[ Pobierz całość w formacie PDF ]
doświadczony, spragniony żony po wojennych przygodach, musiał pobić na głowę byłego
powstańca o nieprzyjemnym charakterze i w dodatku nie pachnącego groszem. Złote funty
zapewniały dom, stabilizację i perspektywę reprodukcji, o czym ja nawet nie chciałem my-
śleć. Rozsądny człowiek wystosowałby do porucznika Jabłonowskiego list polecony z żąda-
niem zwrotu dwudziestu złotych dolarów i znacznej sumy w gotówce jako warunku zgody na
rozwód. W ten sposób, sprzedając porucznikowi Marysię, mogłem sobie zapewnić środki na
organizację nowego życia w Anglii lub gdziekolwiek. Niestety, czerwone plamy przed oczy-
ma uniemożliwiały mi rozsądne myślenie.
Ponieważ nic mnie nie trzymało w baraku oprócz pożywienia, ruszyłem po śniadaniu na
stację kolejową w Millom. Spacery po miasteczku zawsze sprawiały mi przykrość. W miej-
scowej prasie ukazywały się wrogie artykuły o Polakach z obozu, a któryś z laburzystowskich
posłów, wielbiciel Stalina, złożył nawet interpelację w Izbie Gmin. Polacy żyją na koszt bry-
tyjskiego podatnika, wałęsają się od rana do nocy, zaczepiają dziewczyny, tłoczą się w pu-
bach, ryczą po pijanemu, a w ogóle przez cały dzień nic nie robią. They are doing nothing!
Nie lubiłem paradować po miasteczku z napisami POLAND na ramionach.
26
Polubiłem natomiast angielskie koleje, ale rozkład jazdy zupełnie nie pasował do mojej
podróży. Parłem naprzód z całą furią. Po godzinie jazdy wysiadłem na stacji w Lancaster, by
czekać na ekspres do Liverpoolu. Jako człowiek roztrzęsiony, paliłem playersy jednego za
drugim, a dla zwilżenia spieczonych ust zamówiłem herbatę z mlekiem i kawałek keksu. Te
dwa produkty można było kupić na każdej stacji i o każdej porze, tak jak kipiatok w Rosji.
Wkrótce nadjechał ekspres i dowiózł mnie do Preston, gdzie znowu miałem się przesiąść.
Należało czekać trzy i pół godziny. Aaziłem tam i z powrotem po peronie, powtarzając w du-
chu słowa, które rzucę w twarz zdrajczyni i jej kochankowi. Nie muszę chyba dodawać, że
pogoda współgrała z mymi cierpieniami: od rana lało obficie z niskich czarnych chmur. I
znowu, dla zwilżenia ust, zamówiłem cup of tea i keks. Gdy wreszcie nadjechał pociąg, wsia-
dłem do przedziału pierwszej klasy, ale mógłbym równie dobrze jechać bydlęcym wagonem
wszystko mi było jedno. W kieszeni płaszcza spoczywał pistolet, ale amunicję schowałem do
kieszeni munduru, żeby w gorączce nie wystrzelić i nie żałować tego do końca życia.
Gdy pojawię się jak zjawa, blady, z gorejącym okiem, czy mogę liczyć na powrót Marysi?
Czy przekonam ją siłą mojej rozpaczy? Nieprzyjemnie żyć ze świadomością, że wyrolowali
cię wszyscy: najpierw historia za pośrednictwem Niemców i Sowietów, a teraz Marysia i po-
rucznik Jabłonowski. Czekał mnie los bezdomnego pomywacza albo pomocnika w kopalni,
bo do rąbania na przodku się nie nadaję. Do niczego nikomu nie jestem potrzebny i mogę z
całym spokojem zginąć pod kołami pociągu lub powiesić się w baraku. Gdyby Marysia przy
mnie pozostała, znalazłbym pewno siły do walki o przyszłość, gdyż jestem człowiekiem
obowiązkowym i wiem, że mąż musi utrzymywać żonę, choćby jej za bardzo nie kochał. Ob-
razy z przeszłości przesuwały mi się przed oczyma i zapadłem w jakiś stan półsnu czy półja-
wy, a gdy się ocknąłem, pociąg dojeżdżał do Wolwerhampton. Przerażenie! Przecież miałem
przesiadkę w Shrewsbury! Wyskoczyłem na peron i wkrótce objawiły się rozmiary klęski: za
trzy godziny mogłem wrócić do Shrewsbury albo czekać pięć godzin na pociąg do Bristolu,
przybliżający mnie do celu. Postanowiłem się nie cofać, ale przeć do przodu. Zapadał zmrok,
w hali dworcowej zapalono światła, a ja znowu rozpocząłem nerwowy bieg po peronie. Ku-
piłem nową paczkę papierosów, herbatę z mlekiem i keks. W miarę upływu czasu moja furia
walczyła ze zmęczeniem, a to kazało myśleć o sensie mych poczynań. Jednak rozwścieczona
ambicja tłumiła podszepty rozsądku, gdy ten nieśmiało namawiał do powrotu. Po dwóch go-
dzinach znowu kupiłem herbatę i keks. Była to jedyna koncesja na rzecz prozy życia. Dziwne,
ale nie pomyślałem nawet o alkoholu. Nie należałem do tych, co zapijają nieszczęście.
