopie. Masz ją wypisaną na twarzy.
A przynajmniej miałeś przez chwilę.
Grant przeciÄ…gnÄ…Å‚ dÅ‚oniÄ… po twarzy, jakby chciaÅ‚ ze­
trzeć resztki tego, co serce na niej wypisało.
Cole parsknÄ…Å‚.
- Nie wspominam już o tym, że groziÅ‚eÅ› nam utratÄ… ży­
cia, jeśli spróbujemy się nią zająć.
Coś pękło w Grancie. Cole i Eli może i byli irytujący
w swoich staraniach pokazania mu, że zle postępował, ale
mieli rację. On nie tylko pożądał Anny, ale potrzebował
jej. To, co czuÅ‚, co sprawiaÅ‚o, że jego serce Å‚omotaÅ‚o gwaÅ‚­
townie, co rozpalaÅ‚o mu krew, co po raz pierwszy od bar­
dzo dawna napełniało mu duszę podnieceniem i radością,
to na pewno była głęboka, obezwładniająca miłość.
Nie spodziewał się tego. Od dawna za wszelką cenę
bronił się przed miłością. Bał się jej. Tak wiele życia po-
święcił Fordowi i Abigail, że uznał się za odstawionego na
boczny tor. Nie zostaÅ‚o z niego już nic. Tylko pan w Å›red­
nim wieku, który za wszelką cenę starał się zachować
kontrolę nad własnym życiem.
Ale przy Annie czuÅ‚ siÄ™ mÅ‚ody i peÅ‚en wigoru. I zda­
wało mu się, że zasłużył na jej miłość.
- Nie możesz wyjechać - powiedział Eli. I pociągnął
z butelki kolejny Å‚yk. - Przynajmniej jeszcze nie teraz.
Dopiero zaczęliśmy się do ciebie przyzwyczajać.
- Jak słodko - rzucił Grant.
Eli rozeÅ›miaÅ‚ siÄ™ gÅ‚oÅ›no. Po chwili Cole i Grant doÅ‚Ä…­
czyli do niego.
- Ożeń się z nią - powiedział Cole. -I wprowadz się do
domu gościnnego na stałe.
- Nie czułbym się tutaj dobrze - powiedział Grant, nie
zastanawiając się. - Przywykłem do wielkich, otwartych
przestrzeni.
- Tutaj też są takie, wiesz?
Owszem. Wiedział.
W ciszę nocy wdarł się natarczywy dzwięk dzwonka
telefonu. Eli popatrzył wokół zdziwiony.
- Kto to może dzwonić tak pózno?
- Może to Anna? - powiedział Cole z uśmiechem.
Grant zerwaÅ‚ siÄ™ na równe nogi i popÄ™dziÅ‚ do tele­
fonu.
- Hało? - rzucił zdyszany.
- Witaj, wujku, tu Ford.
Grant wytrzezwiał w mgnieniu oka. Chciał zaczekać
do rana, pozbierać myśli i zebrać się na odwagę, zanim
opowie Fordowi i Abigail o ich matce, lecz życie, jak za­
wsze, postawiło na swoim.
Grant gwałtownie zamachał rękami. Chciał pokazać
w ten sposób Colebwi i Eliemu, że to bardzo ważna roz­
mowa i że spotka siÄ™ z nimi nastÄ™pnego dnia. Potem wró­
cił do Forda.
- Jak siÄ™ masz, synu? Wszystko w porzÄ…dku?
- Jasne.
- A co u Kerry?
- Bardzo dobrze.
- Dobrze. To dobrze. A Abby?
Na króciutką chwilkę zapadła cisza. Grantowi serce
skoczyło do gardła. Ale Ford rzucił prędko:
- Właśnie dlatego dzwonię...
- Dobrze się czuje, prawda? Opiekujesz się nią, póki
nie przyjadę, żeby przyjąć te dzieci do rodziny?
- No, cóż... Nie sądzę, żebyś zdążył przyjechać. - Ford
zachichotał. - Spózniłeś się trochę, wujaszku.
- Co? - Nawet śmiech Forda nie zdołał uspokoić
Granta.
- Abby urodziła jakąś godzinę temu.
- GodzinÄ™? Ale to prawie miesiÄ…c przed terminem.
- ChciaÅ‚em zadzwonić do ciebie wczeÅ›niej, ale wszyst­
ko potoczyło się tak szybko. Kiedy wody jej odeszły, nie
było już czasu na nic. W szpitalu lekarze powiedzieli, że
trzeba zrobić cesarskie cięcie.
-Cesarskie... - Grant prawie krzyczał do telefonu. -
Czy z niÄ… wszystko w porzÄ…dku?
- Ma się doskonale. Przysięgam. Prawdę mówiąc, jest
w siódmym niebie.
- A co z dziećmi?
- Są piękne, krzyczą, jedzą, robią kupki. Jak to dzieci. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Pokrewne

    Start
    Child Maureen Mieszane uczucia (2005) Sam&Tricia
    Laura Lee Guhrke The Charade
    Anthony Laura SobowtĂłr narzeczonej(1)
    Hipwell Marian Płomienne uczucie
    Denise Belinda McDonald Trading Faces (pdf)
    Dalton Tymber Acquainted With the Night
    Secrets Of The UFO by Don Elkins with Carla Rueckert
    349. Browning Amanda Na pośÂ‚udniu Francji
    Amber Kell [H
    06 R.A. Salvatore Trylogia Doliny Lodowego Wichru 3 Klejnot Halflinga
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • paulink19.keep.pl