[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Trzeba wybrać kilkanaście świń rosłych i smołą pomalować je na czarno; umieścimy je w lesie
oddzielnie, w zamknięciu, aż do wieczora. Gdy się zmierzchnie, każesz zapalić pochodnie i wtedy na świnie puścimy
ogary z kundlami tak, żeby prosto z zagrody wypadły nagle na paniczów... Zobaczymy, zobaczymy! Pysznie się będę
bawił!
I rotmistrz, jak dziecko na widok cacka, zacierał ręce z radości, ucieszony swoim pomysłem.
ROZDZIAA IX
Nadszedł dzień łowów w Jackach. Od rana zanosiło się na pogodę, jaką jeszcze może dać schyłek listopada. Ze
Złotogóry w modnym kabriolecie wyjechał hrabia %7łarnicki; sam powoził, obok niego siedział Drakiewicz, a z tyłu
dżokej z dwoma strzelbami! Za kabrioletem w lekkim powoziku jechali: Westen-Rzeszczyc i Wielogrodzki;
Pieszczanowski spóznił się na polowanie. Oprócz tego, po drodze, wiodącej do Jacków, toczyły się jeszcze dwie bryki,
wyładowane strzelcami hrabiego i psami; sterczały tutaj do góry lufy strzelb, dawały się widzieć torby borsucze, psy
powychylały głowy i spoglądały w pola, a z fajek błękitny dym unosił się w powietrze.
W domu rotmistrza już wszystko było gotowe, aby lada chwila wyruszyć do kniei; Maciej od świtu się tu krzątał; liczni
goście poprzybywali zaproszeni z okolicy. Rotmistrz w wielkiej sali uprzejmie podejmował przybywających. Było już
po godzinie dziewiątej, kiedy na dziedzińcu dał się słyszeć lekki turkot powozów ze Złotogóry, a dopiero w kwadrans
potem zajechał i pan Achilles. Każdemu, kto chciał się posilić, podawano wódkę i lekkie zakąski. Ale do jedzenia nie
było jakoś ochoty; sam Drakiewicz tylko zasiadł do stołu, popijał wódkę i sprzątał zakąski, radząc innym,
aby go naśladowali.
 Jechałeś, wytrząsłeś się  mówił  pojedziesz i znowu się przetrzęsiesz, przekąsić zawsze dobrze.
Nareszcie rozległy się dzwięki rogu myśliwskiego; to Maciej zapowiadał, że czas wyruszyć na łowy, bo wszystko jest
już w porządku. Zaskomliły psy przeciągłym głosem i zrobił się ruch ogromny około dworu. Zajeżdżały przed ganek
powozy dostojniejszych, a inni na uboczu napełniali bryczki lub dosiadali koni.
Lasy Jackowskie nie były tak obszerne, jak Złotogórskie, a hrabia %7łarnicki, zapalony myśliwy, przywykły polować po
puszczach litewskich, pozwalał sobie żartów z polowania w Jackach.
Wprawdzie rotmistrz zanadto płoszył i tępił zwierzynę, jednakże dzik czy sarna nie stanowiły rzadkości w
jego lasach.
Pierwszy strzał dał %7łarnicki, a jakkolwiek zapowiedział, że dunstem tylko nabije dubeltówkę, trupem na miejscu
położył sarnę. Drakiewicz trzykrotnie strzelił i chybił za każdym razem. Rzeszczyc zabił zająca, a spudłował do lisa.
Pieszczanowski i Wielogrodzki wcale nie strzelali. Inni polowali też z mniejszym lub większym powodzeniem.
Około drugiej godziny cały zastęp myśliwych z rotmistrzem na czele udał się do tak zwanego obozu; była to wielka
polanka, na środku której rozniecono sute ognisko, odgrzewano bigosy, mię-
siwa różne i warzono barszcz. Tutaj na derach i dywanach zasiedli łowcy; krążyły czarki wódki, podawano każdemu
według gustu te potrawy, jakich zażądał. Pan Eugeni i teraz to pił, to zajadał, a zwracając się do hrabiego, mówił:
 Widzisz, serce, pić można, można dużo... Ja tobie sekret powiem: podkładkę zrób i już masz na co nalewać, a
podkładki uczciwej, duszko, nie zrobisz, jak przedtem nie wypijesz.. Ot i sekret cały!
 Zuch jesteś, waszmość Eugeni!  odezwał się rotmistrz.  Kto je i pije, ten dobrze żyje.
 Jaż żyć umiem, darmo nie żył!... Ja i graf, graf i rotmistrz, at trzech ludzi!...
Odkorkowano teraz butelki węgrzyna, co widząc Drakiewicz, poskoczył do Macieja i rzekł:
 Toż, Maciek, serce, ty wiedzieć powinien, co na polowaniu z rogu się pijał... Trąbić, to trąbić...
Daj mnie róg, ja przykład dam dobry.
I wziął wielki róg myśliwski, koniec jego przytkał palcem, a Maciej wlał mu weń prawie całą butelkę węgrzyna.
