[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dwadzieścia lat. . .
Stałem więc sobie bezwolnie, tymczasem eskortujący mnie policjant wyczy-
tywał na głos szczegóły mojej sprawy oficerowi przyjmującemu.
Dobra powiedział gość, pod którego opiekę przechodziłem. Wpisał się
do jakiejś książki i wyrwał z niej kartkę. Tu jest pokwitowanie za jedną sztukę.
Jak Bóg na niebie, tak właśnie powiedział: za jedną sztukę ! W więzieniu
przestaje się być człowiekiem, jest się sztuką , kimś pogrzebanym za życia, cho-
dzącym numerem statystycznym, jest się czymś, co można przekazywać z rąk do
rąk tak, jak to robiła Poczta Jej Królewskiej Mości z żółtym pudełkiem pełnym
brylantów, jest się opakowaniem wypełnionym krwią i bebechami, które wyma-
gają żarcia w regularnych odstępach czasu, no i oczywiście tak się tu zakłada
jest się całkowicie pozbawionym rozumu.
Ty! Rusz się no! odezwał się mój nowy opiekun. Właz tutaj.
Otworzył kluczem drzwi, po czym odstąpił na bok, by mnie przepuścić. Drzwi
zatrzasnęły się za mną z hukiem i usłyszałem szczęk zamka.
Znalazłem się w pomieszczeniu, w którym tłoczyli się faceci najróżniejszej
maści, co wnosiłem po ich ubraniach. Można tam było zobaczyć wszystko po-
cząwszy od dżinsów, skończywszy na meloniku i spodniach w prążki. Nikt się nie
37
odezwał. Po prostu stali tak sobie ze wzrokiem wbitym w podłogę i oddawali się
temu zajęciu z jakąś szczególną pasją. Przypuszczam, że wszyscy czuli się tak jak
ja, że stracili całą parę.
Czekaliśmy tam długo, zastanawiając się, co będzie dalej. Może niektórzy
z nich wiedzieli, z poprzednich odsiadek. Ja jednak znalazłem się w angielskim
mamrze po raz pierwszy i trochę się bałem. Zaczynałem się martwić tym, co po-
wiedział Maskell o nieprzyjemnym traktowaniu więzniów kategorii specjalnej.
Wreszcie zaczęli nas wywoływać, pojedynczo, przestrzegając po rządku al-
fabetycznego. R znajduje się dopiero gdzieś pod koniec alfabetu, musiałem więc
czekać dłużej niż większość, ale i moja kolej w końcu nadeszła, a wtedy strażnik
zaprowadził mnie korytarzem do jakiegoś gabinetu.
Więznia nigdy nie prosi się, by zechciał usiąść. Stałem zatem przed biurkiem
i odpowiadałem na pytania, a więzienny oficer zasuwał dane jak maszyna. Zapisał
moje imiona, nazwisko, miejsce urodzenia, imię ojca, nazwisko panieńskie matki,
ile mam lat, jakich krewnych i jaki zawód. Przez cały ten czas ani razu na mnie
nie spojrzał, bo dla niego nie byłem człowiekiem. Widział we mnie komputerowy
bęben z danymi statystycznymi naciskał guzik, pstrrryk i już jest potrzebna
informacja.
Kazali mi opróżnić kieszenie. Ich zawartość cisnęli na biurko i zanim ją wrzu-
cili do płóciennego worka, skrupulatnie wszystko spisali. Potem zdjęli mi odciski
palców. Rozejrzałem się w poszukiwaniu czegoś, czym mógłbym zetrzeć tusz, ale
niczego takiego nie znalazłem.
Wkrótce dowiedziałem się, dlaczego. Strażnik wyprowadził mnie z gabinetu
i wepchnął do gorącego, wypełnionego parą pomieszczenia, gdzie kazano mi ro-
zebrać się do naga. Tam właśnie pożegnałem się ze swoim ubraniem. Nie miałem
go oglądać przez dwadzieścia najbliższych lat i musiałbym mieć cholernie dużo
szczęścia, żeby okazało się jeszcze modne.
Po kąpieli, co dobrze mi zrobiło, ubrałem się w więzienny strój. Przedzierz-
gnąłem się w człowieka w garniturze z szarej flaneli. Tylko że ten garnitur miał
okropny krój i z dwojga złego wolałbym już chyba pójść do krawca Mackintosha.
Przemaszerowałem kolejnym korytarzem i wylądowałem na badaniu lekar-
skim. Badanie lekarskie to następny przejaw biurokratycznej głupoty. Dlaczego
nie przeprowadzają go, kiedy człowiek jest nagi, tuż po prysznicu? Tego nie byłem
w stanie pojąć. Tym niemniej rozebrałem się grzecznie, potem znów się ubrałem
i zostałem zakwalifikowany do pracy. Tak, okazałem się pierwsza klasa! Jestem
facet zdatny do każdej roboty!
Pózniej strażnik zaprowadził mnie do ogromnego holu z rzędem cel wzdłuż
ścian i z żelaznymi schodami, do złudzenia przypominającymi schody przeciw-
pożarowe.
Powiem ci tylko raz odezwał się strażnik. To jest hol C.
Z metalicznym tupotem pokonaliśmy kilka stopni i weszliśmy na podest. Za-
38
trzymał się przed jakąś celą i otworzył ją kluczem.
Twoja.
Wszedłem do środka i drzwi zatrzasnęły się za mną z głuchym łoskotem osta-
teczności. Stałem tak, nie patrząc na nic w szczególności. Mózg mi kompletnie
zdrętwiał. Po jakimś kwadransie położyłem się na łóżku i byłem o krok od tego,
żeby zapłakać się na amen.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]