[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gottliebie, mój przyjacielu, idz teraz do domu. Zasiądz do pisania powieści i dopilnuj, by twoja pierwsza
zaliczka była nie mniejsza, jak sto tysięcy dolarów. A ponieważ nie będziesz miał żadnych
poważniejszych kosztów, o jakich warto by tu wspominać, być może za wyjątkiem kilku groszy na
papier, nie będziesz musiał niczego potrącać i będziesz mógł zatrzymać pięćdziesiąt tysięcy.
- Jesteś szalony - podsumował.
- Jestem po prostu pewny - odparłem - i aby to udowodnić, zapłacę nawet za lunch.
- Jesteś szalony - powtórzył głosem, w którym czaił się cień lęku i szybko wyszedł pozostawiając mi do
zapłaty rachunek, chociaż musiał z pewnością wiedzieć, iż moja propozycja była natury jedynie
retorycznej.
Zadzwoniłem do niego już następnego wieczora. Normalnie czekałbym dłużej i z pewnością nie
popędzałbym go. Jednakże teraz stanowił on moją inwestycję finansową. Lunch kosztował mnie
jedenaście dolarów, nie wspominając już o napiwku, więc to naturalne, że byłem dla niego bezlitosny.
Chyba sam to rozumiesz.
- Gottliebie - powiedziałem - jak idzie pisanie powieści?
- Wspaniale - odparł z roztargnieniem. - Bez problemu. Napisałem dwadzieścia stron, całkiem niezłych,
nawiasem mówiąc.
Generated by ABC Amber LIT Converter, http://www.processtext.com/abclit.html
Jego głos jednak był mało przekonujący, nieomal zdawkowy, zupełnie jakby jego uwaga zaprzątnięta
była czymś innym.
- Dlaczego nie skaczesz więc z radości? - zapytałem zdziwiony.
Z powodu powieści? Nie wygłupiaj się. Dzwonili Feinberg, Saltzberg i Rosenberg.
- Z twojego biura... to znaczy z twojego ex-biura reklamowego?
- Tak. Oczywiście nie wszyscy; tylko Feinberg. Chce przyjąć mnie z powrotem.
- Ufam, Gottliebie, iż powiedziałeś mu dokładnie, gdzie może sobie schować...
Gottlieb nie pozwolił mi dokończyć.
- Najwyrazniej - powiedział - ocena mojej reklamy odświeżacza powietrza była niezwykle pozytywna.
Chcą ją wykorzystać, a także wystąpić ze zleceniem na całą grupę reklam, dla telewizji i dla gazet, a jako
tego, który poprowadziłby tę kompanię chcą jedynie autora pierwszej reklamówki. Powiedzieli, że to, co
zrobiłem, było śmiałe, mocno zaakcentowane i że dokładnie odpowiada dekadzie lat osiemdziesiątych.
Oświadczyli, iż pragną tworzyć reklamy, które będą bezprecedensowe gwałtowne i że potrzebują do
tego mnie. Naturalnie odparłem, że się zastanowię.
- To błąd, Gottliebie.
- Powinienem zażądać teraz podwyżki - dużej podwyżki. Nie zapomniałem słów, jakimi obrzucał mnie
Feinberg wykopując za drzwi - część była zresztą po hebrajsku.
- Pieniądze to marność, Gottliebie.
- Oczywiście, George, ale chcę zobaczyć, o jak wielką marność tu chodzi.
Nie przejąłem się tym zbytnio. Wiedziałem, jak bardzo pisanie reklam negatywnie wpływa na wrażliwą
duszę Gottlieba, wiedziałem także, jaką atrakcję stanowi łatwość, z jaką będzie mógł płodzić swoje
powieści. Teraz należało tylko czekać i (kując nowe powiedzenie) pozwolić, by prawdziwa natura obrała
własny kurs.
Ale wtedy właśnie reklama odświeżacza powietrza pojawiła się w środkach masowego przekazu i z
miejsca stała się rynkowym hitem. Slogan Precz z fetorkiem stał się powszechnym powiedzeniem wśród
amerykańskiej młodzieży i każdorazowe jego użycie, chcąc nie chcąc, stanowiło dodatkową reklamę dla
jakiegoś produktu.
Sądzę, iż sam pamiętasz tę chwilową fanaberię - oczywiście, że pamiętasz, ponieważ jak rozumiem
wstawki z tym sloganem stały się de rigueur w periodykach, dla których usiłujesz pisać, więc
niejednokrotnie musiałeś się na nie natknąć.
Potem ukazały się inne reklamy podobnego typu, wszystkie odnosząc podobny sukces, jak pierwsza.
I nagle zrozumiałem. Azazel przestroił umysł Gottlieba w sposób umożliwiający mu zaspokajanie gustów
czytelników, ale - będąc małym i bez większego znaczenia - nie był w stanie dostroić jego umysłu tak,
aby ów dar miał zastosowanie jedynie przy pisaniu powieści. Równie dobrze mogło być i tak, iż Azazel
sam nie wiedział, co to takiego powieść.
Generated by ABC Amber LIT Converter, http://www.processtext.com/abclit.html
A czy to zresztą ważne?
Nie mogę powiedzieć, żeby Gottlieb był szczerze zadowolony, kiedy wróciwszy do domu zastał mnie
pod drzwiami swego mieszkania. Nie był jednak zupełnie pozbawiony uczucia wstydu, bowiem zaprosił
mnie do środka. Jak z satysfakcją zauważyłem, nie mógł odmówić zaproszenia mnie na obiad, chociaż
równocześnie wynalazł sposób (celowo, jak sądzę) na popsucie mi tej przyjemności prosząc, abym
przez dość długi czas zajmował się Gottliebem Juniorem. Było to przerażające przeżycie.
Pózniej, kiedy byliśmy już w jego jadalni sami, zapytałem:
- I jak wielka marność przypadła ci w udziale, Gottliebie?
Spojrzał na mnie z wyrzutem.
- Nie nazywaj tego marnością, George. To brak poszanowania. Pięćdziesiąt tysięcy rocznie
rzeczywiście jest marnością, przyznaję, ale sto tysięcy rocznie plus całkiem niezłe dochody uboczne
stanowią już o pewnym statusie.
Co więcej, wkrótce założę własną firmę i zostanę multimilionerem, a na tym poziomie pieniądze stają się
cnotą - albo władzą, co jest zresztą jednym i tym samym, oczywiście. Posiadając taką władzę, będę
mógł na przykład zniszczyć Feinberga. To oduczy go obrzucania mnie zwrotami, dla których w rozmowie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]