[ Pobierz całość w formacie PDF ]

obolałej głowy. Marcus obmacał go starannie, ale nie znalazł
żadnych złamań.
301
- Myślisz, że napastnik ciągle jest w domu? - spytała
Catherine.
- Nie. Słyszałem trzask zamykanych drzwi. Zanim upad­
łem, zdążyłem pchnąć go nożem. Na pewno nieźle oberwał.
Nie mam pojęcia, czy daleko zaszedł... - Harry ze świstem
wciągnął powietrze w płuca. - Na mnie już pora. Muszę iść,
bo „Expedience" odpłynie beze mnie.
- Nie dasz rady - natychmiast zaprotestowała Catheri­
ne.
- Wszystko w porządku - uspokoił ją Marcus. - Zawiezie­
my go na przystań.
Popatrzyła na niego z ukosa.
- W takim stanie? - zapytała cierpko. - Nie lepiej wrócić
z nim do Elizabeth...
- Nie, Catherine - przerwał jej Harry. - Twój mąż ma ra­
cję. Nie powinniśmy dłużej zwlekać. Nic mi nie będzie. Trze­
ba się spieszyć. Proszę mi podać rękę - zwrócił się do Marcu­
sa. - Już wstaję.
Powoli podniósł się na nogi. Wprawdzie stał nieco chwiej­
nie, ale po chwili o własnych siłach zrobił kilka ostrożnych
kroków. Uśmiechnął się.
- Zdaje się, że ktoś wynajął pański dom, lordzie Reresby,"
tylko zapomniał płacić czynszu. Na wszelki wypadek powi­
nien pan zmienić zamki.
Catherine patrzyła na niego szeroko rozwartymi oczami.
Nie wiedziała, jak można żartować w takiej chwili.
- Lepiej późno niż wcale. - Marcus był pełen podziwu dla
młodzieńca.
302
- To Fenton - szepnęła Catherine. - Jestem pewna, że to on.
Prawdopodobnie słyszał, że Harry wybiera się na statek. Pew­
nie jest teraz na „Expedience"...
- Też o tym pomyślałem - przyznał Marcus. Spojrzał na
Harry'ego. - Jedziemy?
- Dowlokę się do portu choćby na czworakach.
Marcus wziął go pod ramię i powoli wyszli na ulicę. Na
szczęście Harry z każdym krokiem szedł już trochę lepiej. Do
powozu wsiadł o własnych siłach.
Wstawał świt, kiedy wreszcie znaleźli się na nabrzeżu. Las
masztów wyrastał wysoko nad spokojnymi wodami Tamizy.
Archie zatrzymał powóz w pobliżu pirsu, przy którym cumo­
wał „Expedience". Towary były już w ładowniach, a statek go­
towy do drogi.
Marcus milczał przez całą drogę. Zdawał sobie sprawę, że
Catherine ma rację co do Fentona i szykował się na spotkanie
z nim. Otworzył drzwiczki, żeby wysiąść, i natychmiast cof­
nął się gwałtownie.
- Co się stało? - spytała Catherine.
- Patrol. Na pewno szukają zbiegów.
Catherine spojrzała w tę samą stronę i rzeczywiście zoba­
czyła dwóch żołnierzy, przepychających się przez tłum żegla­
rzy i dokerów. Dwóch innych stało pod ścianą składu. Jesz­
cze jeden szedł wzdłuż czekających statków. Poza tym życie
w porcie toczyło się normalnym trybem. Nikt nie zwracał na
żołnierzy najmniejszej uwagi.
Harry nisko pochylił głowę.
303
- Spokojnie - powiedział Marcus. - Nie patrzą na pana. Na
pokładzie będzie pan całkiem bezpieczny.
Zostawił żonę i Harry'ego w powozie, a sam udał się na
„Expedience". Kapitan Erskine czekał przy beczkach ze słodką
wodą. Znał Marcusa od czasu, kiedy w kwietniu razem wra­
cali z Hagi.
