[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Natalia Anastazja Tiemerowna skierowała się w stronę dostrzeżonego zarysu schodów.
- Przeszukam piętro - oświadczyła i dodała: - Jurij, osłaniaj mnie. Obejrzała się przez ramię
- jej oczy przystosowały się już do ciemności - i zobaczyła kilka stóp za sobą jasnowłosego Jurija z
czarną bryłą pistoletu w prawej dłoni.
- Oczywiście, panienko - odrzekł.
Nie lubiła tego teksańskiego akcentu, którego ostatnio się nauczył. Obróciła się patrząc na
niego i mając nadzieję, że w jakiś sposób, mimo ciemności, da mu to odczuć.
Dostrzegła wzruszenie ramion, potem odwróciła się i poszła w stronę schodów.
Przeskakiwała po dwa stopnie naraz. Złożyła kolbę swego H-K (wzorzec 308, selektywny ogień) i
trzymała go na biodrze jak lekki półautomatyczny karabinek.
Stanęła na szczycie schodów i przywarła płasko do ściany. Opierając się o nią pośladkami i
barkami - nasłuchiwała. Zdjęła czarną jedwabną opaskę z włosów i potrząsnęła głową, wpychając
jedwab do przedniej kieszonki kostiumu. Przygarniając dłońmi karabin, jednym płynnym ruchem
wślizgnęła się do korytarza, wylotem lufy karabinu omiatając otwartą przestrzeń.
- Sprawdz pokoje po lewej - rozkazała Jurijowi i czekając na odpowiedz zaczęła sprawdzać
pierwsze pomieszczenie z prawej. Drzwi były na pół otwarte, kopnęła je do wewnątrz i skoczyła do
środka, w przysiadzie, z selektorem H-K ustawionym na działanie automatyczne i palcem na
spuście.
Nic.
Wyszła z powrotem na korytarz. Drugi pokój po prawej miał okna wychodzące na plac
przed frontem budynku. Była niemal pewna, że był tam ktoś ze strzelbą, gdy szturmowali dom.
Drzwi były zamknięte.
Zatrzymała się przed nimi, cofnęła o pół kroku i wyważyła je kopniakiem, strzelając
krótkimi seriami i jednocześnie uskakując w bok, do wnętrza pokoju. Usłyszała oddech gdzieś po
lewej stronie, potem zawirowanie powietrza towarzyszące ruchowi i otworzyła ogień, dwie
trzystrzałowe serie. Rozległ się ciężki jęk i głuchy łomot walącego się na podłogę ciała.
Trzymając H-K za kolbę w prawej ręce, wyciągnęła zza paska małą latarkę Tekna i zapaliła
ją niezgrabnie jedną ręką. Skierowała wiązkę światła na zródło hałasu. Na podłodze leżał
mężczyzna. Oczy miał otwarte, jednostrzałowy winchester w rękach - był martwy.
- To nie Chambers - wyszeptała do siebie. Mężczyzna był Latynosem, Meksykaninem
pracującym na rancho - wysnuła szybką teorię - jednym z tysięcy wykorzystywanych przez ka-
pitalistów dających niskie zarobki za długie dniówki. Spojrzała jeszcze raz na zabitego, żałując
jego śmierci, litując się nad nim, ponieważ zginął broniąc swych wyzyskiwaczy przed tymi, którzy
przyszli wyzwolić go z łańcuchów.
Odwróciła się i wyszła z pokoju. Lewą dłonią - wciąż w rękawiczce - odgarnęła z czoła
niesforny kosmyk włosów.
ROZDZIAA XIII
Sarah Rourke wspięła się bardzo powoli po zboczu na skraj wzniesienia. Gdzieś w
zakamarkach jej umysłu tliła się wątpliwość, czy powinna zostawić ciało Rona Jenkinsa na ulicy
miasta. Istniały przecież sfory psów wałęsających się po lasach i wzgórzach, i do rana ciało mogło
zostać rozszarpane i pożarte. Była zmęczona na samą myśl o grzebaniu Jenkinsa, ale także z
powodu dodatkowego ciężaru, jaki stanowił jego pistolet i karabin. Pistolet był tego samego typu,
co ten zatknięty za pasek jej dżinsów - czterdziestka piątka , colt automatic - lecz nieco mniejszy
od mężowskiego i z inaczej ukształtowanym kurkiem. Nie miała pojęcia, jakiego typu był karabin
Rona, w każdym razie był ciężki. Wyraznie to odczuła, gdy osiągnęła szczyt wzniesienia i
skierowała się po omacku do obozu. Oddychała ciężko.
