[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szybko wszedł do pokoju.
- Walker, trochę mi słabo. Odprowadzisz mnie na górę?
- Oczywiście, proszę pani - odpowiedział Walker. - Czy mam powie
dzieć panu Boone'owi, żeby przyszedł kiedy indziej?
- Jake tu jest? - zapytała, wyraznie się odprężając. - Nie, nie, Walker.
Zobaczę się z nim. Przyślij go tu. - Lokaj wyszedł. - Jeśli to już wszyst
ko... - powiedziała do Dylana i Lizzie - mam ważną sprawę do omówie
nia z Jakiem.
64
Dylan się uśmiechnął.
Dobrze, mamo. Może zaprosisz mnie i Lizzie na kolację, żebyście
mogły lepiej się poznać?
Pani Dunhill uśmiechnęła się nerwowo i wstała zza biurka, gdy Jake
zajrzał do pokoju.
- Ach, Jake. Wejdz dalej, proszÄ™. Do zobaczenia, Dylan. Lizbeth...
Lizzie uśmiechnęła się ciepło.
- Proszę mnie nazywać Lizzie. Naprawdę bardzo bym chciała panią
lepiej poznać...
- Dobrze, moja droga. Zamknijcie za sobÄ… drzwi.
Dylan pokręcił głową, a Lizzie zagryzła wargę. Jake usiadł na krześle,
na którym wcześniej siedział Dylan. Wiedział, że czeka go męczące po
południe.
Odgłos nadjeżdżającego samochodu wyrwał Jake'a z rozmyślań. Jim
my wyskoczył z auta i kopnął oponę.
- To nie Dylan - mruknął, kiedy samochód minął ich i pojechał dalej. -
Gdzie on się podziewa? Miał tu być dwadzieścia minut temu.
Jake objął chłopaka ramieniem.
Na pewno Dylanowi wypadło coś w pracy. Pojedziemy więc we dwóch.
Jimmy zrobił ponurą minę.
- Wystawia mnie do wiatru już chyba piąty raz. Pewnie teraz uprawia
seks z Lizbeth.
- Hej! - warknął Jake. - Uważaj na słowa!
- Odkąd zaczął się z nią widywać, w ogóle nie ma dla mnie czasu! -
poskarżył się Jimmy. - Miałem już takiego kumpla. Odstawił mnie, kiedy
poderwał dziewczynę. Beznadzieja! - Podniósł z ziemi kamień i rzucił
nim w drzewo na podwórku. - A co tam.
Jake spojrzał uważnie na chłopaka. Jimmy był zły i czuł się odtrącony.
Czy na tyle, żeby próbować straszyć Lizzie i nie dopuścić do ślubu?
Gdy chłopak wsiadł do samochodu, Jake z przykrością pomyślał, że
musi go umieścić na swojej długiej liście podejrzanych.
- Dzień dobry, Lizzie i druhny. Witam w Salonie Mody Zlubnej Bettiny.
Bettina Tutweller, właścicielka sklepu i okropna snobka, przytrzymała
drzwi do swojego eleganckiego salonu przy najdroższej ulicy handlowej
w Troutville i uśmiechała się z przymusem. Po obu jej stronach stały asy
stentki, każda z centymetrem na szyi.
Gdy Lizzie, Holly, Gayle i Flea weszły do salonu, asystentki zaczęły się
uwijać jak w ukropie. Podały im herbatę w delikatnych filiżankach z chiń
skiej porcelany oraz szklanki z wodą, w której pływały plasterki cytryny.
65
- Nie posiadam się z radości, że wybrałaś mój sklep, żeby kupić suknię
ślubną i stroje dla druhen - ćwierkała Bettina. Jej półdługie, kręcone ja
sne włosy podskakiwały przy każdym słowie.
Oczywiście, pomyślała sarkastycznie Holly. Teraz, kiedy Lizzie wcho
dzi do rodziny Dunhilłów i wydaje ich pieniądze, jest tu bardzo mile
widziana.
A ty ciężko zapracujesz na każdego centa! - poprzysięgła w myślach
Bettinie.
- Bardzo ci dziękuję, Bettino - odparła Lizzie. - Oczywiście znasz
Fleę. Pracowała trochę dla ciebie. A to Gayle i moja kuzynka, Holly,
Druhny.
- Prudence nie przyjdzie? - zapytała Bettina, wyglądając przez okno.
Ma doskonały gust.
Lizzie posmutniała.
- Pru nie będzie moją druhną.
- Nie będzie druhną? - powtórzyła Bettina. - Przecież jest siostrą pana
młodego. Zwykle...
- Lizzie przedstawiła pani wszystkie druhny - przerwała Holly. - To
my.
Bettina przez chwilę patrzyła na nią, a potem przeniosła wzrok na Liz
zie.
- Rozumiem. - Głośno zaklaskała w dłonie. Natychmiast podbiegły
asystentki. - Zacznijcie się rozglądać, dziewczęta - powiedziała. - Gdy
byście czegoś potrzebowały, Jenny i Mary zaraz wam pomogą. Zamknę
łam sklep, żebyśmy mogły poświęcić wam całą uwagę. -I uśmiechając
się, odeszła wraz z asystentkami, ale Holly zauważyła, że stanęła za biu-
reczkiem z marmurowym blatem i przygląda się im jastrzębim wzrokiem.
- Nie przejmuj się jej uwagą na temat Pru - szepnęła Holly do kuzynki.
- Już o tym zapomniałam - odparła Lizzie. - Jestem taka szczęśliwa, że
nic nie zepsuje mi nastroju! - Z trudem powściągała entuzjazm. - Gzuję
się jak małe dziecko w cukierni! Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy,
że zgodziłyście się być moimi druhnami, wspierać mnie duchowo, cie
szyć się moją radością. Bardzo kocham was wszystkie! - Jej oczy zalśni
ły łzami szczęścia.
Holly zaśmiała się i przytuliła kuzynkę.
- Och, Lizzie. My też cię kochamy.
- Oczywiście - potwierdziła Gayle.
Flea kiwnęła głową.
- Ja zwłaszcza za to, że pierwszy raz w życiu nie muszę sobie szyć
sukienki.
66
Lizzie parsknęła śmiechem.
- W porządku, zaczynajmy. Ponieważ każda z was ma inny gust, wy
bierzcie suknie, które wam się podobają. A potem zobaczymy, czy uda
nam się zdecydować na jeden model.
Gayle skinęła głową i mrugnęła do Lizzie.
- Och, proszę pani! - zawołała do Bettiny. ~ Chciałabym obejrzeć te
seksowne, czerwone suknie dla druhen w rozmiarze osiem i dziesięć!
- A ja wolałabym zobaczyć bardziej konserwatywne, czarne sukienki,
szóstka - oświadczyła Flea.
Holly uśmiechnęła się do Lizzie. Najwyrazniej kuzynka mówiła Gayle
i Fłei o tym, jak niedawno potraktowała ją Bettina.
- Ja najpierw sięrozejrzę. Powiem, kiedy będę potrzebowała pomocy -
poinformowała właścicielkę sklepu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]