[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Policjanci za jego plecami westchnęli z ulgą. Każdy z nich chciał
dorwać Talbota, ale żaden nie chciał stanąć twarzą w twarz z potworem.
Detektyw Adams przepchnął się między nimi i stanął obok Aberline'a,
spoglądając raz na rzezbę, raz na inspektora, który wyglądał przez okno na
się morze dachów.
- Tym razem miałeś pecha - powiedział.
- Nie tylko ja. To pech dla wszystkich - mruknął Aberline, nie odwracając się
od okna.
50
Lawrence cofnął się w głąb domu. Słysząc rozmowę Gwen z
inspektorem, wszedł na sam szczyt schodów. Potem do jego uszu dotarły
głosy większej liczby ludzi. Spodziewał się tego. Aberline był bystry i
ostrożny. Ale Lawrence w niczym mu nie ustępował.
Owinął stopy ręcznikami, by nie robić hałasu, kiedy na ostatnim
piętrze przygotowywał sobie zapasy. Znalazł torbę z paskiem na ramię, a w
sypialni na trzecim piętrze - ku swemu zaskoczeniu - szafę pełną męskich
ubrań. Były za duże na ojca Gwen, więc dokładniej im się przyjrzał. Znalazł
krawat z wyhaftowanymi inicjałami BT. BT... Benjamin Talbot. Musiał
korzystać z tego pokoju, kiedy zatrzymywał się w Londynie. Dotyk ubrań
noszonych przez brata przepełniał go smutkiem i poczuciem winy. Wciąż
pamiętał pocałunki Gwen i kształt jej cudnych piersi.
Zamknął oczy, by to wspomnienie znalazło już na zawsze miejsce w
jego duszy. Gdyby miał teraz umrzeć, byłby spokojniejszy, bo przeżył coś
doskonałego, a umierając, mógłby przywołać ten obraz, by ostatnią rzeczą,
jaką zobaczy przed nadchodzącą ciemnością, było jej piękno.
Otworzył oczy i zabrał się do roboty. Przebrał się i spakował najważniejsze
rzeczy, których będzie potrzebował, uciekając z Londynu.
Godzinę pózniej maszerował żwawo ulicą, zostawiając za plecami
Essington Lane. Zbliżał się świt, więc mali gazeciarze zajmowali swoje
miejsca na rogach ulic i wywrzaskiwali najnowsze wiadomości. Jego historia
wciąż była najważniejsza.
Lawrence owinął twarz chustą, a kapelusz opuścił tak nisko, żeby
widać było tylko jego oczy. Przeszedł obok jednego z ulicznych sprzedawców
gazet tylko po to, żeby sprawdzić, czy jego fotografia znajdowała się na
tytułowej stronie dzisiejszego wydania. Była tam, ogromna i wyrazna.
Chłopak odczytał tytuł:
- Potwór wciąż na wolności! Tylko miesiąc do następnej pełni! Talbot uciekł!
Powtarzał to bez końca.
Lawrence chciał uwolnić się od tych słów.
- Połóż je tutaj - powiedziała Gwen do chłopca z przesyłką z księgarni.
Pracownik położył ciężką paczkę na wskazanym stoliku. Już piątą,
którą zamówiono pod ten adres. Wszystkie tomy dotyczyły dziwacznych
spraw. Książki medyczne, książki o rodzajach szaleństw i chorobach
umysłowych, wreszcie o magii uprawianej przez Cyganów. Mity i legendy. I
wszystkie pozycje o wilkołakach i lykantropii, jakie kiedykolwiek zostały
opublikowane i jakie udało się znalezć właścicielowi księgarni.
Poczekał na napiwek i skinął głową, kiedy podała mu monetę. Zanim
wyszedł, zatrzymał się jeszcze w progu.
- Proszę wybaczyć mi moją śmiałość, proszę pani, ale czy sprzedaje pani
uroki?
- Uroki? - Gwen nie wiedziała, o co chodzi.
- Do ochrony przed potworem. - Chłopak wskazał głową na półki zastawione
specyfikami. - Czy pracuje pani nad jakimś napojem, który odpędzałby takie
bestie? Jeśli tak, to moja mama...
- Nie. - Gwen uśmiechnęła się delikatnie. - Zupełnie nie. Chłopak zerknął
jeszcze na stosik książek.
- Takie dziwne hobby - powiedziała Gwen.
Chłopak potaknął i wyszedł, ale kiedy znalazł się na ulicy zrobił złą minę.
- Dziwne hobby - przedrzezniał ją. - Zupełna wariatka.