- Prosimy o toast, o porządny toast! - zawołał hrabia.
- Prosimy, prosimy! - wołali wszyscy. Eugeni szarymi oczkami przebiegł po całym
towarzystwie, pózniej spojrzał w róg pełen obfitości, oblizał się, aż wreszcie począł przemawiać:
- Co ja wam tak i powiem, druhy serdeczne? Wy mnie na mowę kusicie, no, a wino mię takoż kusi: ono mnie pachnie...
Czysty kwiat, jak Boga
kocham! To ja wino wypiję przedtem, a potem mnie się język rozwiąże.
Rzekłszy to, Drakiewicz przyłożył do ust grubszy koniec rogu i ciągnął jednostajnie, miarowo: ani głowy w tył zbyt nie
przechylił, ani oka nie zmrużył, ani znać nie było, że pije; wypił wszystko, potem postawił róg na dłoni i tak mówił:
 Kropelki nie rozlał ja jednej, wszystko poszło, gdzie trzeba... %7łal byłoby rozlać napój taki.
I pokazał dłoń suchą na dowód, że wino z rogu wysączył do ostatniej kropli.
 Vivat Eugeni Horda Drakiewicz!  wołali ze wszystkich stron myśliwi.
 Jak wy chcecie, teraz ja mówić mogę  rzekł znowu Drakiewicz.  Drugi człowiek... strzelec celny, wprawił się;
inny mówi... prosto adwokat; będzie taki, co mu miłości zawsze mało... takoż z wprawy... Jaż chwat do wszystkiego!
Ale o strzał ja w zakład nie pójdę... Język? Toż się
wygadam, jak przyjdzie... Miłość? Zlicznie!... Ale najlepiej ja nauczył się jednej rzeczy... Ja, kochanieńcy
moi, przepiłby was wszystkich! Ot i powiedział wam kazanie swoje, dobrze - ha? A mnie chce się znalezć równego
sobie, bo winko smaczne; choćby zakład ja przegrał, wypiłby!...
Róg poszedł w obieg; ale nie znalazł on już drugiego artysty, który by na nim zatrąbił tak, jak pan Eugeni.
- Mości panowie! - zawołał rotmistrz - waszmość Eugeni Horda Drakiewicz rzucił nam tu wyzwanie. Jestem
gospodarzem i w tej chwili rękawicy podjąć nie mogę; ale po polowaniu
proszą szanownych moich gości na świadków do domu. Zgoda? A teraz radzę broń opatrzyć, bo będzie gruba
zwierzyna...
 Niedzwiedzia nie będzie  rzekł hrabia z uśmiechem.
Całe towarzystwo przyjęło zaproszenie rotmistrza.
Zmierzchać się już zaczynało, kiedy myśliwi znowu stanęli na stanowiskach. Krótką chwilę trwała cisza; naraz rozległ
się straszny ryk niedzwiedzia i zawzięte ujadanie psiarni. %7łarnicki, zdumiony, nie wiedział, co to znaczy; opatrzył atoli
broń, a straszny rozgardiasz zbliżał się szybko ku niemu. Wtem z gąszczów, na wąskiej ścieżce, gnany przez ludzi i
zgraję psów, ukazał się rzeczywisty niedzwiedz; szedł prosto na hrabiego. Nie było czasu do namysłu i %7łarnicki dał
ognia; niedzwiedz skręcił w bok  szedł na Pieszczanowskiego, który stracił odwagę i nogom się powierzył, a biegnąc
po drodze, krzyczał:
- Ratunku, ratunku!
Tymczasem na przeciwległym końcu drogi odgrywała się jednocześnie inna scena. Z głębi boru druga gromada psów z
nadzwyczajną wrzawą wyparowała na drogę kilkanaście świń czarnych jak kruki; świnie uszykowały się na otwartym
miejscu i stawiły czoło psiarni. Widząc to Drakiewicz rzucił strzelbę na ziemię, a sam wdrapał się na sosnę; ale
Rzeszczyc z obu luf wypalił i cała gromada rzuciła się w tę stronę, z której biegł Pieszczanowski, pędzony przez
niedzwiedzia. Nastąpiło starcie; świnie wpadły panu Achillesowi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Pokrewne

    Start
    Sandemo Margit śÂšwiateśÂ‚ko na wrzosowisku (historyczny)
    Rodziewiczówna Maria Jazon Bobrowski
    Cari Z Treasured [PPB MM] (pdf)
    'Kjwalll'kje'k'koothailll'kje'k Roger Zelazny
    spinoza, benedict de the ethics 4. of human bondage or the strength of the emotions
    15 Prowadzenie działalnoÂści piekarskiej
    1 Wolf Brother Chronicles of Ancient Darkness Michelle Paver
    Alan Dean Foster Obcy 8 Pasazer Nostromo
    Catherine Bybee [MacCoinnich 01] Binding Vows (pdf)
    LB Gregg 03 Cover Me
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • immortaliser.htw.pl