[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powstrzymywała się od płaczu, gdy pielęgniarka myła jej brzuch.
Otworzyły się drzwi i wszedł doktor Vandermer ubrany w nieskazitelnie czysty
strój chirurgiczny. Na jego widok zrobiło jej się razniej.
- Jak samopoczucie? - spytał.
- Chyba dobrze - odparła słabym głosem.
Chciała, żeby lekarz jeszcze coś do niej powiedział, ale on patrzył
niewidzącym wzrokiem przed siebie. Zerknęła pytająco na pielęgniarki, lecz one
najwyrazniej traktowały jego milczenie jako rzecz naturalną. Po chwili
Vandermer jakby wyszedł z transu i poprosił pielęgniarki o środki
znieczulające.
- Poczujesz teraz lekkie ukłucie - oznajmił lekarz bezbarwnym głosem. Zgrabnym
ruchem wbił igłę w skórę Jennifer.
Dziewczyna zamknęła oczy, starając się jednocześnie nie myśleć o tym, co miało
nastąpić.
Jazda taksówką z lotniska Kennedy'ego do Kliniki Juliańskiej wyglądała
naprawdę szaleńczo. Kiedy Adam pomachał dwudziestodolarówką, kierowca zaczął
się zachowywać tak, jakby to był wyścig, w którym stawką było jego życie. Nie
minęło pół godziny, gdy z piskiem opon zatrzymał się przed szpitalem. Adam
rzucił mu dwadzieścia dolarów i, nie czekając na resztę, pognał po schodach.
Przerwał rozmowę recepcjonistkom, domagając się informacji, gdzie wykonuje
zabiegi doktor Vandermer.
- Właśnie przeprowadza aborcję mojej żonie - krzyknął.
- Zabiegi przerywania ciąży odbywają się na szóstym piętrze, ale... Nie czekał
ani chwili dłużej. Nie zważając na wołanie recepcjonistki, że nie wolno mu
jechać na szóste piętro bez asysty, wskoczył do windy, której drzwi właśnie
się zamykały.
Kiedy winda się zatrzymała, rzucił się w kierunku znajdujących się w końcu
korytarza podwójnych drzwi z napisem: "Sale zabiegowe". Mijając pokój
pielęgniarek, zauważył wspaniałe, antyczne meble i zastanawiał się, czemu ten
wystrój miał służyć.
Jedna z pielęgniarek krzyknęła, żeby się zatrzymał, ale pobiegł dalej. Wpadł
przez podwójne drzwi i zajrzał do pierwszej sali. Była pusta. Skoczył do
następnej. Jakaś pielęgniarka zagrodziła sobą drzwi, ale ponad jej ramieniem
dostrzegł twarz pacjentki. To nie była Jennifer.
Wsadził głowę do kolejnej sali, po drugiej stronie korytarza.
- Co pan tu robi? - spytała pielęgniarka z niemieckim akcentem.
Adam brutalnie odsunął ją na bok. Zobaczył doktora Vandermera pochylającego
się nad stołem operacyjnym. Lekarz trzymał w ręku strzykawkę podskórną, a
tkwiąca na jej końcu igła połyskiwała w świetle jarzeniówek.
- Jennifer! - krzyknął z ulgą. Zabieg nie posunął się poza znieczulenie
miejscowe. - Proszę, nie rób tego. Nie przerywaj ciąży. Przynajmniej zgódz się
na dalsze badania.
Jennifer uniosła się nieco. Do sali wpadło dwóch sanitariuszy i wykręciło
Adamowi ręce. Zauważył, że obydwaj mieli te same tępe spojrzenia co stewardzi
na statku.
- Dobrze, już dobrze - powiedział. - Dopięliście swego. Pokazaliście, że
jesteście silniejsi. A teraz łaskawie mnie puśćcie.
- Adam Schonberg? - zdziwił się Vandermer. Zanim usłyszał głos Adama, myślał,
że ma do czynienia z jakimś psychopatą. - Co pan tu robi? Jennifer mówiła, że
wyjechał pan z miasta.
- Proszę, niech pan przerwie zabieg. Muszę panu coś koniecznie powiedzieć.
Lekarz jakby nagle przypomniał sobie o sanitariuszach i klepnął jednego z nich
w ramię.
- Znam tego człowieka - oznajmił. - Możecie go puścić. - Odwiązał maskę, która
opadła mu na piersi.
Sanitariusze uwolnili Adama. Otworzyły się drzwi na korytarz i paru
pracowników kliniki zajrzało do środka, by sprawdzić, co się dzieje.
- Wszystko w porządku - zapewnił doktor, a zwracając się do sanitariuszy
dodał: - Poczekajcie na zewnątrz.
Gdy wyszli, zapewniwszy Jennifer, że to nie potrwa długo, poprowadził Adama do
małego przedpokoju.
- Udało mi się dostać na jeden z rejsów Arolenu - wyrzucił z siebie Adam, gdy
tylko lekarz zamknął drzwi.
Vandermer spojrzał na niego tak, jakby dopiero co zauważył dżinsy i
podkoszulek z Saint Thomas. Nawet jeśli wiedział, o czym mowa, to nie dał tego
po sobie poznać.
- Cieszę się, że pan tam pojechał. Pózniej możemy porównać notatki, ale teraz
muszę się zająć pańską żoną. Proszę poczekać na mnie w holu. To nie potrwa
długo.
- Ale pan nic nie rozumie. Rejsy Arolenu to coś więcej niż intensywne sesje
naukowe. To tylko przykrywka dla skomplikowanych działań, mających na celu
modyfikację zachowań.
Doktor Vandermer rozważał, jak powinien postąpić. Schonberg zachowywał się jak
psychopata. Może zdoła go przekonać, by udał się na Oddział Psychiatryczny,
gdzie będzie mu w stanie pomóc jakiś doświadczony lekarz. Podszedł do Adama i
objął go ramieniem.
- Sądzę, że powinien pan o tym porozmawiać z doktorem Pace. Może pójdziemy na
dół i przedstawię mu pana?
Adam odepchnął rękę Vandermera.
- Pan chyba nie słyszał, co powiedziałem. Mówię o modyfikacji zachowań
wywoływanej środkami farmakologicznymi. Doktorze Vandermer, pan także stał się
ofiarą. Faszerowano pana lekami psychotropowymi. Rozumie pan?
- Adamie - westchnął lekarz - wiem, że pan wierzy w to, co mówi, ale na rejsie
nie podawano mi żadnych leków. Wygłaszałem odczyty. To były cudowne dni,
podobnie jak czas spędzony w Puerto Rico.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]