[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uśmiech rozświetlił ją całą.
- Nie sądzę, ale to miłe, dziękuję.
Popatrzył na nią ze złością. Dlaczego nie mogła tak po prostu
dać za wygraną? Dlaczego musiała czepiać się go tak długo,
aż tracił grunt pod nogami?
- Nie próbowałem prawić ci komplementów - burknął zły na
siebie.
- Za pózno - odparła radośnie. - Tak właśnie to zrozumiałam.
A teraz zabierajmy się do pracy, zgoda? - Wzięła rolkę papieru
do pakowania. - Inaczej święta miną, a ty nadal będziesz patrzył
na te paczki.
RS
112
- Mogę dać prezenty w samych pudełkach. - Nadal nie
rozumiał, po co ten cały zamęt. Liczyło się przecież to, co
znajdowało się w środku. Równie dobrze mógł pozawijać
wszystko w gazetę. - To jest spisek producentów kolorowego
papieru, nie uważasz?
- A może to spisek Boga, by przez te kilka dni w roku ludzie
odnosili się do siebie przyjaznie? - odpowiedziała. - Zastanów
się nad tym przez chwilę.
- W porządku - mruknął niezadowolony.
Powoli do siebie dochodzi, oceniła Mikky. Idąc po taśmę
samoprzylepną, miała dość przytomności umysłu, by ukryć
uśmiech.
RS
113
ROZDZIAA JEDENASTY
Strażnik pomachał jej, gdy wjeżdżała na budowę.
Mimochodem zauważyła, że stary mężczyzna przez ostatnie
kilka tygodni pozostawał tu dłużej, niż był do tego
zobowiązany.
Tak jak wszyscy inni lubił Justina i często przychodził, by się
z nim pobawić. Pete Reynolds nie miał zbyt wiele do roboty.
Podczas jednej z rozmów zwierzył się Mikky, że przeszedł już
na emeryturę i mieszka sam. Praca strażnika dawała mu zajęcie i
pozwalała związać koniec z końcem.
Pete, najwyrazniej cierpiący na samotność, lubił mówić, a
Mikky potrafiła słuchać. Ale dziś rano nie była w nastroju do
rozmowy. Myśli miała zajęte innymi sprawami. Wczoraj
wieczorem, zaraz po jej powrocie z kolejnego obiadu u
Bridgette, zadzwonił Thad.
- Mik, muszę nadać tej sprawie urzędowy bieg - powiedział
ponurym tonem. - Minęły już trzy tygodnie od podrzucenia
chłopca i nikt niczego nie zgłosił. Trzeba go włączyć do
komputerowego systemu osób zaginionych. - Zapadła długa
cisza, po czym dodał: - Mogę udawać, że o niczym nie wiem do
końca świąt, ale potem koniec.
Wyczuwała, że to oświadczenie przyszło mu z trudem.
Wiedziała również, że nie miał wyboru. Przyznała rację
Tony'emu. Powinna siedzieć cicho. Ale teraz nie było już
sposobu, by wykręcić się z tej afery.
- %7łałuję, że powiedziałam ci o dziecku, Thad - odparła z
westchnieniem.
Mikky zle spała ostatniej nocy. Rzucała się i przewracała na
łóżku, szukając odpowiednich słów, którymi mogłaby
poinformować o wszystkim Tony'ego. Wiedziała, że jego ulotne
szczęście, odnalezione wraz z pojawieniem się Justina,
niebawem się skończy. Byłoby z jej strony obłudą siedzieć teraz
cicho i cieszyć się świętami. Powrót do rzeczywistości okazałby
RS
114
się dla niego zbyt nagły i zbyt bolesny. Musiała go do tego
przygotować. Prawdopodobnie po tych najnowszych
rewelacjach Tony ją znienawidzi...
Cóż, po wyjaśnieniu sprawy Justina i tak wszystko między
nimi się skończy. W dodatku za tę kolejną stratę w swoim życiu
Tony obwini ją. I będzie miał rację.
Do diabła, kiedy ona wreszcie nauczy się nie wtrącać w życie
innych ludzi?
Zaparkowała samochód, ale jeszcze przez chwilę nie
wysiadała. Czuła się tak, jakby oblano jej ciało ołowiem.
Chciało jej się płakać. Z powodu Tony'ego, z powodu małego
Justina, a może i z własnego powodu?
Azy nic tu nie pomogą. Tu potrzebny był cud.
- Czy coś się stało, panno Różański?