Lawrence musiał golić się dwa razy dziennie, bo miał wyjątkowo gęsty
zarost. Teraz zaczął ją doceniać. Po trzech dniach jego broda pokryta była
tak gęstą i ciemną szczeciną, że większość mężczyzn musiałaby poświęcić na
jej hodowlę przynajmniej tydzień. Pod koniec drugiego tygodnia ucieczki jego
twarz była pokryta splątaną gęstwiną sztywnych włosów. Mimo to co pewien
czas przechodnie przyglądali się mu uważnie, więc na wszelki wypadek
nikomu nie patrzył w oczy i starał się nie wychodzić z cienia. W sypialni pana
Conliffe'a znalazł trochę grosza. Wynajął pokój w dzielnicy, w której zasadą
było niewściubianie nosa w nie swoje sprawy. Gdyby komuś w ogóle przyszło
do głowy zastanawiać się, co tam robi, uznałby zapewne, że Lawrence to
jeden z wykolejeńców, którzy przyjeżdżali tam na dziwki, aby zatracać się w
oparach opium.
Jeszcze nie mógł zaryzykować wyprawy do Blackmoor. Stacje kolejowe
wciąż były pod ścisłą obserwacją. Mógł jedynie czekać, aż minie histeria. Ale
każdy dzień przynosił kolejne nagłówki i kolejne oddziały policji na ulicach.
Czas mijał, a on każdej nocy ze strachem patrzył na księżyc, który wchodził
w kolejne fazy.
Pewnego wieczoru, kiedy nad miastem świeciła już prawie pełna tarcza
miesiąca, trafił do starego kościółka z krzywymi schodami. Wszedł do
środka. Wewnątrz było pusto, ciemno i zimno. Przysiadł na ławce z boku, ale
już po chwili twarze świętych i Ukrzyżowanego patrzyły na niego z takim
wyrzutem, że zaczął odczuwać fizyczny ból. Ukrył twarz w dłoniach, by nie
musieć spoglądać im w oczy.
Naraz usłyszał za sobą szelest. Odwrócił się i zobaczył niewysokiego
mężczyznę. Miał miłą, zmęczoną twarz i nosił koloratkę.
- Witaj synu - powiedział. - Co cię tu sprowadza?
Lawrence nie wiedział, co odpowiedzieć. Na twarzy duchownego nie widział
nawet cienia, który by świadczył, że mógł go rozpoznać.
- Potrzebuję modlitwy - stwierdził.
- Może pomódlmy się razem? Jak Pan mówił, gdzie dwóch lub trzech zbierze
się w imię moje... - czekał na odpowiedz. Po chwili przechylił głowę i spojrzał
na Lawrence'a. - O co będziemy błagać Pana? O pokój? Pomoc? Wybaczenie?
Talbot pokręcił głową.
- O siłę - powiedział krótko.
Gwen Conliffe nachylała się nad starą księgą napisaną po łacinie. Nauczyła
się tego języka od ojca, który korzystał z niego na co dzień w aptece. Niektóre
słowa i zdania były jednak tak rzadkie i zawiłe, że na głos wypowiadała
tłumaczenie, by cokolwiek z nich zrozumieć,  ...w tym przerażającym
aspekcie serce ofiary wciąż bije żywe. Choć wilkołak jest stworzeniem
należnym piekłu, nieśmiertelna ludzka dusza tkwi uwięziona w tym ciele.
Uwięziona i bezradna, spętana szatańską mocą i wtłoczona w nienaturalnie
powstałe ciało..."
Uniosła wzrok, a z oczu kapały jej łzy.
- Lawrence - załkała słabo.
Potem nabrała głęboko powietrza, potarła ze złością oczy i wróciła do pracy.
Następnego dnia Lawrence Talbot opuścił Londyn. Z torbą na
ramieniu, zgarbiony pod ciężarem winy, zostawił za sobą szare miasto. Może
gdy znajdzie się daleko od miejsca, w którym popełnił ohydne zbrodnie, uda
mu się wyżebrać podwózkę albo ukraść konia. Musiał dotrzeć do Talbot Hall,
zanim będzie za pózno.
Jeśli oczywiście już nie było za pózno.
51
Lawrence odczekał, aż stajenny oporządzi konie i wróci do domu, a
potem wymknął się z kryjówki w krzakach i zakradł do stajni. Gdyby udało
mu się ukraść konia, wtedy być może dotarłby na miejsce przed pełnią. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Pokrewne

    Start
    Carroll Jonathan Glos naszego cienia
    Jonathan Carroll Kości księżyca
    Swift, Jonathan Poems
    Feasey Steve Wilkołak 05 Inwazja zombie
    James P. Hogan The Multiplex Man (BAEN)
    Meyrink, Gustav El Golem
    Hitchcock_Alfred_ _PTD_30_ _Tajemnica_futrzanego_misia
    Ivana Brlic Mazuranic Price iz davnine
    Jack McKinney RoboTech 15 Death Dance
    20,000_Leagues_Under_the_Sea
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ptsite.xlx.pl