[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ten farmaceutyk?
Ripley potrząsnęła powoli głową.
- Och, to śliczny łańcuch peptydów i temu podobnych. Człowiek czuje się po nim, jakby
był niezwyciężony, a równocześnie jego władze umysłowe nie ulegają osłabieniu. Przy tym
koniecznie trzeba utrzymywać pewien poziom medafiny we krwi. Taki bystry facet jak ja nie
miał żadnych trudności ze zdobyciem odpowiedniego zapasu z magazynów instytucji
medycznych, w których zdarzyło mi się pracować.
Uważano mnie za nadzwyczaj obiecującego przyszłego lekarza o wielkich uzdolnieniach
i wytrzymałości, obdarzonego intuicją i dbającego o pacjentów. Nikt nie podejrzewał, że
moim najważniejszym pacjentem byłem zawsze ja sam.
To się zdarzyło w pierwszym miejscu, gdzie zatrudniłem się na stałe. W centrum przyjęto
mnie z radością. Pracowałem za dwóch, nigdy się nie skarżyłem i niemal nigdy nie
popełniałem błędów w diagnozach i receptach. Po trzydziestu sześciu godzinach ostrego
dyżuru wyszedłem, naćpałem się po dziurki w nosie i wśliznąłem do łóżka, by zagubić się we
wrażeniu nieważkości przez całą noc. W tym właśnie momencie zabrzęczał interkom.
W stacji paliwowej centrum eksplodowało urządzenie ciśnieniowe. Wzywali na pomoc
każdego, kogo mogli ściągnąć. Było trzydziestu poważnie rannych, lecz tylko kilku musiało
zostać wysłanych na oddział intensywnej opieki. Reszta wymagała jedynie szybkiej, lecz
rutynowej interwencji. Nic skomplikowanego. Nic, z czym nie dałby sobie rady na wpół
kompetentny stażysta. Przyszło mi do łba, że załatwię to sam, po czym zrealizowałem ten
pomysł, zanim ktokolwiek zauważył, że jestem nadzwyczaj żywy i radosny, jak na kogoś,
kogo wyrwano przed chwilą z pościeli o trzeciej nad ranem. - Przerwał na chwilę, aby zebrać
myśli.
- Jedenastu z tych trzydziestu zmarło, gdyż przepisałem nieodpowiednią dawkę środka
przeciwbólowego. Taki drobiazg. Taka prosta sprawa. Każdy dureń by sobie z tym poradził.
Każdy dureń. Oto cała medafina. Niemal w ogóle nie wpływa na procesy myślowe. Tylko od
czasu do czasu.
- Przykro mi - powiedziała cicho.
- Nie ma powodu. - Wyraz jego twarzy był bezlitosny. - Nikomu innemu nie było.
Dostałem siedem lat więzienia plus dożywotni nadzór, a moje prawo wykonywania zawodu
cofnięto na stałe do kategorii 3-C z surowymi ograniczeniami odnośnie do tego, co i w jakim
miejscu wolno mi praktykować. W więzieniu zdołałem się pozbyć swego cudownego nałogu,
to jednak nie miało już znaczenia. Zbyt wielu było krewnych, którzy pamiętali o swoich
zmarłych. Nie miałem żadnych szans na cofnięcie ograniczeń. Przynosiłem wstyd swej
profesji i egzaminatorzy byli zachwyceni, że mogą uczynić ze mnie przykład. Po tym
wszystkim możesz sobie wyobrazić, ile instytucji miało ochotę zatrudnić kogoś z moimi
kwalifikacjami zawodowymi. Dlatego znalazłem się tutaj.
- Nadal jest mi przykro.
- Ze względu na mnie? Czy na to, co się stało? Jeśli to drugie, to mnie też. Jeśli jednak
chodzi o karę więzienia i pózniejsze ograniczenia, to nie. Zasłużyłem na to. Zasłużyłem na
wszystko, co mnie spotkało. Przekreśliłem życie jedenastu ludzi. Od niechcenia, z głupim
uśmieszkiem na twarzy. Jestem pewien, że ci, których zabiłem, również się świetnie
zapowiadali. Zniszczyłem jedenaście rodzin. Mimo że nigdy nie zdołam tego zapomnieć,
nauczyłem się z tym żyć. To jedyna pozytywna strona skierowania w takie miejsce jak to.
Można się tu nauczyć, jak żyć z tym, co się zrobiło.