Było tak, jakby w ogóle nie opuszczała obozowiska, pomyślała. Michael siedział trzymając
główkę Annie na łonie. Carla Jenkins siedziała na ziemi, sztywno wyprostowana, kilka stóp od
niego, ślepo zapatrzona w ciemność, kołysząc córkę w ramionach. Sarah Rourke podeszła do żony
Jenkinsa i nic nie mówiąc osunęła się na kolana tuż obok. Carla odwróciła się, jej przerażone,
nieomylne oczy wpatrywały się poprzez ciemność w kobietę.
- To karabin Rona... O, masz też jego pistolet - rzekła spokojnie.
- Carla, ja... Nie wiem, jak to powiedzieć...
- On nie żyje - głos Carli Jenkins brzmiał apatycznie.
- Tak - mruknęła Sarah.
- Chcę zostać sama na kilka minut. Możesz zrobić coś dla mnie i zaopiekować się Millie?
Sarah skinęła głową, a zaraz potem, zdając sobie sprawę, że w ciemnościach Carla może
nie spostrzec gestu, powiedziała:
- Oczywiście. Zaopiekuję się.
%7łona Jenkinsa włożyła dziesięcioletnią dziewczynkę w ramiona kobiety, która położyła
obok siebie broń i przeszła kilka stóp do swoich dzieci.
Odwróciła głowę, zanim zdała sobie sprawę dlaczego. To strzał - dotarło do jej
świadomości. Położyła Millie i na pół czołgając się, na pół biegnąc, pokonała kilka jardów
dzielących ją od Carli Jenkins. Schyliła się i sięgnęła ręką ku głowie żony Jenkinsa leżącej u jej
stóp. Poczuła na dłoni lepką wilgoć. Możesz zrobić coś dla mnie i zaopiekować się Millie? .
Oczywiście, zaopiekuję się - powiedziała. Groteskowo brzmiały teraz te słowa.
- Jezu! - krzyknęła Sarah padając na kolana obok ciała Carli Jenkins. Chciała ukryć twarz w
dłoniach, lecz zamiast tego siedziała sztywno, trzymając skrwawioną prawą rękę jak najdalej od
reszty ciała.
Nie była w stanie poradzić sobie z umieszczeniem ciała Carli na koniu bez pomocy
Michaela. Poproszenie go o pomoc kosztowało ją więcej wysiłku niż dzwiganie ciała, ale on
zwyczajnie zapytał, dlaczego pani Jenkins się zastrzeliła, i nic więcej. Cudownym zrządzeniem
losu Millie i Annie ciągle spały. Siedząc z Michaelem kilka stóp od nich, nie pojmując jak
dziewczynki mogły nie zbudzić się na odgłos wystrzału, zaczęła mówić:
- Cóż, niekiedy śmierć kogoś bliskiego jest dla człowieka okropnie trudna do przyjęcia.
Rozumiesz?
- Hm - rzekł marszcząc brwi - może odrobinę.
- Nie... - powiedziała patrząc w ciemność, potem ponownie w twarz syna. - Widzisz, jeśli
nagle w sobotę rano - tę poprzedzającą wojnę - powiedziałabym ci, że już nigdy nie obejrzysz ani
jednej kreskówki i nigdy nie wytłumaczyła, dlaczego tak ma być, to jakbyś się poczuł?
- Dostałbym szału.
- Byłbyś też smutny? - zapytała.
- Tak, tak, byłbym smutny.
- I prawdopodobnie najbardziej doprowadzałoby się do szału i przyprawiało o smutek to, że
nie widziałbyś żadnego powodu, dlaczego tak jest? Co?
- Tak. Chciałbym wiedzieć, dlaczego nie mogę oglądać telewizji.
- Widzisz, kiedy pan Jenkins umarł, sądzę, że jego żona nie potrafiła zrozumieć, dlaczego
on musiał umrzeć. A stracić kogoś, kogo się kocha to o wiele poważniejsze niż stracić kreskówki,
prawda.
- Tak, chyba tak.
- Widzisz, gdy ktoś umiera, już nigdy go nie odzyskasz.
- Ale w kościele mówili, że po śmierci żyje się wiecznie?
- Mam nadzieję - powiedziała cicho Sarah Rourke.
ROZDZIAA XIV
- Nigdy w życiu nie jadłem nic tak ohydnego - powiedział Rubenstein odwracając się od
Rourke'a, by wypluć z ust pożywienie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]