Przestraszona spojrzała przez szybę, ale to tylko strażnik
zainteresował się, dlaczego tak długo siedzi w aucie. Owczarek
niemiecki, oparty przednimi łapami o drzwi, zaglądał do środka,
skomląc przy tym cicho i żałośnie.
To dziwne, jak zwierzęta potrafią wyczuć, gdy dzieje się coś
złego. Szkoda, że ludzie nie mają tego daru.
- Wszystko w porządku - uspokoiła strażnika.
Pete cofnął się i odciągnął Maksa. Mikky otworzyła drzwi.
- Dużo ludzi choruje ostatnio na grypę - powiedział. - Może
nie powinna pani kontaktować się teraz z dzieckiem...
Uśmiechnęła się smutno. Na budowie wszyscy nadal
troszczyli się przede wszystkim o Justina. Do licha, dlaczego nie
było innego wyjścia z tej sytuacji? Musiało być coś, co można
by zrobić...
Znów opadły ją wyrzuty sumienia. To wszystko jej wina...
- Właśnie z powodu dziecka nie czuję się najlepiej - wyznała
w końcu.
Niepokój pojawił się na okrągłej jak księżyc twarzy strażnika.
Nie spuszczał wzroku z Mikky, gdy szła do baraku.
- Coś się stało małemu?
RS
115
- Nic, tylko... - Mikky zawahała się. Musiała jednak komuś
wszystko powiedzieć. Dlaczego nie miałby to być stary Pete? -
Mój brat jest detektywem - podjęła - i on już wie o Justinie.
Powiadomił mnie wczoraj wieczorem, że jeśli matka dziecka
wkrótce nie wróci, po świętach będzie musiał odebrać Tony'emu
chłopca
Pete przyjął tę wiadomość gorzej, niż Mikky oczekiwała.
- Odebrać? Dokąd go zabierze? - Głos jego zabrzmiał prawie
bezradnie.
O Boże, jak zareaguje Tony?
- Zabiorą go do pogotowia opiekuńczego, a potem poszukają
rodziny zastępczej.
- Ale on przecież ma pana Tony'ego... i panią! - zaoponował
strażnik. Najwyrazniej niczego nie rozumiał.
W głębi serca Mikky też tego nie rozumiała.
Będzie trudniej, niż myślała. O wiele trudniej. Jeśli nie
potrafiła przedstawić sytuacji tak, by ją zaakceptował strażnik,
to jak jej się uda przekonać Tony'ego? Co powinna zrobić, by
zrozumiał, a przy okazji jej nie znienawidził?
- Justin potrzebuje rodziców, Pete - wydusiła z siebie. Ale to
również nie przekonało Pete'a.
- Może pan Marino lub pani moglibyście go adoptować? Albo
obydwoje? - Mówił coraz głośniej i coraz bardziej natarczywie.
Max zaczął podskakiwać, jakby również jego ogarnęły emocje.
Mikky wiedziała, że Pete martwi się o Justina. Wszyscy na
budowie troszczyli się o malca.
- To nie jest takie proste. Tak długo jak rodzice Justina żyją...
- Mikky urwała, powątpiewając, by strażnika interesowały
prawne niuanse. Szkoda czasu na jałowe rozmowy, pomyślała. -
To nie takie proste - powtórzyła.
- A co będzie, jeśli... - Pete zająknął się i popatrzył na nią
dziwnym wzrokiem. - Co będzie, jeśli okaże się, że jego matka
nie żyje, a ojciec jest nieznany?
Mikky wzruszyła ramionami.
RS
116
- Przypuszczam... - Ale coś w jego głosie zwróciło jej uwagę.
Spojrzała na niego baczniej. - Pete, czy ty coś wiesz o Ju-stinie?
Cofnął się o krok i nerwowo pokręcił głową. Max zaskowy-
czał, ponieważ Pete nadepnął mu na łapę.
- Nic, ja tylko...
Mikky chwyciła go za ramię. Coś wiedział - coś, czego nie
chciał powiedzieć!
- Pete, to bardzo ważne - nalegała. - Widziałeś tego
człowieka, który tamtego wieczoru zostawił dziecko pod
barakiem pana Marina?
- Nie. - Nagle wyprostował ramiona, jakby podjął męską
decyzję. - Ale wiem, kto to zrobił.
- Kto? - spytała ogłuszona tym wyznaniem.
Pete wahał się tylko przez chwilę, potem wybuchnął:
- Ja!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]