[ Pobierz całość w formacie PDF ]
skokach. Nigdy w życiu nie widziała brzydszego stworzenia.
75
- Założę się, że wziąłeś tego kundla, bo wiedziałeś, że nikt inny go nie zechce.
- Był w schronisku od dawna. W przyszłym tygodniu mieli go wyekspediować do psiarni Pana Boga. Spojrzał na mnie tymi dużymi
brązowymi ślepiami...-Dan wzruszył ramionami i westchnął ponuro - ...a teraz mu się wydaje, że jest moim panem. - Wyjął jej torby z
ręki. - To ja cię zaprosiłem, a ty odwaliłaś całą robotę.
- Co to, to nie, szanowny panie. Nie ma mowy. Od tej chwili ty przejmujesz pałeczkę. - Przeszli razem do kuchni. Ellie zajęła się wy-
pakowaniem jedzenia.
Pancho wspiął się na tylne łapy. Radośnie wywijał ogonem, łakomie obwąchiwał steki. Ellie skarciła go surowo:
- O nie, psie, nie ma mowy. Nawet takie cudo jak ty nie ma na co liczyć.
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że ten kundel ci się podoba? - Dan nie posiadał się ze zdumienia.
- Wygląda jak futrzana poduszka nadgryziona przez mole, ale mam miękkie serce dla życiowych rozbitków.
- Mam nadzieję, że mnie nie zaliczasz do tej kategorii. Roześmiała się głośno.
- Myślałam, że sprawy się mają dokładnie odwrotnie. O, jest. - Ostrożnie wypakowała kawałek ślicznego różowego tortu ze srebrnym
napisem Wszystkiego najlepszego, Miss Lottie", wetknęła palec w lukier i oblizała z apetytem.
- To okropne, wiem - przyznała, przewracając oczami z rozkoszy. - Ale nie mogłam się powstrzymać.
- Babcia ci na pewno powtarzała, że jeśli zaczniesz od ciasta, kolacja nie będzie ci smakować.
- Spodziewałam się, że powiesz, że nie można zjeść ciastka i nadal go mieć.
- Robię co w mojej mocy, żeby udowodnić coś wręcz przeciwnego. A ty? Z westchnieniem oparła się o zlew.
- Staram siÄ™, staram.
Miała smutny głos. Nalał jej wina.
- Iron Horse - poinformowaÅ‚. - Œwietna winnica. Spróbuj i powiedz, co myÅ›lisz.
Spojrzała mu niewinnie prosto w oczy.
- Myślę, że zbyt dużo czasu upłynęło, odkąd jadłam kolację z mężczyzną. -Po chwili dodała ze śmiechem: - Wprawdzie co wieczór
jadam z wieloma facetami, ale to się nie liczy, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi.
- Wiem. - Nadal patrzył jej w oczy. - To miłe. Zwłaszcza że jesteśmy starymi przyjaciółmi.
Kilka stopni prowadziło na plażę. Nadchodził przypływ. Aagodny wiatr rozwiewał włosy Ellie, która, przechylona przez poręcz we-
randy, napawała się pięknem oceanu. Dan zauważył bliznę na jej czole. Skąd ona się wzięła? - zastanawiał się. Potem zaproponował:
- Masz ochotę na spacer o zachodzie słońca?
Zdjęła adidasy i prawie pokonała Pancho w szaleńczej gonitwie na plażę. Podwinęła nogawki spodni, krzyknęła:
76
- Kto ostatni, ten mięczak! - i odbiegła. Ruszył za nią. Bolał go każdy mięsień.
- Patrzcie państwo, co to za staruszek! - Drażniła się z falami, zachwycona wolnością. - Gdzie się podział Dan surfer, Dan z brzuchem
jak deska do prasowania i pośladkami z marzeń każdej dziewczyny?
Uśmiechnął się półgębkiem.
- Masz niezłą pamięć. Ciekawe, czy pamiętasz również, jak na mnie zwymiotowałaś?
Dogonił ją. Jęknęła.
- Miałam nadzieję, że o tym zapomniałeś.
- Skądże znowu. Nie wiem tylko, czy nosiłaś wtedy aparat, czy nie? Tak energicznie pokręciła głową, że rude włosy podskoczyły.
- Zaczęłam dopiero pózniej. Dobrze, że chociaż tego nie dodasz do twoich wspomnień.
- Może... do moich życzeń.
Spojrzała na niego podejrzliwie, więc wyjaśnił:
- Już wtedy byłaś słodkim dzieciakiem.
- KÅ‚amca! - uÅ›miechnęła siÄ™. - ByÅ‚am jak Pancho, niezdarna, miaÅ‚am dÅ‚ugie pajÄ…kowate nogi i wielkie stopy. Œcigamy siÄ™ do skaÅ‚! -
krzyknęła i już jej nie było. Zrezygnowany ruszył za nią.
