[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie narzekaliśmy. Justin sugerował nawet, żebyśmy zaliczyli jeszcze trzeci film, ale kiedy
zorientowałam się, że dochodzi wpół do jedenastej, zadecydowałam, że wracamy do domu.
- Nawet jeszcze nie wymyśliłam, w co się ubiorę!
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze. - Justin wyprowadził mnie z klimatyzowanego
pomieszczenia na wilgotne nocne powietrze.
Prawdopodobnie styl bycia Justina działał na mnie kojąco. Kiedy tak razem szliśmy,
mijając szeregi kamienic czynszowych wzdłuż Dziesiątej Ulicy, czułam, że się uspokajam.
Justin nie przepadał za Woodym Allenem, ale mogłam się założyć, że był pod
wrażeniem właśnie obejrzanego filmu. Po prostu szanował każdego, kto tak jak Allen z
miłością uwieczniał budynki i ulice Nowego Jorku.
Chociaż zawsze lubiłam słuchać, jak Justin opowiada o ceglanych detalach czy o
ozdobnych bramach, dzisiaj poczułam lekki smutek.
- Boże, Justin, powinieneś nakręcić film o Nowym Jorku! - powiedziałam.
Przypomniałam sobie jego pierwszy film. Justin opowiadał w nim o nowojorskich
gangach ulicznych w Lower East Side. Zbudował go podobnie do Mean Street Martina
Scorsese (to jeden z jego ulubionych reżyserów), ale u Scorsese a nie było romantyzmu
Justina.
- Tak, może... - odpowiedział w zamyśleniu, a na jego twarzy pojawił się wyraz
rozmarzenia.
Widziałam już tę minę przynajmniej tysiąc razy. Ciekawe, co przeszkadzało mu w
realizacji marzeń? Bardzo chciałabym to wiedzieć, zwłaszcza dziś, kiedy czułam, że ja sama
jestem o krok od odnalezienia siebie.
Moje radosne uczucia rozwiały się w domu, kiedy zobaczyłam wielkie, okrągłe zero
na automatycznej sekretarce. Kirk nie zadzwonił - ani żeby powiedzieć mi dobranoc, ani żeby
życzyć mi powodzenia na jutrzejszym interview. W zasadzie mogłam sama zadzwonić, ale
byłam już zmęczona ciągłym zabieganiem o nasz związek.
Zresztą w tej chwili miałam inne rzeczy na głowie. Z szafki na dokumenty
wyciągnęłam swoje zdjęcia portretowe. Leżały tam nietknięte już od dłuższego czasu.
Wahałam się chwilę. Trochę się bałam, że ja, trzydziestojednoletnia, będę bardzo się różnić
od swojej wersji sprzed trzech lat.
Otworzyłam wreszcie teczkę. Kobieta ze zdjęć patrzyła w obiektyw z pewnością
siebie, której nigdy nie czułam. Uśmiechała się zagadkowo, a nawet nieco... uwodzicielsko.
Czy to na pewno byłam ja? Nie chodziło tylko o stylistę, który wyprostował mi włosy, ani o
wizażystkę, która ostro popracowała nad moją cerą, ani nawet o profesjonalnego fotografa.
Tamta kobieta miała w sobie coś, czego mnie brakowało.
Nie miałam czasu zastanawiać się nad tym dłużej. Włożyłam kilka odbitek i CV do
jednej ze specjalnie odłożonych kopert. Wybrałam ubranie na jutro i pośpieszyłam do
łazienki, aby zmyć cały tłuszcz z popcornu, jaki zatykał moje pory. Potem wskoczyłam do
łóżka.
Nie mogłam jednak zasnąć. W myślach robiłam spis swoich ról. Jutro musiałam
przekonać Vivecę Withers, że jestem dla niej świetnym nabytkiem. Przecież nie upłynęło tak
wiele czasu, odkąd grałam Puka w Znie nocy letniej w Washington Square Park. I byłam
dobra - wiem, bo ludzie się śmiali - mimo że postaci charakterystyczne zazwyczaj mi nie
leżały. Sprawdziłam się też jako Maggie w Kotce na rozgrzanym blaszanym dachu i jako
Nora w Domu lalek (no dobrze, było to dyplomowe przedstawienie grupy hiszpańskiej, ale
zawsze), a w roli Pani Claus w Bożonarodzeniowej opowieści pokazałam, jak trudne jest
życie żony świętego Mikołaja.