- Och, lord Reresby - odezwał się na powitanie - miło
znów pana widzieć. Wszystko w porządku. O wyznaczonej
porze podnoszę kotwicę. Czym jeszcze mogę panu służyć?
- Przywiozłem panu pasażera, o którym wspominałem
wcześniej. To John Oakley.
Kapitan zmarszczył brwi.
- John Oakley? - powtórzył powoli. - To chyba pomyłka.
Pan Oakley jest już na pokładzie. Przybył jakąś godzinę te­
mu i od razu zaszył się w swojej kajucie. Podobno jest tro­
chę chory.
- To niemożliwe. Pan Oakley w tej chwili czeka w moim
powozie. Proszę opisać pańskiego pasażera, panie kapitanie.
- Dosyć wysoki, szpakowaty, o pociągłej twarzy. Pewnie po
pięćdziesiątce. - Erskine zauważył wyraz twarzy Marcusa. -
Zna go pan?
- Owszem.
- Zaraz go tu sprowadzę.
- Nie trzeba. Sam do niego pójdę. Niech pan mu nic nie
mówi.
Kapitan był zdziwiony zachowaniem gościa.
- Mogę spytać dlaczego?
- Zapewniam pana, kapitanie, że człowiek na pańskim statku
304
to nie John Oakley, lecz uciekinier, usiłujący zbiec przed spra­
wiedliwością. Nazywa się Fenton. Był jednym z głównych zwo­
lenników Monmoutha i niemal cudem udało mu się umknąć
spod stryczka w Taunton. Kiedyś był moim rządcą, więc znam
go zupełnie dobrze. Mam też swoje powody, żeby stanął przed
sądem.
- To znaczy?
- Zamordował mojego ojca.
Kapitan pomału pokiwał głową.
- Szuka pan zemsty, milordzie? Nie pozwolę na zabójstwo
na moim statku.
- To nie leży w moich intencjach. Chcę z nim tylko przez
chwilę porozmawiać, zanim wezwiemy żołnierzy. Proszę zale­
dwie o kilka minut. Potem niech pan zawoła patrol.
- Co mam im powiedzieć?
- Że złapał pan pasażera na gapę.
- Dobrze, zgadzam się, ale proszę o pośpiech. W ciągu pół
godziny muszę stąd odpłynąć, bo inaczej stracę dobrą falę.
Kajuta jest po prawej od głównego przejścia.
Marcus oparł dłoń na rękojeści szpady i poszedł we wska­
zanym kierunku. Przez chwilę nasłuchiwał pod zamkniętymi
drzwiami, ale z kajuty nie dochodziły żadne dźwięki. Nacisnął
klamkę i wszedł do środka.
- Szuka pan kapitana? - rozległ się jakiś głos. - Jest na po­
kładzie.
- Kapitana? - zapytał Marcus. - A skąd ten pomysł? Przy­
szedłem tu po ciebie, Fenton.
305
Były rządca siedział skulony na krześle. Na dźwięk głosu
Marcusa gwałtownie poderwał głowę i wyciągnął przed siebie
rękę z pistoletem. Marcus uśmiechnął się złośliwie.
- Zatem czekałeś na mnie.
Dłoń Fentona drżała jak w febrze. Harry powiedział, że zranił
napastnika nożem. Najwyraźniej rana była dość poważna. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Pokrewne

    Start
    Helen Wells [Cherry Ames 22] Cherry Ames, Rural Nurse (pdf)
    One Night Stand 2 Falling for My Best Friend's Brother J. S. Cooper and Helen Cooper
    Gordon R. Dickson The Last Dream
    Elene Lewis Downfall (pdf)
    Barrie Abelard The Baker's Man [DaD] (pdf)
    Burroughs Edgar Rice 1.Tarzan wśÂ›rod maśÂ‚p
    Lerum May Grethe Córy śąycia 03 Wić™zy Krwi
    Lowell Elizabeth Donovanowie 04 Rubinowe bagna
    Anne McCaffrey Pern 07 Moreta Dragonlady of Pern
    Zajdel Janusz Limes Inferior (pdf)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • robertost.xlx.pl