Wróciła zaraz. Miała zaróżowione policzki i błyszczące oczy. Ostatnio tak się czuła pierwszego dnia w college'u, pierwszego dnia
wolności. Nieważne, że to tylko jeden dzień.
- Ha! - mruknęła. - Wiedziałam! To skutek wypadku. Pozwiesz mnie do sądu i zedrzesz ostatnią koszulę z pleców. Będę ci płacić ren-
tę do końca życia.
Parsknął śmiechem.
- To, że rozwaliłaś mój nowiutki samochód, nie ma z tym nic wspólnego. Po prostu dziś po raz pierwszy od lat jechałem konno. To
klacz, równie niesforna jak ty i dwa razy silniejsza. Bolą mnie miejsca, których istnienia nawet nie podejrzewałem.
- Mówią, że konie są pod tym względem jeszcze gorsze niż rowery. Wsunęła dłoń pod jego ramię. Wolnym krokiem wracali do
domu.
- Dlaczego odszedłeś z policji? - zapytała nagle.
- Na mojej drodze stanęła kula. Najpierw uważałem się za szczęściarza, bo nie zginąłem, ale potem okazało się, że do emerytury mam
siedzieć za biurkiem. - Wzruszył ramionami. - Wtedy zatęskniłem za życiem na wsi. Przyziemnym, małomiasteczkowym i spokoj-
nym. Od codziennego obcowania ze zbrodnią robiło mi się niedobrze.
Skinęła głową: rozumiała go. Wdychała słone powietrze i rozkoszowała się dotykiem jego skóry na ręku, jego męskością. Dużo czasu
upłynęło od ostatniej randki, stwierdziła. To oczywiście nie jest randka w prawdziwym tego słowa znaczeniu.
Teraz on pytał:
- A ty? Pamiętam, że twoja rodzina była bogata. Rezydencja na szczycie wzgórza, prawnicy zarządzający majątkiem, stare pieniądze.
77
Zatrzymała się. Cisnęła kamyk w fale.
- Tak było kiedyś. Teraz muszę zarabiać na życie. Moja babcia nadal mieszka w Journey 's End, ale ledwo wystarcza na utrzymanie
domu. Nie ma już prawników, bo nie ma czym zarządzać. Jakimś cudem pieniądze się skończyły, zanim nadeszła moj a kolej. - Od-
garnęła włosy z oczu. - Jak to się mówi, takie j est życie.
- Nie żałujesz?
- %7łartujesz chyba. - Roześmiała się. -Pewnie, że żałuję. Po pierwsze, babcia mogłaby prowadzić styl życia, do jakiego przywykła,
nie martwiąc się, skąd brać pieniądze. Po drugie, moje życie byłoby wówczas dużo łatwiejsze. - Zamyśliła się na chwilę. - Z drugiej
strony, prawdopodobnie i tak robiłabym to samo co teraz, a to chyba o czymś świadczy. Wiesz, jeśli ci na czymś zależy, robisz to, z
pieniędzmi czy bez. W innym wypadku jestem idiotką, skoro pracuję po osiemnaście godzin dziennie w knajpie, która ledwo wiąże
koniec z końcem.
- Wygląda na to, że siedzimy na tym samym koniu. Moja winnica to ruina. Prawdopodobnie upłyną całe lata, zanim doprowadzę ją
do ładu. Podobno ciąży na niej klątwa i nigdy nie wyprodukowano tu butelki przyzwoitego wina.
- Dopóki ty się nie pojawiłeś.
- Dopóki nie pojawił się Carlos Ortega. Mój nowy zarządca. Chociaż niewykluczone, że uciekł z cyrku.
ŒmiaÅ‚a siÄ™, kiedy jej opowiadaÅ‚ o przybyciu Ortegi.
- Ale skąd wiesz, że możesz mu zaufać?
- Przeczucie. Nie mam wiele ponad to, lecz w niego wierzę. I, jak sprytnie mi wyjaśnił, nie mam innego wyboru.
Pancho wyprzedził ich, wpadł do domu i po chwili znowu biegiem pognał na plażę. Kątem oka Dan zobaczył mięso w psim pysku. Z
jękiem złapał się za głowę.
- Zwędził naszą kolację!
Ellie wychyliła się przez poręcz werandy. Pancho leżał na piachu i kończył konsumować stek z polędwicy.
- Co za przebiegły kundel - stwierdziła z podziwem. - Wybrał doskonały moment na dokonanie przestępstwa. Jest bardzo mądry.
Dan zerknął na psa ze złością.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]