[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się odczepić, zostawić ją w spokoju i przestać udawać, że ją znam. Ale
przede wszystkim mam nadzieję, że za chwilę usłyszę glos mamy,
śmiejącej się z mojego kłamstwa, wybaczającej mi wszystko, nawet to
małe oszustwo.
Po drugiej stronie stołu głęboki pomruk madame Romanoff staje się słodki
niczym pieśń kościelna.
- Kochanie, czy to ty? Och, tak bardzo za tobą tęsknię.
Dopiero teraz uświadamiam sobie, że wstrzymywałam oddech w nadziei
na szansę, w oczekiwaniu na cud. Serce łomocze mi szaleńczo w piersi,
nie mogę się powstrzymać i wołam do niej:
- Mamo! To ty?
- Tak, maleńka, to ja, twoja kochająca mama.
Wśród publiczności rozlegają się chlipnięcia. Moja mama nigdy nie
powiedziałaby czegoś tak ckliwego. Rzucam kłamstwo, żeby sprawdzić,
czy do mnie wróci.
- Manio, czy bardzo tęsknisz za naszym domem w Surrey? Za krzewami
róż z tyłu przy małym kupidynie?
Błagam, żeby powiedziała: Coś ci się pomieszało, kochana Gemmo".
Albo coś innego. Cokolwiek. Byle nie to...
- Och, widzę go nawet teraz, moja mila. Zieleń Surrey. Róże w naszym
cudownym ogrodzie. Ale nie możesz za mną za bardzo tęsknić, dziecino.
Znów się zobaczymy pewnego dnia.
Tłum pochlipuje i wzdycha, rozrzewniony całą sceną, gdy tymczasem
kłamstwo kwasem przeżera mi wnętrzności. Madame Romanoff to tylko
aktorka. Udaje, że jest moją matką, osobą o nazwisku Sara Rees-Toome,
mieszkającą w domku z kupidynem w ogrodzie, a moja mama to Virginia
Doyle, kobieta, która nigdy nie postawiła nogi w Surrey. Chciałabym
pokazać madame Romanoff posmak tego, jak to naprawdę jest po drugiej
stronie, tam gdzie duchy bynajmniej nie są szczęśliwe na widok gości. Nie
zdaję sobie sprawy z tego, że z całej siły ściskam madame za rękę, gdy
pojawia się nagły rozbłysk światła, jakby świat się otworzył, i znów
wpadam do tunelu, a gniew mocno ciągnie mnie w dół.
Ale tym razem nie jestem sama.
Jakimś cudem zdołałam zabrać ze sobą madame Romanoff. tak jak
przedtem Pippę. Nie mam zielonego pojęcia, jak to się stało. ale jest tu, nie
da się zaprzeczyć, i wrzeszczy wniebogłosy.
- Szlag by to! Gdzie ja jestem? - Madame Romanoff rzeczywiście jest
rodowitą Rosjanką, prosto ze wschodniego Londynu. - Ktoś ty, u licha,
jest?
Nie mogę jej odpowiedzieć. Odjęło mi głos. Znajdujemy się w ciemnym,
mglistym lesie - rozpoznaję go z moich snów. To musi być ten sam mglisty
las, o którym pisała Mary Dowd. Udało mi się.
Jestem w międzyświecie. I jest on równie realny jak rozhisteryzowana
złodziejka obok mnie.
- Co jest, no co? - Chwyta mnie mocno za rękaw. Wśród drzew coś się
porusza. Mgła podpełza bliżej. Zaczynają wychodzić jeden po drugim, aż
zbiera się ich około dwudziestu.
Są martwi, mają puste oczy, blade usta i lśniącą skórę mocna naciągniętą
na kościach. Kobieta w łachmanach trzyma przy
piersi dziecko. Ocieka wodą, a z jej włosów zwisają strąki śliskich
zielonych roślin. Dwaj mężczyzni kuśtykają do przodu z wyciągniętymi
ramionami. Widzę zaokrąglony kawałek kości tam, gdzie
ich ręce zostały odrąbane. Zbliżają się, a z ich ust wydobywa się
ten sam ohydny pomruk.
Przyszłaś. Przyszłaś do nas.
Madame Romanoff piszczy i chyba usiłuje się wdrapać po moim boku.
- Co tu się dzieje, do jasnej anielki? Słodki Jezu, zabierz mnie stąd.
