[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oknem, poznał tego ulicznego włóczęgę i wyczytał wyrok śmierci w jego oczach. Wraz ze
61
Stangersonem, który teraz był jego osobistym sekretarzem, pobiegł do prokuratora i oświad-
czył, że jego życiu zagraża zazdrosny, ziejący doń nienawiścią dawny rywal. Tegoż wieczora
uwięziono Jeffersona Hope. Niestety nie mógł on złożyć kaucji i dlatego kilka tygodni musiał
przesiedzieć w więzieniu. Kiedy go wreszcie wypuszczono, przekonał się, że dom Drebbera
stoi pustką, a on sam wraz z sekretarzem wyjechał do Europy.
Tak więc znów los pokonał mściciela. Jednakże gnany jeszcze silniejszą nienawiścią, rzu-
cił się on w dalszą pogoń. Z braku pieniędzy jął się na jakiś czas pracy i oszczędzał każdego
dolara. Zebrawszy wreszcie ledwie tyle, by wystarczyło na życie, wyjechał do Europy i tam,
imając się każdej pracy, ścigał wrogów od miasta do miasta. Wciąż jednak bezskutecznie.
Kiedy dotarł do St Petersburga27, oni wyjechali do Paryża, gdy się znalazł w Paryżu właśnie
wyruszyli do Kopenhagi. W stolicy Danii znów stanął o parę dni za pózno; obaj dawni mor-
moni wyjechali do Londynu, gdzie wreszcie udało mu się ich dopaść. O tym zaś, co się tam
wydarzyło, najlepiej dowiemy się z opowiadania samego Jeffersona Hope, tak jak je ściśle
zanotował doktor Watson, którego uprzejmości je zawdzięczamy.
27
St Petersburg dziś Leningrad.
62
XIII. Dalszy ciąg wspomnień dr Johna Watsona
Nasz jeniec, opierając się z szaleńczą zaciekłością, nie żywił jednak nienawiści do żadnego
z nas, gdyż obezwładniony, uśmiechnął się resztkami sił i wyraził nadzieję, że nie zranił ni-
kogo.
Pewnie zabierzecie mnie na policję powiedział do Sherlocka Holmesa. Moja dorożka
stoi przed drzwiami. Rozwiążcie mi nogi, to pójdę sam. Nie jestem już taki lekki, jak byłem
dawniej.
Lestrade i Gregson zamienili spojrzenia, jakby uważali tę propozycję za zbyt śmiałą, lecz
Holmes bez wahania uwierzył jeńcowi i rozwiązał ręcznik, którym skrępowaliśmy mu nogi w
kostkach. Jeniec wstał i rozprostował nogi, jakby się chciał przekonać, że naprawdę są wolne.
Pamiętam, jak patrząc na niego myślałem, że rzadko kiedy widziałem człowieka tak wspa-
niałej budowy. Z jego śniadej, ogorzałej twarzy bila energia i stanowczość me mniej zadzi-
wiająca od jego fizycznej siły.
Jeśli w tym mieście wakuje stanowisko komendanta policji, pan powinien nim zostać
powiedział, z nie ukrywanym podziwem spoglądając na mego współlokatora. Wspaniale
deptał mi pan po piętach.
Chodzcie, panowie, ze mną zwrócił się Holmes do obu detektywów.
Ja mogę powozić powiedział Lestrade.
Zwietnie! Gregson wsiądzie ze mną do środka. I pana zabierzemy, doktorze. Miał pan
swój udział w sprawie i powinien się pan nas trzymać.
Zgodziłem się chętnie i zeszliśmy wszyscy na dół. Nasz więzień nie próbował uciec i bez
oporu wsiadł do własnej dorożki, a my wsiedliśmy za nim. Lestrade wdrapał się na kozioł,
zaciął konia i szybko dowiózł nas do celu. Weszliśmy do niewielkiego pokoiku, gdzie in-
spektor policji zanotował nazwisko naszego więznia i nazwiska ludzi, o zamordowanie któ-
rych go oskarżono. Ten blady, beznamiętny urzędnik, obojętnie, czysto mechanicznie spełniał
swe obowiązki.
Więzień w ciągu tygodnia stanie przed sądem powiedział. A tymczasem, panie
Jefferson Hope, czy ma pan coś do powiedzenia? Muszę jednak uprzedzić pana, że zaproto-
kołuję każde pańskie słowo, które też może być użyte przeciwko panu.
Dużo mam do powiedzenia wolno odrzekł więzień. Chcę panom wszystko wyjaśnić.
Może pan woli zaczekać z tym do sprawy? spytał inspektor.
Mogę w ogóle nie stanąć przed sądem odparł Hope. Nie róbcie, panowie, takich
zdziwionych min. Wcale nie myślę o samobójstwie. Czy pan jest lekarzem? spojrzał na
mnie czarnymi, pałającymi oczami.
Tak odparłem.
Niech pan przyłoży dłoń uśmiechnął się i ręką w kajdanach wskazał na swą pierś.
Zrobiłem, o co prosił. Od razu uderzyło mnie niezwykłe łomotanie i pulsowanie idące
skądś z głębi. Cała klatka piersiowa drgała i dygotała jak dom wstrząsany pracującą wewnątrz
potężną maszyną. W ciszy pokoju wyraznie słyszałem głuche dudnienie i szmery dobywające
się z jego piersi.
Jak to! krzyknąłem. Pan ma anewryzm serca?
Tak to nazywają odparł beztrosko. Tydzień temu byłem u lekarza, który powiedział,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]