Te pięć godzin pęczniało w czasie, wlokło się bezlitośnie, zupełnie nie do porównania z
pięcioma godzinami człowieka oddanego rozrywce albo lekturze. Wreszcie nadjechał pociąg
do Bristolu i zasiadłem w pustym przedziale dla palących. Wszystkiemu winne jest powstanie
warszawskie, no i bolszewicy. Gdyby nas Niemcy nie wywiezli do obozu, gdybym się nie
znalazł we Włoszech, gdyby mi nie przyszedł do głowy głupi pomysł sprowadzenia Marysi za
złotą dwudziestodolarówkę, moja żona nigdy by sobie nie pozwoliła na ucieczkę. Otoczona
rodziną, babciami i ciotkami, nie zdobyłaby się na ten haniebny czyn choćby ze strachu przed
potępieniem. W Warszawie żylibyśmy nudno i spokojnie jak każda mieszczańska rodzina,
jeżeli byśmy się zdradzali, to tylko w głębokiej tajemnicy, no i chcąc nie chcąc wydalibyśmy
na świat dzieci, co by nas załatwiło do końca życia. Marysi brakowało parafii do tłumienia
niestosownych amorów. A tutaj? Przecież ona skorzystała z naszej narodowej tragedii! Znala-
zła się za granicą jako dobro wysoce poszukiwane i nic dziwnego, że zgodnie z prawem po-
daży i popytu chce zmienić męża równolatka bez zawodu, przyszłości i pieniędzy na człowie-
ka bardziej doświadczonego, po wyższych studiach i gotowego do zyskownej działalności, a
do tego dobrze zaopatrzonego w złote monety. Po co ja tam jadę, do jasnej cholery?!
To zwątpienie szybko minęło. Znowu krew uderzyła mi do głowy i poczułem przyspieszo-
ne bicie serca. Tej krzywdy nie mogę puścić płazem! Nigdy jeszcze Marysia nie wywołała we
mnie takiego wybuchu namiętności. Okazała się dobrem najwyższym. Jej utrata stałaby się
27
nieodwracalną klęską życiową, trzęsieniem ziemi, które wciągnęłoby mnie w swoje rozpadli-
ny i przysypało zwłoki gruzem.
Pociąg jechał dostojnie, przedział był elegancki i ciepły, pluszowe kanapy wygodne, za
oknem migotały iskry z parowozu, ale tym razem nie zasnąłem, bo zbytnia mnie trawiła go-
rączka. W Bristolu pobiegłem do rozkładu jazdy. Minęła już północ. I nowa tragedia.
Ostatni tego dnia pociąg w stronę Carmathen tak się nazywała ta ich przeklęta miejsco-
wość jak i całe hrabstwo odszedł przed godziną. Następnego mogłem oczekiwać o szóstej
rano, i to z przesiadką w Newport. Brytyjskie koleje czyniły wszystko, by mi przeszkodzić w
osiągnięciu celu i przez to dać czas do namysłu, a nawet skłonić do rezygnacji z dalszej po-
dróży. Otóż nie! Kłębiła się we mnie tępa złość na rozkład jazdy, ale i na Marysię, nie mó-
wiąc już o poruczniku Jabłonowskim. Nie mogłem ich zostawić w spokoju. Pewno leżą teraz
w łóżku, obsypując się pieszczotami, a ja tu cierpię katusze w ponurych halach dworcowych!
Namacałem pistolet w kieszeni płaszcza i ruszyłem po herbatę z mlekiem i keks. Ruch na
dworcu powoli zamierał. Zaczynały się martwe godziny Wlazłem do poczekalni, bo przecież
nie mogłem przez sześć godzin miotać się po peronie. Na ławce leżał przewodnik po Bristolu;
ktoś go zapomniał lub porzucił Usiłowałem czytać, ale mało co docierało do mojej świado-
mości. No, że nazwa kartonu rysunkowego pochodzi od nazwy tego miasta i że po zniesieniu
niewolnictwa i rozwoju Liverpoolu Bristol podupadł. Dobrze mu tak.
Odłożyłem przewodnik i wróciłem do rozdrapywania ran. Powinienem zastrzelić choćby
porucznika Jabłonowskiego. Marysia się nie liczyła; nie była podmiotem, ale przedmiotem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]