Kiedy przenikliwy dzwięk budzika przeszył mój mózg o piątej rano, zastanawiałam
się, czy chociaż rozumiem, po co funduję sobie coś takiego. Moje kończyny były jak z
ołowiu, a umysł jeszcze bardziej zamulony niż zwykle, bo dopiero koło pierwszej udało mi
się zapaść w przerywany koszmarami sen. Zmusiłam się do wstania i z przerażeniem
myślałam o czekającym mnie dniu, o uśmiechu, który będę musiała mieć na twarzy, stając
przed rozespanymi dzieciakami, o południowej przerwie, której nigdy nie udawało mi się
wypełnić niczym pożytecznym i którą marnowałam na głupstwa aż do następnego wyroku,
czyli do siedmiogodzinnej zmiany w Lee & Laurie.
Dopiero kiedy spojrzałam na starannie przygotowany poprzedniego wieczoru strój,
przypomniałam sobie nagle, że to nie jest zwykły dzień. Dziś spotykam się z agentką!
Przetarłam rękami twarz i podeszłam do lustra. Tam dotarła do mnie kolejna prawda,
nieco bardziej przerażająca.
Wyglądałam strasznie. Mógł mi pomóc tylko porządny, gorący prysznic.
Taki Justin nawet we śnie wyglądał świetnie. Zauważyłam to, przechodząc na palcach
obok otwartych drzwi jego pokoju. Nie ma sprawiedliwości na świecie. Rankami Kirk też
wygląda wspaniale, nawet z zaspaną twarzą. Aatwo jest być facetem...
Nie wiem, jakim cudem przeżyłam rutynowe czynności Rośnij zdrowo , chociaż
muszę powiedzieć, że przypływ endorfin po porannych ćwiczeniach ukoił moje nerwy.
Niestety, nie na długo. Podczas śniadania z trudem mogłam cokolwiek przełknąć, bo mimo
słów otuchy, jakimi zasypywał mnie Colin, żołądek miałam ściśnięty.
- To jest dopiero początek, Angie. Dla nas obojga - mówił uszczęśliwiony, zajadając
się omletem. Ja już po drugim kęsie poczułam mdłości. - Nie widzisz? Wszystko się układa -
twój związek z Kirkiem, kariera aktorska...
Jeżeli to była prawda, to dlaczego miałam ochotę się rozpłakać?
Colin pożegnał się ze mną około wpół do dziesiątej, a ja postanowiłam udać się do
biblioteki. Czytelnia była jednym z moich ulubionych nowojorskich miejsc. Pod wysokimi
stropami i wśród długich drewnianych stołów z lampkami do czytania panował spokój i
można się było rozluznić. Doszłam tam akurat na dziesiątą, kiedy drzwi się otwierały.
Znalazłam sobie wygodne krzesło na końcu jednego ze stołów, wyciągnęłam egzemplarz
antologii słynnych monologów - i zaczęłam się rozluzniać.
I natychmiast zasnęłam.
Nie wiem, jak to się stało. No dobra. Wiem, jak to się stało. Otworzyłam jeden z
moich ulubionych monologów i w jednej chwili słowa zaczęły zamazywać mi się przed
oczami. Dlatego położyłam głowę na otwartej książce. Tylko na chwilę, powiedziałam sobie.
Tylko tyle, żeby pozbyć się pieczenia w oczach.
Niestety, wszystko potrwało więcej niż chwilę. Kiedy się ocknęłam i spojrzałam na
zegarek, okazało się, że przespałam całe czterdzieści pięć chwil.
Nie byłam nawet pewna, co właściwie wyrwało mnie ze snu. Wiedziałam tylko, że
jest dziesiąta czterdzieści pięć i mam kwadrans, żeby się pozbierać i znalezć na miejscu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]