- Czy tu odsiedziałeś wyrok?
- Tak, i dosyć dobrze poznałem tę zbieraninę. Gdy więc oni tu zostali, ja zostałem z nimi.
Nikt inny nie przyjąłby mnie do pracy. - Podszedł do niej, by dać jej zastrzyk. - Czy więc
pozwolisz, żebym zbliżył się do ciebie ze strzykawką?
Gdy pochylił się nad nią, obcy wylądował na podłodze za nim równie cicho, jak oderwał
się od sufitu. Wylądował w podpartej pozycji kucznej, po czym wyprostował się na pełną
wysokość. Było zdumiewające i przerażające zarazem, że coś tych rozmiarów mogło się
poruszać tak cicho. Widziała, jak się wyprostował, górując nad uśmiechniętym medykiem.
Jego metaliczne siekacze lśniły w bladym świetle lampy umieszczonej na suficie.
W tej samej chwili, gdy usiłowała skłonić swe sparaliżowane struny głosowe do
działania, jakaś jej część zauważyła, że obcy różnił się nieco wyglądem od wszystkich
odmian, jakie napotkała do tej pory. Głowa była pełniejsza, ciało bardziej masywne.
Subtelniejsze odchylenia o charakterze fizycznym zarejestrowała w przelotnych tikach
obserwacyjnych owego zastygłego momentu grozy.
Clemens pochylił się w jej stronę, ogarnięty nagle czymś więcej niż zwykłą troską.
- Hej, co się stało? Wyglądasz, jakbyś miała trudności z oddychaniem. Mogę...
Obcy oderwał mu głowę i odrzucił ją na bok. Mimo to nie krzyknęła. Chciała. Próbowała.
Ale nie mogła. Jej przepona wypychała powietrze, lecz krtań nie wydała dzwięku.
Obcy odrzucił na bok zwłoki Clemensa, z których tryskała krew, i spojrzał na nią. Gdyby
tylko miał oczy, pomyślała jakaś część jej mózgu, zamiast nie zbadanych jak dotąd
receptorów wizualnych. Bez względu na to, jak straszliwe czy przekrwione, oczy były czymś,
z czym można było nawiązać kontakt. Okna duszy, jak gdzieś wyczytała.
Obcy nie miał oczu i zapewne nie miał też duszy. Zaczęła dygotać. Uciekała już przed
nimi przedtem i walczyła z nimi, lecz w zamkniętej przestrzeni ambulatorium
przypominającej grobowiec nie miała dokąd uciekać ani czym walczyć. Wszystko było
skończone. Jakaś jej cząstka cieszyła się z tego. Przynajmniej nie będzie już więcej
koszmarów, nie będzie budzenia się z krzykiem w nieznajomych łóżkach. Wreszcie osiągnie
spokój.
- Hej ty, chodz no tutaj! - krzyknął nagle Golic. Wypuść mnie! Pomogę ci. Możemy
razem pozabijać tych wszystkich dupków.
Postać rodem z obrazu Boscha odwróciła się, by spojrzeć na więznia. Potem przeniosła
wzrok z powrotem na nieruchomą kobietę leżącą na łóżku. Jednym skokiem obcy znalazł się
na suficie. Jego przypominające kable palce złapały za krawędz szeroko otwartego kanału
powietrznego, przez który przybył. Obcy zniknął. Z góry dobiegły niosące się echem odgłosy
ślizgania, które szybko zniknęły w dali.
Ripley nie poruszyła się. Nic się jej nie stało. Zmierć ominęła ją. Co prawda nie wiedziała
o nich praktycznie nic. Coś w niej odstraszyło obcego. Być może nie atakowali chorych. A [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zambezia2013.opx.pl
  • Pokrewne

    Start
    James Alan Gardner [League Of Peoples 07] Radiant
    Dean Cameron Candace Steele 01 PĹ‚omienne Pragnienie (nieof.)
    Alan Watts The Philosopies Of Asia
    Foster, Alan Dean Icerigger 2 Mission to Moulokin
    Alan Dean Foster Humanx 5 Sentenced To Prism
    Alan Dean Foster The Man Who Used the Universe
    Foster, Alan Dean The Mocking Program
    Alan Dean Foster The Hour Of The Gate
    Foster, Alan Dean Quozl
    Alan Dean Foster Slipt
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • robertost.xlx.pl