Proszę! Nigdy już nikogo nie ocwanię, na grób mamuni przysięgam,
nigdy!
- Stać - mówię, wyciągając dłoń. Ku mojemu zaskoczeniu to działa. -
Które z was to Sara Rees-Toome?
%7ładen z duchów się nie zgłasza.
- Jest wśród was ktoś o tym nazwisku? Cisza.
- Powiedz, żeby sobie poszli - prosi madame Romanoff. Podnosi z ziemi
konar i macha nim dziko przed sobą, pokwikując ze strachu.
Nagle zauważam ją wśród drzew. Błękitny jedwab jej sukni. Słyszę jej
ciepły, bursztynowy śmiech. Znajdz mnie. jeśli potrafisz, kochanie.
Chwytam madame Romanoff za ramiona.
- Jak się pani nazywa? Jak się pani naprawdę nazywa?
- Sally - odpowiada, zachrypnięta ze strachu. - Sally Carny.
- Sally, niech mnie pani uważnie posłucha. Muszę panią na chwilę
zostawić, ale zaraz wrócę. Nic się pani nie stanie.
- Nie! Nie zostawisz mnie tu z nimi, ty mała zdziro! Wydrapię ci te
paskudne zielone ślipia, jak tylko wrócimy! Popamiętasz mnie!
Krzyczy nadal, ale ja już biegnę między drzewami - błękitna nadzieją
miga tuż przede mną, ale zawsze poza zasięgiem - aż docieram do ruin
świątyni. Na ołtarzu otoczonym przez palące się świece siedzi Budda ze
skrzyżowanymi nogami. Panuje tu spokój. Nie słychać żadnych dzwięków
poza gruchaniem ptaków. Nie istnieje strach. Przesuwam dłoń przez
pomarańczowoniebieskie płomienie świec, ale nie czuję gorąca ani bólu.
Przez otwarte drzwi napływa słodka woń lilii. Chciałabym zobaczyć te
kwiaty mojego dzieciństwa. mojej mamy i Indii, i nagle są wszędzie.
Pomieszczenie jest pełne kwitnących białych kwiatów. Sprawiłam, że to
się stało tylko siłą swoich myśli. Jest tak pięknie, że mogłabym tu zostać
na zawsze.
- Mamo? - Głos mam cichy i pełen nadziei. W sali robi się jaśniej. Nie
widzę jej, ale słyszę.
- Gemmo...
- Mamo, gdzie jesteś?
- Nie mogę się tu pokazywać ani zostać zbyt długo. Te lasy mogą być
niebezpieczne. Szpiedzy są wszędzie.
Nie wiem, o czym ona mówi. Nadal nie mogę uwierzyć, że tu jestem. I że
ona tu jest.
- Mamo, co się ze mną dzieje?
- Gemmo, masz wielką moc, moja kochana.
Jej glos odbija się echem we wnętrzu świątyni. Moja kochana. kochana,
kochana... Czuję ucisk w gardle.
- Nie rozumiem tego. Nie potrafię nad tym zapanować.
- To przyjdzie z czasem. Ale musisz używać swojej mocy, pracować
nad nią, inaczej zaniknie, a wtedy nie da się jej już odzyskać.
Czeka cię wielka przyszłość, Gemmo, jeśli się na nią zdecydujesz.
Pojawia się małpka kataryniarza. Siedzi na zaokrąglonym ramieniu Buddy,
obracając głowę to w jedną stronę, to w drugą, i obserwując mnie.
- Są ludzie, którzy nie chcą, żebym używała tego, co mam. Otrzymałam
ostrzeżenie.
Głos mamy jest spokojny, pełen zrozumienia.
- Rakshana. Boją się ciebie. Boją się tego, co mogłoby się stać, gdyby ci
się nie udało, a jeszcze bardziej boją się władzy, którą posiądziesz, jeśli ci
się uda.
- Co mi się uda?
- Przywrócenie magii międzyświata. Jesteś ogniwem łączącym go z
Zakonem. Jego magia żyje w tobie, moja kochana. Jesteś znakiem, na
który czekał tyle lat. Ale istnieje też niebezpieczeństwo.
Ona również pożąda twojej mocy i nie przestanie szukać, dopóki cię nie
znajdzie.
- Kto?
- Kirke.
Kirke. Kirke. Kirke.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]